Problem był coraz większy

Kiedy byłam młoda, wiecznie narzekałam, że brakuje mi czasu na sen. Wiadomo – praca, mąż, małe dzieci… Obiecywałam sobie, że jak już córki podrosną i zaczną mi pomagać w domu, to wreszcie wyśpię się za wszystkie czasy. I nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogę mieć z tym kłopoty.

Moja bezsenność zaczęła się mnie więcej trzy lata temu. To właśnie wtedy po firmie, w której pracowałam, rozeszła się wieść, że szykują się zmiany. Po okresie względnego spokoju i stabilizacji nadszedł kryzys. Na korytarzach szeptano, że szefostwo szuka oszczędności, że jedna trzecia załogi pójdzie na bruk… Wpadłam w panikę. Miałam już 35 lat, tylko maturę i jakieś kursy, a takich, jak wiadomo, pozbywają się w pierwszej kolejności. Oczami wyobraźni już widziałam, jak wzywają mnie do kadr i wręczają mi wypowiedzenie…

„O Boże, co wtedy będzie? – rozmyślałam. – Nowego zajęcia nie znajdę, nie ma mowy… W moim wieku bez szans! A z pensji Jurka nie utrzymamy domu i dwóch uczących się jeszcze córek. I jeszcze ten cholerny kredyt na samochód. Po co go braliśmy?”. 

Byłam tak zestresowana i przerażona, że nie mogłam spać. I nie pozwalałam na to mężowi. Zamęczałam go swoimi obawami do późnej nocy. Płakałam, że pójdziemy na dno, że komornik wszystko nam zabierze. I tak dalej, i tak dalej… 

Na szczęście wszystko dobrze się skończyło

Jurek początkowo znosił to cierpliwie, nawet próbował mnie pocieszać, ale po kilku dniach miał dość. Gdy znowu zaczęłam swoją śpiewkę, natychmiast mi przerwał.

– Przestań wreszcie! Przecież jeszcze pracujesz. Jak cię zwolnią, to będziemy się zastanawiać, co dalej. A na razie nie myśl o tym i daj mi wreszcie spać. Przez to twoje zamartwianie się chodzę półprzytomny – powiedział, naciągając kołdrę na głowę.

Aż się zagotowałam ze złości.

– Jasne, najlepiej to mieć wszystko w dupie! – warknęłam.

Nie potrafiłam zrozumieć, jak on może tak beztrosko podchodzić do problemu, spokojnie zasnąć… Przecież tu chodziło o nasze życie, o nasz byt! Rewolucja w firmie trwała prawie trzy miesiące. To był horror. Czułam się tak, jakbym siedziała na bombie. Z nerwów spałam po dwie, trzy godziny na dobę. Ostatecznie zamknięto jeden dział, inne połączono, zwolniono kilkanaście osób. Ale ja, o dziwo, zostałam! Co więcej, dostałam awans! Zostałam kierowniczką jednego z tych połączonych działów. Gdy mnie wezwali do kadr, szłam jak na ścięcie. A wyfrunęłam stamtąd jak na skrzydłach.

– Wyobrażasz to sobie? Prezes powiedział, że nie widzi na tym stanowisku nikogo innego, tylko mnie! Bo mam doświadczenie, umiem dogadać się z ludźmi, jestem obowiązkowa, rzetelna – opowiadałam podekscytowana mężowi, gdy poszliśmy wieczorem do łóżka.

– A nie mówiłem, że nie ma się co martwić na zapas? – uśmiechnął się.

– Mówiłeś, mówiłeś  – przyznałam. – Tylko że to nie jest takie proste.

– No dobrze, już dobrze – przytulił mnie. – Problem zniknął, więc mam nadzieję, że teraz wreszcie przestaniesz rozmyślać i zaczniesz normalnie spać. Bo ostatnio wytrzymać już z tobą nie można było.

– O niczym innym nie marzę – odparłam.

Byłam pewna, że gdy tylko przyłożę głowę do poduszki, natychmiast zapadnę w głęboki sen. Ten jednak nie nadchodził. Zaciskałam oczy, poprawiałam jasiek, zmieniałam pozycję… No, po prostu nic nie pomagało. Tak się wierciłam i kręciłam, że znowu obudziłam męża.

– Co tym razem? – wymamrotał.

– Nic, nic, wszystko w porządku! Śpij! To emocje! No wiesz, najpierw strach, teraz awans. Adrenalina skoczyła mi na maksa – próbowałam się tłumaczyć.

Nie dawałam sobie rady

Naprawdę nie podejrzewałam, że dzieje się ze mną coś złego. Byłam przekonana, że jak się uspokoję po przeżyciach ostatnich tygodni, wszystko wróci do normy. Niestety, nie wracało. Mijały kolejne dni, a ja nie przespałam spokojnie ani jednej nocy. Budziłam się co kwadrans albo męczyłam do świtu. Nie pomagało liczenie baranów, zaciskanie powiek… 

Nie rozumiałam, co się dzieje. W pracy wszystko świetnie się układało. Owszem, miałam trochę stresów związanych z nowymi obowiązkami, stanowiskiem, ale radziłam sobie całkiem nieźle. W domu też nie było żadnych większych kłopotów ani powodów do zmartwień. Jurek dobrze się sprawował, dzieci grzecznie chodziły do szkoły… A więc dlaczego?!

Byłam tym coraz bardziej zdenerwowana. Doszło do tego, że kiedy miałam położyć się spać, to wpadałam w popłoch. Myślałam tylko o tym, że pewnie znowu nie uda mi się oka zmrużyć i będę przewracać się z boku na bok do rana albo gapić się w sufit. Tymczasem mąż spał w najlepsze. Przyzwyczaił się już do mojego wiercenia i nawet gdy go niechcący kopnęłam przy zmianie pozycji, nie reagował. Szlag mnie trafiał, że nie mogę iść w jego ślady. Bywało, że specjalnie go budziłam i prosiłam, żeby nie spał ze mną, porozmawiał. Okropnie go to irytowało.

– Cholera jasna, zrób coś z tą swoją bezsennością, bo inaczej zwariujesz! A ja przy tobie! 
– wrzasnął którejś nocy.

– Bardzo chętnie cos zrobię, tylko co? – warknęłam.

– Nie wiem… Popytaj o jakieś domowe sposoby, może ziółka, zajrzyj do internetu. Pewnie pełno tam porad na ten temat – mruknął, odwrócił się do mnie plecami i po chwili chrapał w najlepsze.

O Boże, jak ja mu zazdrościłam! Pomyślałam, że wstanie rano rześki, wypoczęty, a ja znowu będę walczyć o to, żeby zebrać myśli, skoncentrować się w pracy, normalnie funkcjonować w ciągu dnia… Na razie jeszcze mi się to szczęśliwie udawało. Byłam nawet zdziwiona, że jest tak dobrze. Zdawałam sobie jednak sprawę z tego, że z czasem będzie coraz trudniej. Człowiek przecież potrzebuje snu do życia tak samo jak powietrza.

Szukałam rozwiązań i pomocy

Zaczęłam wertować internet. Mąż miał rację, aż roiło się tam od artykułów i porad na temat radzenia sobie z bezsennością. Przez następne miesiące wypróbowałam chyba wszystkie sposoby: wieczorem chodziłam na spacery, ograniczyłam używki i jedzenie, robiłam sobie przed snem relaksującą, letnią kąpiel, kładłam się spać w wygodnej bieliźnie. Piłam ciepłe mleko z miodem, gorącą czekoladę, melisę i inne ziołowe mieszanki.

Nawet różaniec odmawiałam… Kiedy przeczytałam o tym w jednym z artykułów, to mnie śmiech dziki ogarnął. Różaniec? Przecież mnie nie o spotkanie z Bogiem chodziło, tylko o sen! Dla świętego spokoju jednak spróbowałam. No i okazało się, że w jednostajnym odmawianiu modlitwy jest coś kojącego. Uspokajałam się, wyciszałam… Ale gdy kładłam się do łóżka, znowu ogarniał mnie lęk.

Serce biło mi ja oszalałe, a w głowie pojawiały się myśli: czy usnę, czy uda mi się przespać spokojnie chociaż z pięć godzin. No, ze trzy… Zwykle się nie udawało. Gdy przespałam dwie, trzy godziny – i to z przerwami – to uważałam, że jest wielkie święto. Mąż był coraz bardziej przerażony. Już się nie wściekał jak na początku, nawet gdy go czasem budziłam. Przytulał mnie, pocieszał, nawet śpiewał mi kołysanki. Chyba dotarło do niego, że to nie kobieca histeria, nie fanaberie, tylko coś znacznie poważniejszego.

– Może jednak pójdziesz do lekarza, Elu? Da ci coś na sen i będzie po kłopocie – mówił z troską w głosie.

– E tam, nie ma takiej potrzeby, poradzę sobie. A ty śpij. Jeden nocny marek w rodzinie wystarczy – odpowiadałam. 

Najzwyczajniej nie chciałam już, żeby męczył się razem ze mną.

Muszę się leczyć

Nie spieszyłam się z wizytą u lekarza. Traktowałam to jako ostateczność. Trudno mi było pogodzić się z tym, że mam iść do psychiatry. Nie byłam przecież wariatką! Poza tym potwornie bałam się leków nasennych. Byłam już świetnie zorientowana w temacie i wiedziałam, że uzależniają, a na dodatek nie zawsze pomagają. Moja ciotka brała takie specyfiki. Niby spała, ale w ciągu dnia chodziła jakaś półprzytomna, otumaniona, miewała nawet halucynacje. I wcale nie wyglądała na wypoczętą. 

Obawiałam się, że ja też będę miała takie objawy. A przecież dopiero niedawno awansowałam i musiałam zasuwać na pełnych obrotach! Na samą myśl, że mogłabym mieć w pracy jakieś zwidy, ciarki mi po plecach przechodziły. Ale by ludzie mieli używanie i powód do plotek! Poza tym łudziłam się jeszcze naiwnie, że sama poradzę sobie z bezsennością. Że te naturalne preparaty, sposoby na wyciszenie wreszcie zadziałają i zmorzy mnie porządny sen. Mocny, trwający nieprzerwanie przynajmniej osiem godzin.

Niestety, moje marzenie się nie spełniało. Byłam coraz bardziej rozdrażniona i załamana. Pewną ulgę przynosiła mi tylko świadomość, że nie jestem jedyną osobą cierpiącą na bezsenność, że zmagają się z tym setki tysięcy, jak nie miliony osób w Polsce. Dzięki internetowi poznałam wiele z nich, z kilkoma się nawet zaprzyjaźniłam. 

W pewnej chwili złapałam się na tym, że rozmowy w sieci stały się dla mnie jednym ze sposobów na radzenie sobie z bezsennością. Zamiast przewracać się bez sensu z boku na bok, liczyć te cholerne barany, denerwować się, że nie mogę zmrużyć oka i budzić męża, wymykałam się do dużego pokoju i odpalałam laptopa. Może to dziwne, ale jak sobie pogadałam na czacie lub forach, łatwiej mi było zasnąć choć na moment.

Rozmawialiśmy oczywiście głównie o naszych problemach ze snem. Czasem żaliliśmy się i płakaliśmy, czasem żartowaliśmy. Największym wesołkiem była pani Hania, księgowa zmagająca się z bezsennością od kilkunastu lat. 

Kochana, czego ty tak narzekasz na tę bezsenność. Zobacz, ile dzięki temu masz czasu! Inne kobiety gonią w piętkę, żeby ze wszystkim zdążyć. A ty możesz spokojnie ugotować, poprasować, poczytać książkę, obejrzeć telewizję… Toć to dar Boży, a nie przekleństwo – napisała mi, gdy się tylko poznałyśmy. 

Jednak gdy ją później przycisnęłam, to przyznała, że przeszła wszystkie możliwe terapie i brała wszystkie możliwe leki. „Na mnie nie zadziałały, ale to nie znaczy, że tobie nie pomogą. Powinnaś spróbować” – radziła mi, lecz nie słuchałam. Ciągle odkładałam wizytę. I pewnie do dziś nie zdecydowałabym się na terapię, gdyby nie pewne zdarzenie.

To było miesiąc temu. Wracałam z pracy samochodem. Nie jechałam szybko, bo na ulicy panował potworny tłok. W pewnym momencie kierowca przede mną zahamował. Wcale nie gwałtownie. Miałam mnóstwo czasu na reakcję. Mimo to nie zdążyłam. Zabrakło refleksu, koncentracji. Wjechałam fiacikowi centralnie w zadek.

– Kobieto, co ty wyprawiasz, śpisz za kierownicą czy co?! – pieklił się kierowca.

– Chciałabym spać – westchnęłam.

Chyba wtedy zrozumiałam, że muszę przestać się łudzić i wziąć się na serio do leczenia. Bo następnym razem może już nie skończyć się na zwykłej stłuczce. Za kilka dni mam pierwszą wizytę w Poradni Leczenia Zaburzeń Snu. Nie wiem, co mnie tam czeka. Mam jednak nadzieję, że mi pomogą. I że ten upragniony, spokojny, długi sen wreszcie nadejdzie. Nawet nie macie pojęcia, jak bardzo za nim tęsknię.