Trudno to przyznać, ale moja mama całe życie była sknerą. Żałowała mi i mojemu bratu na wszystko. Pilnowała też ojca, żeby i on nie wydawał na nas za dużo pieniędzy. Nie zrozumcie mnie źle, nie chodziliśmy głodni i obdarci. Co to to nie. Mama o nas dbała. Poświęcała jednak mnóstwo czasu i uwagi na to, by za wszystko płacić tak mało, jak to tylko możliwe. No i by nie wydawać na zbytki.

Z niechęcią wspominam, jak długo musieliśmy ją prosić, żeby kupiła nam w kiosku jakiś drobiazg – żołnierzyki czy komiks. Przekonywała nas, że mamy w domu mnóstwo zabawek i kolejne są nam niepotrzebne. Niechętnie wymieniała też stare na nowe. Trzy miesiące błagaliśmy ją o piłkę, bo z naszej futbolówki schodziło powietrze. Na starych, komunijnych rowerach jeździliśmy tak długo, aż kolana zaczęły uderzać nam o kierownice. Nigdy też nie dostawaliśmy kieszonkowego. Jeśli chcieliśmy mieć pieniądze, musieliśmy zarobić je sami.

Ojciec próbował wiele razy namówić matkę, by nam wszystkim troszkę odpuściła. By dała trochę luzu także sobie. Ale nigdy mu się nie udało. Zresztą tata zmarł wcześnie. Byliśmy wtedy z bratem nastolatkami. Jego śmierć jeszcze bardziej pogłębiła skłonności mamy do oszczędzania. 

Śmialiśmy się z tego z bratem

Na szczęście, obaj z bratem szybko się usamodzielniliśmy. Znaleźliśmy pracę, założyliśmy rodziny i mogliśmy się uwolnić od tego skąpstwa mamy. Potrafiliśmy na przykład podejść z humorem do kwestii jej prezentów dla wnuków.

– Wiesz, co Michaś dostał od mamy na dziesiąte urodziny? – zachęcałem brata, by zgadł, jaki prezent tym razem mama wręczyła mojemu synowi.

– Ramkę na zdjęcia?

– Nie.

– Stare warcaby?

– Nie.

– Kurcze, nie wiem… Czekoladę?

– Pudło! Tym razem babcia wręczyła Michałowi dwa zeszyty w kratkę, blok rysunkowy i kredki.

– O, jak na mamę, to nawet tęgi prezent.

Śmialiśmy się z własnej matki, przyznaję. Ale co mieliśmy robić? Milczeć, złościć się, skrycie chować urazę? Już lepiej było sobie pożartować. Tym bardziej że mamie pieniędzy nie brakowało. Pobierała emeryturę po ojcu, a ten był wysoko postawionym wojskowym. Nam też się nieźle powodziło, więc skąpstwo mamy traktowaliśmy w kategoriach żartu. Do czasu…

Mama odmówiła pieniędzy siostrze

Siostrze mamy, cioci Marysi, zmarł syn. Trzydziestoparoletni chłop dostał zawału. Ta tragedia wstrząsnęła całą rodziną. Obaj z bratem znaliśmy dobrze Tomka, bo w dzieciństwie spędzaliśmy razem dużo czasu. Jemu się jednak życie nie ułożyło. Nie znalazł sobie żony, nie miał dzieci i ciągle mieszkał z ciocią. Dużo pił i nie dbał o siebie.  

Ciocia nie miała nikogo bliskiego poza nami, więc mama się nią zaopiekowała. Gdy tylko dowiedziała się o śmierci bratanka, pojechała do ciotki i została z nią w domu, aż zabrali ciało. Potem towarzyszyła jej przy załatwianiu formalności. Postanowiła też spędzić u niej pierwszą noc. 

Następnego dnia przyjechałem po mamę z samego rana. Gdy wsiadła do samochodu, od razu zauważyłem, że jest dość poddenerwowana.

– Co się stało?

– A daj spokój…

– No powiedz, przecież widzę, że jesteś kłębkiem nerwów. Wszyscy się przejmujemy śmiercią Tomka, ale ty musisz na siebie uważać. Nie masz już dwudziestu lat…

– Nie chodzi o niego. Jego już odżałowałam. Wszyscy wiedzieliśmy, że tak to się skończy. Ciotka mnie zdenerwowała…

– Ciotka? Czym?

– Pieniądze chce pożyczyć. Dwa tysiące – powiedziała mama takim tonem, jakby ciocia Marysia zażądała od niej, by przekazała jej cały swój majątek.

– A na co?

– Na pogrzeb, na długi, na wszystko… – ciskała się mama.

– No to jej pożycz. Przecież masz oszczędności.

– To są właśnie oszczędności, a nie pieniądze na rozdanie.

– Przecież ci odda.

– A tam odda… – machnęła ręką. –  Ona groszem nie śmierdzi. Te pieniądze by przepadły, gdybym jej dała.

– Czyli masz zamiar nie dać? 

– No tak, oczywiście.

– Mamo, przecież to na pogrzeb. A ona nie ma nikogo…

Nic nie odpowiedziała. Spojrzała tylko na mnie tak, jakbym to ja chciał wyciągnąć od niej te dwa tysiące. Uznałem, że nie ma co na ten temat więcej gadać, bo i tak zrobi po swojemu. Zawsze tak robiła. Zawiozłem ją do domu.

Nie mogłem tego zrozumieć

No i faktycznie mama odmówiła ciotce pożyczki. Ta przyjęła wiadomość bardzo spokojnie. Nawet się na mamę nie obraziła. Przyznała, że ją rozumie i przeprosiła za swoją prośbę. A mama, jak to mama – cieszyła się, że ciocia nie robiła jej wyrzutów. Obaj z bratem nie mogliśmy się nadziwić. Przekonywaliśmy ją, że ciocia zasługuje na pomoc. Że teraz, kiedy tak kulturalnie zareagowała na odmowę, to nawet szczególnie należałoby jej dać te pieniądze. Ale mama trwała przy swoim. Skupiała się na tym, że nie musi uszczuplać tak pieczołowicie gromadzonych oszczędności. Odgrażaliśmy się z bratem, że to my pożyczymy cioci pieniądze. 

– To już wasza decyzja. I wasza sprawa! – odpowiedziała. 

Zaproponowaliśmy więc cioci wsparcie, ale ona już zdążyła sobie te pieniądze załatwić. Na pogrzebie Tomka mama zdawała się zupełnie nie przejmować swoim zachowaniem wobec siostry. Nie zauważyliśmy u niej żadnej skruchy, żadnego skrępowania. Ściskała ciocię i pozwalała jej wspierać się na swoim ramieniu, jakby nic się nie stało. To był chyba pierwszy raz w życiu, kiedy czułem zawód, patrząc na jej zachowanie. Gdy byliśmy mali, złościliśmy się na nią, że nam skąpi, ale jednocześnie uznawaliśmy, że tak ma być, że w taki sposób mama dba o finanse rodziny. Teraz byliśmy już tylko rozgoryczeni. Wiedzieliśmy, że postąpiła niewłaściwie. Do mamy też to w końcu dotarło. Wyrzuty sumienia przybrały jednak tak przedziwną formę, że z trudem o tym opowiadam… 

Mama zaczęła się dziwnie zachowywać

Już w noc po pogrzebie, o trzeciej nad ranem obudził mnie dzwonek komórki. Kiedy oprzytomniałem i zdałem sobie sprawę, że to brzęczy mój telefon, wyskoczyłem z łóżka jak oparzony. Gdy ktoś dzwoni o tej porze, musi mieć jakiś ważny powód. 

– Waldek, czy mógłbyś do mnie przyjechać? – zapytała mama, gdy odebrałem.

– Ale co się dzieje? 

– Nic takiego. Przyjedź, proszę! – głos jej się trząsł.

– Przyjadę, przyjadę, ale czy coś ze zdrowiem? Może po karetkę zadzwonić? Dobrze się czujesz!?

– Nie trzeba karetki. Tylko nie mogę być sama. Boję się, przyjedź!

– Ale czego, mamo?

– Tomka, synku... Przyjedź, proszę, pośpiesz się.

Nie miałem wyjścia. Ubrałem się i pojechałem. Gdy zapukałem do drzwi mamy, otworzyła natychmiast. Była blada i miała rozbiegany wzrok. Zaprowadziła mnie do kuchni i zaczęła robić herbatę. Dla mnie, bo dla siebie szykowała uspokajające zioła. Milczała.

– Co się stało, powiesz mi wreszcie? Coś o Tomku gadałaś przez telefon. O co naprawdę chodzi?

– Bo mnie coś straszyło, synku. Coś chodziło po domu… Ja wiem, co ty sobie pomyślisz, ale jestem przekonana, że to był on. Że to Tomek. Za to, że ja tych pieniędzy nie chciałam Marysi pożyczyć…

Zatkało mnie

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Siedziałem tam, patrzyłem na nią, a ona odwróciła wzrok i zaczęła szykować herbatę. Chyba dopiero teraz dotarło do niej, co do mnie mówi. Przez chwilę panowała cisza. Potem zacząłem wypytywać ją, co się dokładnie stało. Na jakiej podstawie miała to dziwne podejrzenie.

Mama zaczęła wtedy bardzo ochoczo opowiadać. Twierdziła, że coś wybudziło ją w nocy, jakieś niejasne uczucie, że ktoś jest w mieszkaniu. Wyszła z łóżka i zaczęła chodzić po domu. Nikogo jednak nie znalazła. Już zaczęła się uspokajać i myśleć, że coś się jej przyśniło, gdy nagle zgasło światło w sypialni. Zamarła, ale potem zmusiła się i tam weszła. 

– Kołdra leżała na podłodze… A światło nie działa do teraz.

– Może jak wychodziłaś z łóżka, to ją strąciłaś?

– Ja mam już swoje lata i tak energicznie nie wstaję. Poza tym, to światło…

– Czy mogę sprawdzić żarówkę? – zapytałem, a mama skinęła głową.

Sprawdziłem – żarówka była przepalona. Pokazałem ją mamie i wymieniłem na nową. Wyjaśniłem jej jeszcze raz, że musiało jej się coś przyśnić, że pewnie jej się wydawało, bo dręczą ją wyrzuty sumienia. Przyznała wtedy niechętnie, że owszem, zaczęła czuć się winna. Uspokoiła się jednak i pojechałem do domu. Nie był to, niestety, koniec naszych kłopotów. Od tamtego dnia, a właściwie od tamtej nocy, mama zaczęła wariować. Jej zachowania nie można było nazwać inaczej niż utratą zmysłów. Ubzdurała sobie bowiem, że jest nawiedzana przez ducha zmarłego Tomka. 

Wszyscy byliśmy zdumieni

Kobieta, która przez całe życie twardo stąpała po ziemi, nagle zaczęła zachowywać się, jakby była niespełna rozumu. Wydzwaniała do mnie i do brata po nocach i przekonywała, że telewizor kolejny raz sam się włączył, że podłoga skrzypi w salonie, choć ona leży w sypialni, że firanka się rusza mimo zamkniętych okien. Cały czas towarzyszyło jej też niejasne przeczucie, że ktoś w domu jest i że ją obserwuje. Doszło nawet do tego, że nie chciała się myć i przychodziła na kąpiele do nas. Ba, mama zaczęła już nawet mówić o wyprowadzce ze swojego domu. 

Któregoś dnia zadzwoniła do mnie nawet ciocia Marysia.

– Walduś, co się dzieje u waszej mamy?

– A co się stało, ciociu? Coś zrobiła? – dopytywałem gorączkowo, bo byłem już kłębkiem nerwów przez tę sytuację.

– A nic wielkiego. Zaprosiła mnie do siebie i… Jakby to powiedzieć… Błagała mnie o przebaczenie za tę pożyczkę, której mi odmówiła. Prosiła mnie, żebym modliła się też do mojego Tomka, aby jej wybaczył. Żebym go o to błagała. 

– I co ciocia powiedziała?

– Że jej wybaczyłam, że w sumie nie ma czego… Przecież i tak załatwiłam te pieniądze. A Tomek… – ciocia zamilkła na krótką chwilę. – No wiesz, on też pewnie nie miałby za złe – dokończyła.

– Dziękuję, ciociu. Pogadam z mamą.

Uparła się, że kuzyn ja nawiedza

Pogadałem. Przekonywałem, błagałem, prosiłem, nakłaniałem, by dała spokój, by przestała wyobrażać sobie różne cuda. Ale nic to nie dawało. Mama uparła się, że nawiedza ją Tomek. Że nie daje jej spać, że się na niej mści. Co więcej, przekonywała, że jej się ta kara należy. Byliśmy z bratem bezradni. Nie pomogła nawet wizyta księdza, którego sprowadziliśmy do jej mieszkania. Chcieliśmy, żeby ją uspokoił. Przyszedł, pomodlił się, pokropił pomieszczenia i poszedł. A mama dalej zmagała się z duchem.

W końcu uznaliśmy z bratem, że czas sięgnąć po pomoc specjalisty. Tak się złożyło, że koleżanka żony była psychologiem. Od niej dowiedzieliśmy się, że taka reakcja na wyrzuty sumienia jest możliwa. Zwłaszcza u osoby skłonnej do wszelkiego rodzaju obsesji. Psycholożka wyjaśniła nam, że skąpstwo mamy mogło być przejawem takich właśnie tendencji. Nie mogłem w to uwierzyć. Moja mama może być chora psychicznie? Byłem tym przytłoczony. Ale najgorsze miało dopiero nadejść…

Jej serce nie wytrzymało

Kilka dni po spotkaniu z psycholożką pojechałem do mamy z samego rana, by sprawdzić, co u niej słychać. Niepokoiłem się, bo nie odbierała telefonu. Stanąłem pod drzwiami, zapukałem, a potem zadzwoniłem. Miałem klucz, ale mama nie lubiła, gdy sam sobie otwierałem. Odczekałem kilka sekund i zadzwoniłem jeszcze raz. A potem jeszcze jeden i kolejny... Mijały minuty, a za drzwiami panowała cisza. Uznałem więc, że poszła na zakupy i postanowiłem poczekać w środku. Otworzyłem drzwi i… wtedy ją zobaczyłem. Leżała na środku przedpokoju w dziwnej pozie. Od razu wiedziałem, że nie żyje. Zapamiętałem z tego dnia niewiele i chyba nie chcę już do tego wracać. Lekarz powiedział, że mama zmarła na zawał. Że nie wytrzymało serce. 

Dziś jesteśmy pół roku po pogrzebie, a ja dalej nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Czy żałować, że nie zmusiliśmy mamy do pożyczenia cioci pieniędzy? Czy pluć sobie w brodę, że nie zacząłem jej leczyć wcześniej? Czy może robić sobie wyrzuty, że jej do siebie nie zabrałem, że pozwoliłem jej mieszkać samej?

Myślę, że umarła ze strachu. Że znów wyobraziła sobie ducha Tomka i już tego nie wytrzymała. Okropnie mnie to przygnębia, bo nie zasłużyła na taką śmierć. Robi mi się naprawdę ciężko na sercu, gdy o tym pomyślę.