„12 lat temu zostawiłem narzeczoną i odszedłem do kochanki. Wróciłem, by się przekonać, że przegrałem całe swoje życie”
„Nie powiedziałem jej wszystkiego. Nie powiedziałem, jak szybko zaczęliśmy się kłócić, jak uciekałem z domu, by nie czuć się niepotrzebny i jak Alicja w końcu wyjechała, mówiąc, że nie mam w sobie nic stałego”.

- Redakcja
Wróciłem do rodzinnego miasta po dwunastu latach. Samochód turkotał po dobrze znanych mi brukach, a ja czułem, jak ściska mnie w żołądku. To nie było zwykłe miasto. To był teatr wszystkich moich największych błędów. Tutaj byłem kimś. Miałem przyszłość, miałem kobietę, miałem plan. Wszystko to zostawiłem dla jednej namiętnej chwili, która zmieniła się w życie pełne rozczarowania.
Żałowałem tego
Alicja była piękna, pełna ognia. Dla niej zostawiłem Monikę tuż przed ślubem. Wtedy wydawało mi się, że wybieram serce, dziś wiem, że to było ego. Z Alicją byłem siedem lat. Szybko się pobraliśmy, jeszcze szybciej okazało się, że nie mamy nic wspólnego poza pożądaniem i kłótniami. Ostatecznie zdrada, rozwód, podział majątku – klasyka.
Nie mamy dzieci, i może dobrze. Nie zostawiłem po sobie nic, co trzymałoby mnie przy niej. Po rozwodzie rzuciłem się w wir pracy – konsulting, wyjazdy, puste mieszkania w różnych miastach. Byłem sam.
Moniki nie widziałem od dnia, w którym wyprowadziłem się z naszego wspólnego mieszkania. Nie szukała kontaktu, nigdy nie zadzwoniła, nie napisała. Próbowałem się o niej czegoś dowiedzieć, ale szybko zrezygnowałem. Bałem się prawdy, albo tego, że jej już nie obchodzę.
Dziś mam czterdzieści dwa lata. Przystojny inaczej, jak mawiałem o sobie w lepszych czasach. Mam za sobą sukces i porażkę. A serce wraca pod klatkę, gdzie kiedyś mieszkała Monika. Do parku, gdzie całowaliśmy się na ławce. Do tej jednej myśli, która nie daje mi spokoju: Co by było, gdybym wtedy nie odszedł?
Myślałem o niej
Nie planowałem tego wieczoru żadnych spotkań. Chciałem tylko przejść się po mieście, złapać oddech, może na moment przestać myśleć. Ulice wyglądały znajomo, a jednak wszystko było inne – bardziej wyblakłe, cichsze, jakby to miejsce też się postarzało razem ze mną. Zatrzymałem się przed wejściem do domu kultury. Muzyka sączyła się przez drzwi, tłumek elegancko ubranych ludzi wchodził do środka. Na banerze widniał napis: „Bal charytatywny na rzecz lokalnego domu dziecka”.
Zacząłem się wycofywać, ale coś mnie zatrzymało. Może to był głód obecności, może chęć zniknięcia w tłumie. Kupiłem bilet i wszedłem. Wnętrze było oświetlone ciepłym światłem, stoły pokryte białymi obrusami, a w kącie grał kwartet smyczkowy. Rozpoznałem kilku dawnych znajomych, wymieniłem grzeczności, ale nie szukałem rozmowy. Krążyłem po sali, kiedy ją zobaczyłem.
Stała przy jednym z wysokich stolików, rozmawiając z kobietą w granatowej sukni. Miała upięte włosy i ciemną suknię z delikatną koronką przy dekolcie. Była smuklejsza niż ją zapamiętałem, a w jej spojrzeniu kryło się coś, czego wcześniej nie znałem – spokój i coś jeszcze, trudnego do nazwania. Wiedziałem, że to ona, zanim się odwróciła.
Nie mogłem uwierzyć
Podszedłem powoli, serce biło mi szybciej, dłonie miałem chłodne.
– Monika…? Czy to naprawdę ty?
Spojrzała na mnie uważnie, lekko uniosła brwi.
– Cześć, Piotrze. Długo cię nie było.
Uśmiechnęła się, ale nie był to uśmiech z tamtych lat. Nie był ciepły ani gorzki. Był spokojny, jakby ten moment był tylko jednym z wielu, które po prostu przychodziły i odchodziły.
Rozmawialiśmy ostrożnie. O mieście, które się zmieniło, o tym, że ona nadal tu mieszka, że ja się pogubiłem, ale wróciłem. Nie pytała dlaczego, nie wyciągała spraw z przeszłości. Mówiła niewiele, ale z każdą minutą czułem, jak ogarnia mnie coś w rodzaju ulgi. Poprosiłem ją o taniec.
– Zatańczysz ze mną?
Skinęła głową. Na parkiecie wszystko zwolniło. Trzymałem jej dłoń, niepewnie, jakby to ona mogła się rozpaść, nie ja. Pachniała inaczej niż kiedyś. Nie znałem tego zapachu, ale był znajomy w swojej prostocie. Milczeliśmy chwilę. Patrzyła gdzieś za moje ramię.
– Żałujesz, że wtedy nie walczyłaś? – zapytałem cicho.
Odpowiedziała po chwili, z lekkim uśmiechem, bez cienia drwiny.
– Nie miałam z kim walczyć.
Była obojętna
Po tańcu długo stałem z boku, udając, że przyglądam się innym parom. Tak naprawdę śledziłem ją wzrokiem, zastanawiając się, czy już wyjść, czy może jeszcze coś powiedzieć. W końcu zebrałem się w sobie i podszedłem.
Stała przy stoliku z kieliszkiem wina, rozmawiała z jakimś starszym mężczyzną. Gdy mnie zauważyła, przerwała rozmowę i zwróciła się ku mnie. Byłem zaskoczony – myślałem, że mnie zignoruje, a ona przyjęła mnie tak, jakby się tego spodziewała.
– Monika, moglibyśmy się jeszcze spotkać? Tak po prostu, na kawę.
Spojrzała na mnie spokojnie.
– Po co?
– Bo dwanaście lat temu uciekłem. Ale dziś… dziś chciałbym znów być blisko.
Zamieszała winem w kieliszku. Była opanowana, ale coś w jej oczach się poruszyło.
– Dwanaście lat to więcej niż chwila. Nie wiem, kim teraz jesteś.
– Ale ja wiem, kim ty jesteś. Wciąż mi na tobie zależy.
– A Alicja? Twoje życie? Twoje decyzje?
– To był błąd. Wszystko się rozsypało.
Chciałem ją zobaczyć
Nie powiedziałem jej wszystkiego. Nie powiedziałem, jak szybko zaczęliśmy się kłócić, jak uciekałem z domu, by nie czuć się niepotrzebny i jak Alicja w końcu wyjechała, mówiąc, że nie mam w sobie nic stałego. To były jej słowa – „nic stałego”. Bolały, ale były prawdziwe.
Monika nie odpowiedziała od razu. Odstawiła kieliszek, poprawiła pasek sukienki.
– Może się spotkamy. Ale nie oczekuj niczego więcej niż rozmowy. I nie wracajmy do tego, co było.
Pokiwałem głową, choć czułem się, jakbym dostał w twarz. Nie wiedziałem, co mam myśleć. Mówiła to łagodnie, ale z takim dystansem, że ciężko było nie poczuć chłodu. A jednak w jej spojrzeniu było coś, co zostawiało uchylone drzwi.
Zgodziła się. To wystarczyło, bym uwierzył, że nie wszystko jest stracone. Kiedy wychodziła, rzuciła jeszcze przez ramię:
– Jutro o osiemnastej, kawiarnia przy rynku.
Pamiętałem dobrze. To tam, dwanaście lat temu, powiedziałem jej, że nie jestem gotów. Zostawiłem ją samą przy tym samym stoliku, przy którym teraz miałem szansę znowu usiąść.
Wciąż miałem nadzieję
Byłem w tej kawiarni przed czasem. Usiadłem w rogu, tak by móc obserwować wejście. Stolik się nie zmienił. Nadal miał lekką rysę przy krawędzi, nadal pachniało tu kawą i ciastem z jabłkami.
Oparłem łokcie o blat i przez kilka minut tylko gapiłem się w ludzi przechodzących za szybą. Serce waliło mi, jakbym miał trzydzieści lat mniej. Chciałem ją zobaczyć, a jednocześnie panicznie bałem się tego spotkania.
Przyszła punktualnie. Miała na sobie płaszcz w ciemnym kolorze i apaszkę z drobnym wzorem. Uśmiechnęła się lekko, siadając naprzeciwko.
– Nie spodziewałam się, że przyjdziesz przed czasem – powiedziała cicho.
– Nie mogłem usiedzieć w miejscu.
Zamówiliśmy kawę. Rozmawialiśmy przez chwilę o rzeczach bezpiecznych – o pracy, pogodzie, o tym, że zmienili nazwę tej kawiarni, choć wszyscy i tak mówią na nią po staremu. Ja czekałem, aż coś się otworzy, ona trzymała się granicy. Próbowałem ją odczytać, ale była inna. Trudniejsza do przewidzenia. Spokojniejsza, może ostrożniejsza.
Nie spodziewałem się
Właśnie kończyłem kawę, kiedy zauważyłem, że podbiega do nas dziewczynka. Miała może jedenaście, dwanaście lat. Wysoka, z długimi ciemnymi włosami, z plecakiem zarzuconym na jedno ramię. Podbiegła do Moniki i szarpnęła ją za rękaw.
– Mamo, tata dzwonił. Powiedział, że odbierze mnie o ósmej.
Zamarłem. Monika spojrzała na dziewczynkę.
– W porządku, kochanie. Jeszcze chwilę, dobrze?
Dziewczynka skinęła głową i pobiegła do stolika obok, gdzie usiadła z telefonem. Spojrzałem na Monikę. Twarz miałem napiętą, głos lekko zadrżał.
– Monika… Ty masz córkę?
– Tak.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?
– Bo nie miałam z tobą już nic wspólnego.
Powiedziała to bez gniewu, bez wyrzutu. Po prostu.
Zmieniła się
Patrzyła gdzieś za moje ramię, a ja nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Myśl wcisnęła się do głowy od razu, choć wiedziałem, że to niemożliwe. Ale i tak musiałem zapytać:
– To… moje dziecko?
Spojrzała mi prosto w oczy, chłodno, jakby chciała odciąć wszystko jednym słowem.
– Nie.
Zrobiło mi się gorąco. Cała nadzieja, którą próbowałem poskładać przez te dwie rozmowy, rozpadła się w jednej sekundzie. Poczułem się zbędny, spóźniony, jak ktoś, kto wraca po latach, myśląc, że coś uratuje, nie wiedząc, że to życie już dawno poszło dalej. Monika wstała.
– Musimy już iść.
Nie miałem siły jej zatrzymać. Patrzyłem tylko, jak odchodzi z dziewczynką. Przeszły obok mojego stolika i zniknęły w tłumie. Zostałem sam z dwiema pustymi filiżankami i pytaniem, którego nie zdążyłem zadać: Dlaczego boli aż tak, skoro sam ją zostawiłem?
Piotr, 42 lata
Czytaj także:
- „Teściowa miała mi pomóc przy dziecku po porodzie, ale panoszy się jak u siebie. Nie dam się jej zepchnąć na margines”
- „Na pielgrzymce do Francji odżyłam i spotkałam drugą miłość. Starszy siwy pan miał ciepłe spojrzenie i ochotę na amory”
- „Chciałam pogodzić pracę z urlopem w Chorwacji. Ale durne pomysły mojej córki skutecznie pokrzyżowały mi plany”