Reklama

Góry zawsze dawały mi poczucie wolności, jakiego nie znajdowałam nigdzie indziej. To właśnie na stokach czuję, że żyję naprawdę. Nic mnie nie ogranicza, nikt nie mówi, co mam robić. Co roku startuję w zawodach narciarskich w mojej ukochanej miejscowości w Beskidach. Nie chodzi nawet o wygraną, choć, nie oszukujmy się, zawsze miło było stanąć na podium. Ważniejsze są emocje – adrenalina, śmiech, ludzie.

Reklama

Był nieporadny

Gdybym wtedy wiedziała, że w tamte zawody wplącze mnie ktoś, kto nie ma o stokach zielonego pojęcia, pewnie roześmiałabym się i ruszyła dalej. Ale życie ma to do siebie, że lubi zaskakiwać.

Facet stał kilka metrów ode mnie, trzymając kijki jak ktoś, kto przypadkiem je znalazł i nie do końca wie, do czego służą.

– Wyglądasz, jakbyś widział śnieg pierwszy raz w życiu – rzuciłam, podchodząc bliżej.

Spojrzał na mnie, lekko oszołomiony, a potem się uśmiechnął.

– Nie pierwszy, ale drugi na pewno – odpowiedział.

– Pierwsze zawody? – Zapytałam, wskazując na numer startowy przyczepiony do jego kurtki.

– Czy to takie oczywiste? – Wyprostował się, jakby chciał dodać sobie powagi, ale wtedy jego narty rozjechały się na boki. Jakimś cudem nie upadł.

– Nie, skądże – powiedziałam, próbując nie parsknąć śmiechem. – Tylko zawodowcy tak świetnie walczą z grawitacją.

Wtedy pierwszy raz się roześmiał. Prawdziwie.

– Tak, masz mnie. Chciałem spróbować czegoś nowego. Chociaż teraz myślę, że to może być mój pierwszy i ostatni raz. A ty? Wyglądasz na kogoś, kto zna tu każdą muldę.

– Można tak powiedzieć. Kocham to miejsce – odparłam, poprawiając gogle.

Znów się spotkaliśmy

Patrzyłam za nim, gdy odchodził w stronę wyciągu, i po raz pierwszy poczułam coś dziwnego. Może to przez to, jak patrzył na świat – z lekką dozą niepewności, która przypominała mi o moich początkach. Chciałam zobaczyć, dokąd go to wszystko zaprowadzi.

Parę dni później zobaczyłam go znowu, tym razem na szlaku. Staliśmy na skrzyżowaniu tras, a jego mina mówiła jedno: „To nie jest miejsce, w którym powinienem być”.

– Hej! – zawołałam, zatrzymując się obok. – Nie powiedziałeś mi, że lubisz trudniejsze trasy.

– Bo nie lubię – odpowiedział, kręcąc głową. – Chyba coś pokręciłem. Miałem być na zielonym szlaku.

Spojrzałam na oznaczenia. Faktycznie, czerwony szlak nie był dla początkujących. Ktoś musiał skierować go w złą stronę.

– To może być ciekawa przygoda – rzuciłam.

– Przygoda? To ostatnie słowo, jakie teraz przychodzi mi do głowy.

Zerknęłam na niego. Był spięty, ale w jego oczach dostrzegłam coś, co mi się spodobało – determinację.

– Dobra, słuchaj. Nie panikuj. Damy radę – powiedziałam, poprawiając kask. – Jeśli chcesz, mogę cię przeprowadzić. Mam na imię Alicja.

Spojrzał na mnie, jakbym właśnie uratowała mu życie.

– Naprawdę? Dzięki. Wojtek.

Pomogłam mu

Jechaliśmy powoli. Pokazywałam mu, jak powinien skręcać, a on starał się naśladować moje ruchy. Był zaskakująco zdeterminowany, choć jego styl jazdy daleko odbiegał od perfekcji. Gdy wreszcie dotarliśmy na bardziej płaski odcinek, zatrzymał się obok mnie, dysząc ciężko.

– To było… intensywne – wykrztusił.

– Serio, całkiem dobrze ci poszło.

– Jeśli to było dobrze, to chyba mamy różne definicje sukcesu. Ale dzięki. Gdyby nie ty, pewnie wciąż siedziałbym na górze, próbując wymyślić, jak wezwać helikopter.

Roześmiałam się. Było w nim coś ujmującego – ta mieszanka sarkazmu i wdzięczności.

– Czasem warto zaryzykować.

Spojrzał na mnie z zastanowieniem.

– Może. Ale ryzyko to dla mnie nowość. Chyba muszę się jeszcze sporo nauczyć.

– Zaczynasz dobrze – odpowiedziałam. – Chodź, odpoczniemy w schronisku. Należy ci się herbata z sokiem malinowym.

W schronisku było ciepło i przytulnie. Znaleźliśmy stolik w rogu. Wojtek zdjął kask i rękawice, opadł na krzesło z westchnieniem ulgi.

– Powiem ci coś – zaczął. – To był chyba najbardziej stresujący zjazd w moim życiu.

– Pierwszy zjazd na czerwonym szlaku zawsze taki jest – powiedziałam z uśmiechem.

– Jak ty to robisz, że się nie boisz? – zapytał.

– Och, też się boję – odpowiedziałam. – Strach to normalna rzecz. Ale wiesz, co mnie napędza? Ten moment, kiedy przełamujesz własne ograniczenia. Nie ma nic lepszego.

Oczarował mnie

Pokiwał głową, ale widziałam, że nie do końca mnie rozumie.

– A ty? – Zapytałam. – Co cię tu przywiodło? Nie wyglądasz na kogoś, kto regularnie jeździ na nartach.

Uśmiechnął się krzywo.

– Bo nie jeżdżę. W zasadzie to wpadłem na ten pomysł dwa tygodnie temu. Pracuję jako programista. Moje dni to komputer, kawa i kilka godzin snu. W pewnym momencie poczułem, że muszę coś zmienić.

– I wpadłeś na pomysł, żeby rzucić się od razu na zawody narciarskie?

– Wiesz, stwierdziłem, że lepiej zrobić coś szalonego, niż nic. Ale przyznaję, nie spodziewałem się, że to będzie aż takie wyzwanie.

Patrzyłam na niego z zaciekawieniem. Był inny niż większość ludzi, których spotykałam na stoku – bardziej szczery, mniej skupiony na robieniu wrażenia.

– A ty? – zapytał, nagle zmieniając temat. – Zawsze tak gnasz?

– Może. Nie jestem stworzona do siedzenia w miejscu – odpowiedziałam, zerkając na niego. – Wolę ryzykować, niż kiedyś żałować, że nie spróbowałam.

Czas płynął niezauważalnie. Wojtek opowiadał mi o swojej pracy, ja mówiłam o moich wyprawach w góry. Z każdym słowem coraz pewniejszy siebie.

Był odważny

Kiedy zrobiło się późno, spojrzałam na niego i rzuciłam:

– Jutro znów jedziemy na stok. I nie przyjmuję wymówek.

Zamarł na chwilę, a potem uśmiechnął się szeroko.

– Jeśli obiecasz, że znów mnie przeprowadzisz przez trudniejsze odcinki, to jestem gotowy.

Patrzyłam za nim, kiedy znikał w ciemnościach, i uśmiechałam się. Nie wiedziałam, dokąd nas zaprowadzi to przypadkowe spotkanie, ale czułam, że zmienia ono coś w moim życiu.

W ciągu kolejnych dni na stoku Wojtek zmienił się bardziej, niż przypuszczałam. Jego ruchy były pewniejsze, a w oczach widziałam coś nowego – odwagę. Ale najważniejsze było to, że wciąż miał ten sam uśmiech, który ujmował mnie.

– Spotkałem cię w idealnym momencie – powiedział, kiedy staliśmy na szczycie trasy.

– A ja myślę, że to nie był przypadek – odparłam, spoglądając na ośnieżone góry. – Czasem los wie, co robi.

Kilka tygodni później siedziałam na kanapie w swoim małym mieszkaniu, trzymając w dłoniach kubek z herbatą. Za oknem padał deszcz.

Nie wiem, co dalej

Wtedy telefon zawibrował na stoliku. To był SMS od Wojtka. „Nadal wierzysz w przygody? Może wspólny weekend na stoku? Tym razem znajdziemy najpiękniejsze widoki”. Uśmiechnęłam się.

Od czasu tamtych zawodów pozostaliśmy w kontakcie. Pisał mi o swoich małych zwycięstwach: nowych próbach, eksperymentach w kuchni, a nawet o tym, że zaczął chodzić na zajęcia z jogi, bo stwierdził, że przyda mu się trochę równowagi. Ale ja też odkryłam coś dzięki niemu.

Tego dnia odpisałam szybko: „Jasne. Ale ostrzegam – tym razem będzie jeszcze trudniej”.

Nie wiem, dokąd nas to zaprowadzi. Może to po prostu piękna przyjaźń. Może coś więcej. Ale wiem, że od czasu tamtych zawodów życie smakuje inaczej – i dla niego, i dla mnie. Czasem wystarczy jedno spotkanie, by coś w nas pękło.

Reklama

Alicja, 28 lat

Reklama
Reklama
Reklama