Reklama

Pierwszy raz zauważyłem ją, kiedy wracała z pracy. Szła ze swoim jamnikiem po osiedlowej alejce w stronę niewielkiej górki, gdzie spotykali się właściciele psów. Dzień był chłodny, dlatego ubrana była dość ciepło. Nie mogłem więc dobrze ocenić jej sylwetki, ale pomyślałem, że chyba musi być modelką. Każdy bowiem element jej ubrania dobrany był z niezwykłym smakiem, a całość była do siebie perfekcyjnie dopasowana. Moja babcia mówiła na tak eleganckie kobiety, że są „jak wycięte z żurnala”. I ona taka właśnie była.

Reklama

Od tamtej chwili widywałem ją dość regularnie, właściwie zawsze wtedy, kiedy szła na spacer z psem. Starałem się ją dyskretnie obserwować, tak żeby tego nie zauważyła. Po dwóch tygodniach wiedziałem już, że mieszka w bloku naprzeciwko, jej jamnik (a właściwie jamniczka) wabi się Sonia, a jej szafa musi być naprawdę pokaźnych rozmiarów, bo nigdy przez ten czas nie widziałem jej dwa razy tak samo ubranej.

Podobała mi się bardzo, i postanowiłem „widywać” ją częściej. Wstawałem specjalnie wcześniej, żeby pójść rano po bułki o tej samej godzinie, o której ona wyprowadzała swoją Sonię. Bardzo chciałem do niej podejść, zagadnąć, spróbować jakoś nawiązać kontakt, ale nie potrafiłem.

Wprawdzie nigdy nie miałem większego problemu z nawiązywaniem znajomości z kobietami, ale ta akurat z jednej strony bardzo mi się podobała, a z drugiej mnie onieśmielała. W dodatku nie znałem nikogo, przez kogo mógłbym się do niej jakoś zbliżyć. Mieszkanie na tym osiedlu jedynie wynajmowałem i nawet z sąsiadami z mojego piętra wymieniałem jedynie „dzień dobry”.

Wtedy wpadłem na pomysł, że kupię sobie psa

Nieraz przecież widziałem, jak psiarze z okolicznych bloków podczas spotkania na „psiej górce” rozmawiają ze sobą serdecznie, choć jest to pewnie jedyne miejsce, z jakiego się znają. Miałem więc nadzieję, że dzięki temu będę mógł się do niej zbliżyć. Pojechałem do schroniska i wziąłem „wielorasową” suczkę o imieniu Psotka. I już następnego dnia, pełen nadziei, choć z drżącym sercem, wyprowadzałem na spacer swojego psa, licząc, że dzięki niemu poznam piękną sąsiadkę. Wyszedłem nawet specjalnie wcześniej, żeby się z nią przypadkiem nie minąć.

Na „psiej górce” powitały mnie życzliwe uśmiechy innych psiarzy, co dodało mi otuchy, że wybrałem właściwą drogę i tylko kwestią czasu jest, kiedy dojdę nią do celu. A ten zbliżał się coraz bardziej, prowadząc na smyczy swoją Sonię. Ruszyłem specjalnie w jej kierunku, spuściłem ze smyczy moją Psotkę, i… wtedy się zaczęło!

Psotka podbiegła błyskawicznie do jamniczki, ale ta na nią warknęła. Nie zrażona tym moja „wielorasówka” chciała się z nią zaprzyjaźnić. Ale Sonia nie miała na to ochoty i zaczęła warczeć a potem szczekać. Psotka nie chciała pozostać jej dłużna i nagle obie rzuciły się na siebie z zębami. Ja kompletnie zbaraniałem, bo nie byłem przygotowany na taką sytuację i nie wiedziałem, jak się w niej zachować. Pierwszy raz w życiu widziałem także właścicielkę Soni, jak krzyczy. I to w dodatku na mnie. Ale nie przypuszczałem, że to nie koniec nieszczęść.

– Niech pani tak nie krzyczy na psa tego pana, tylko lepiej wychowa tę swoją Sonię! – warknęła jedna ze starszych sąsiadek, posiadaczka uroczego golden retrivera.

Uśmiechnęła się potem uroczo, wierząc, że swoją obroną zaskarbiła sobie moje względy.

– Przecież ona jest na smyczy – tłumaczyła właścicielka jamniczki.

– Ale cały czas zadziera nosa! – dołączył do ataku pan trzymający na smyczy boksera. – Z żadnym z naszych psów się nie pobawi, tylko na wszystkie warczy i szczeka.

– Nic takiego się nie stało – usiłowałem bronić właścicielki Soni, przy okazji próbując założyć Psotce smycz.

Wszyscy starzy górkowi psiarze uznali jednak, że moja obrona wzięła się tylko z grzeczności i dali najwyraźniej upust od dawna skrywanym frustracjom i niechęci wobec pięknej sąsiadki. Ta zaś szybko zabrała swoją jamniczkę i wróciła do domu. I od tej pory chodziła z nią na spacery w drugą stronę.

Ja zaś musiałem wyprowadzać Psotkę na „psią górkę” i znosić adorację kilku starszych sąsiadek. Szczerze mówiąc, czułem się fatalnie, że potraktowałem Psotkę tak instrumentalnie. Zrobiłem coś jeszcze gorszego, co później naprawiłem, zawiozłem suczkę z powrotem do schroniska. Sympatyczna opiekunka ze schroniska, Mariola, która wpadła mi już w oko, kiedy zabierałem Psotkę, była bardzo zmartwiona moim oświadczeniem. Przyznam, że bardziej niż na zlikwidowanie codziennych obowiązków, liczyłem na to, że pozbędę się natrętnych sąsiadek. Ale one wciąż zaczepiały mnie koło bloku, na dodatek dopytując się o Psotkę.

Wyrzuciłam mnie z domu

Tymczasem przestałem właściwie w ogóle widywać właścicielkę Soni. Zresztą nawet gdybym ją zobaczył, to pewnie odwróciłaby wzrok na mój widok i poszła w drugą stronę. Pewnie była na mnie wściekła. Dlatego postanowiłem odczekać ze dwa miesiące i dopiero wtedy poszedłem do niej z ogromnym bukietem kwiatów. Była zaskoczona moją wizytą.

– Ja… chciałem przeprosić – wręczyłem jej kwiaty. – Za tamto na „psiej górce”.

– Niepotrzebnie pan się fatygował, panie…

– Na imię mi Jarek.

– Agata – przedstawiła się, wzięła ode mnie róże i popatrzyła na nie z zadowoleniem. – W pierwszej chwili byłam zła, ale potem domyśliłam się, że to chyba pana pierwszy pies… Mam rację?

– Tak, oczywiście…

– Ale już go pan nie ma? – zaprosiła mnie gestem ręki do swojego mieszkania.

– Skąd pani to wie?

– Bo Sonia nie szczeka na pana – pokazała na jamnika, który kręcił się koło jej nóg. – A jej jak podpadnie jakiś pies, to go zawsze wyczuje. Co się z nią stało?

– Wróciła do schroniska. Pomyślałem, że skoro szczekała na psa tak uroczej kobiety, to musi być źle wychowana – uśmiechnąłem się czarująco.

– Żartuje pan?

– Nie. Szczerze mówiąc, to wziąłem ją tylko dlatego, żeby móc poznać panią…

Miałem nadzieję, że na Agacie moje oświadczenie zrobi dobre wrażenie. Z doświadczenia wiedziałem, że kobiety lubią, jak zrobi się dla nich coś absolutnie wyjątkowego. Ale tym razem ta zasada się nie potwierdziła…

– Proszę wyjść! – krzyknęła.

– Słucham?

– Proszę natychmiast wyjść! Nie dość, że pan wykorzystał biednego psa ze schroniska, który oczekiwał od pana tylko odrobiny ciepła, to jeszcze się pan tym bezczelnie chwali! Nie mam ochoty dłużej z panem rozmawiać!

Wyszedłem od Agaty jak niepyszny. I jeśli przedtem mogłem łudzić się, że wybaczy mi niefortunne zdarzenia na „psiej górce”, to teraz nie miałem wątpliwości, że nigdy nie daruje mi tego, jak potraktowałem Psotkę. Mogłem więc na zawsze zapomnieć o tym, że kiedykolwiek połączy mnie z nią coś więcej.

Dwa tygodnie później zadzwoniła do mnie niespodziewanie pani Mariolka ze schroniska. Zapytała, czy nie zechciałbym przyjechać i zobaczyć się z Psotką. Kompletnie mnie zaskoczyła i pewnie dlatego, sam nie wiem czemu, zgodziłem się. Kiedy dojechałem do schroniska, pani Mariolka od razu zaprowadziła mnie do boksu Psotki. Na mój widok pies, leżący smutno, ze spuszczoną głową, bardzo się ożywił, zaczął radośnie skakać i merdać ogonem. Opiekunka spojrzała na mnie surowo i powiedziała:

– To nie była niezgodność charakterów?

– No… to znaczy… wie pani…

– Poczułam to od razu, jak pan pojechał. Psotka była cały czas smutna i było widać, że za panem tęskni.

– Ale ja się nie nadaję do opieki nad psem…

– Gdyby pan się nie nadawał, to by pana tak nie polubiła – stwierdziła autorytatywnie pani Mariolka. Patrzyła przy tym na mnie tak potępiającym wzrokiem, że pewnie powinienem spalić się ze wstydu.

Ale ja byłem nieugięty i nie miałem zamiaru brać z powrotem sobie psa „na głowę”. Bo ta głowa wciąż była zajęta Agatą, o której nie potrafiłem przestać myśleć. Miałem dziwne przeczucie, że to jest właśnie ta jedyna, na którą od dawna czekałem. Nie wiem, skąd ono się brało, nie umiałem go wytłumaczyć. Zresztą, jak można wytłumaczyć miłość? Z reguły jest to przecież coś irracjonalnego, co łączy czasem osoby, które wydają się sobie całkiem obce…

Dlatego ja też zachowywałem się całkiem irracjonalnie i, wbrew temu, co się wydarzyło, zdecydowałem się na absolutnie desperacki gest. Kupiłem jeszcze większy bukiet kwiatów i stanąłem pod drzwiami Agaty. Otworzyła i spojrzała na mnie niechętnie.

– Jeszcze pan tu śmie przychodzić?

– Ja wiem, że to wydaje się głupie...ale ja się w pani zakochałem. Naprawdę. Proszę nie zamykać drzwi! Proszę mnie wysłuchać. Wiem, że z Psotką postąpiłem źle. Ale tak bardzo chciałem panią poznać. Nie wiedziałem, jak to zrobić, dlatego wymyśliłem tego psa. Wiem, to było okrutne…

– Nie mógł pan tego zrobić inaczej? Są setki sposobów, żeby poznać kobietę – spojrzała na mnie jakby łagodniej.

– Wiem. Ale pani mi się tak bardzo podobała i… mnie onieśmielała.

– Zdaję pan sobie sprawę, że mam prawo uznać pana za szaleńca i wezwać policję? – zapytała w taki sposób, że poczułem, iż nie stoję na całkiem straconej pozycji.

– Tak, wiem. Ale niech mi pani da szansę… Pozwoli zaprosić się na kawę, chwilę porozmawiać. Wtedy się pani przekona, że nie jestem szaleńcem.

– To gdzie mnie pan zaprasza na tę kawę?

Od tego dnia zaczęliśmy się z Agatą widywać regularnie i nasza znajomość stawała się coraz bardziej zażyła. Jej chyba podobało się to, że jakiś facet tak dla niej oszalał i zrobił tak wiele, żeby móc z nią choć zamienić kilka słów. A ja? Cóż, byłem szczęśliwy.

Moje myśli zaczęła zaprzątać jeszcze jedna dama…

Sam nie wiem, dlaczego odwiedziłem ją kilkakrotnie w schronisku i poszedłem z nią na spacer. Pani Mariolka przekonywała mnie, że powinienem ją w końcu zabrać, bo naprawdę pasujemy do siebie. Ale ja się tego panicznie bałem. Wiedziałem przecież dobrze, że Sonia nie polubiła się z Psotką i mogło to stanowić pewien problem w moich kontaktach z Agatą.

Jednak któregoś dnia, gdy odwiedziłem moją dziewczynę, Sonia nagle zaczęła na mnie warczeć, a potem szczekać. Trochę się speszyłem, bo do tej pory traktowała mnie przyjaźnie. Agata też była zdziwiona takim zachowaniem swojego psa. W końcu skojarzyłem, że mam na sobie marynarkę, w której poprzedniego dnia wyprowadzałem Psotkę. Żeby sprawa się nie wydała, usiłowałem zbagatelizować zachowanie Soni. Ale Agata, zła na jamniczkę, postanowiła nauczyć ją, że na mnie nie wolno szczekać. Wtedy uznałem, że muszę się przyznać.

– Dlaczego jej nie weźmiesz z powrotem? – zapytała w końcu.

– No przecież sama widzisz. Sonia nie akceptuje jej zapachu…

– To się będzie musiała nauczyć akceptować – oświadczyła stanowczo Agata, patrząc na jamniczkę. – Wiesz, ten facet wtedy na górce… On miał trochę racji z Sonią, że zadziera nosa. Do tej pory to tolerowałam. Ale jeśli przez jej zarozumialstwo inny pies ma zostać w schronisku, to nie ma mowy.

Reklama

Sonia naturalnie nie chciała przyjąć do wiadomości nie tylko tego, że musi znosić zapach nielubianego psa, ale że ten pies zaczyna się kręcić wokół jej pani. Ale Agata była twarda i jamniczka nie miała wyjścia. Już wkrótce mogliśmy zamieszkać w czwórkę, pod jednym dachem.

Reklama
Reklama
Reklama