Reklama

Mam na imię Aneta. Mam 28 lat i wciąż mieszkam z rodzicami w tym samym domu, w którym dorastałam – w małym, cichym miasteczku na południu Polski. Pracuję w sklepie spożywczym na rogu, znam większość klientów z imienia. Codzienność? Prosta. Poranna kawa z mamą, praca do 17:00, zakupy dla taty, który po zawale rzadko rusza się z fotela. Potem obiad, czasem serial, czasem książka. Cisza. Ale to nie o tej ciszy chcę opowiedzieć. Chcę opowiedzieć o kimś, kogo w tej ciszy coraz częściej brakuje – o moim bracie Michału.

Reklama

Michał był kiedyś moim bohaterem. Starszy o 8 lat, zawsze mnie bronił. Kiedy miałam 9 lat, jeden chłopak ze szkoły rzucił we mnie kamieniem. Michał przyszedł na drugi dzień pod szkołę i kazał mu przeprosić. Ten chłopak przepraszał przez łzy, a ja czułam się wtedy najważniejsza na świecie.

Zbudowaliśmy razem domek na drzewie, nauczył mnie jeździć na rowerze i mówił, że jestem „jego małą siostrą, której nikt nie może skrzywdzić”. Potem wyjechał – najpierw na studia do Krakowa, potem do Anglii. Od dziesięciu lat jest tam właścicielem dobrze prosperującej firmy. Przynajmniej tak mówi. Widzimy się raz w roku, zwykle na święta. I za każdym razem czuję się coraz mniejsza przy nim.

Kiedyś dzwonił co tydzień. Teraz odzywa się raz na miesiąc. A kiedy już przyjeżdża…ile we mnie żalu. Jakbym przestała być jego siostrą, a stała się tylko przypomnieniem o czymś, od czego chciał uciec. Od naszej zwyczajności. Naszego „grajdołu”. I wiem, że to głupie, ale nadal tęsknię za tamtym Michałem. Tym, który zbudował dla mnie domek na drzewie i mówił, że jestem najfajniejszą siostrą na świecie.

Powrót Michała

– Michał przyjeżdża jutro – rzuciła mama, jakby informowała, że będzie padać.

Nie odpowiedziałam. Przełknęłam ślinę i podeszłam do zlewu. Woda była zimna, a ja z całych sił szorowałam garnek po zupie. Napięcie we mnie rosło. Następnego dnia przyjechał tuż przed obiadem. Wysiadł z czarnego SUV-a, ubrany w marynarkę i spodnie w kant. Matka wybiegła z domu jak nastolatka. Uściskali się. Ojciec wyszedł powoli, oparty o laskę, ale uśmiechnięty. Michał go objął krótko, po męsku. Ze mną przywitał się chłodno – uścisk dłoni, jak z obcą osobą. Przy stole była zupa pomidorowa i schabowy, wszystko jak zawsze. Michał zsunął marynarkę, usiadł naprzeciwko mnie i zerknął na kuchnię.

– Nadal ten sam wystrój? – mruknął.

– Lubię ten obrus – odpowiedziała mama, próbując się uśmiechnąć.

– Gdybyście mieli choć odrobinę ambicji, nie siedzielibyście tu całe życie jak kartofle w piwnicy – rzucił nagle, zupełnie serio, krojąc mięso.

Mama zamarła z łyżką w powietrzu. Ojciec spuścił wzrok.

Przepraszam, co powiedziałeś? – spojrzałam na niego ostro.

– Nic. Tylko stwierdzam fakt. Nie rozumiem, jak można całe życie spędzić w takim miejscu.

– Może dlatego, że ktoś musiał tu zostać? Może dlatego, że ktoś musiał pomóc tacie, kiedy miał zawał? Żeby mama nie zwariowała z tym wszystkim? – syknęłam.

– Anetka... – zaczęła mama.

– Nie! – przerwałam. – Nie będę siedzieć cicho, kiedy mój brat traktuje nas jak śmieci!

Zrobiła się cisza. Michał wziął łyk wina.

– W Anglii ludzie myślą inaczej – powiedział tylko.

Wyszłam z kuchni. Zostawiłam ich z obiadem i tą swoją „angielską” logiką.

Rozmowa z matką

– Co to miało znaczyć? – zapytałam, kiedy zostaliśmy same. Michał po obiedzie pojechał do hotelu, nie chciał spać „w warunkach PRL-u”, jak to ujął.

– On nie chciał źle, Anetko – powiedziała mama, zerkając nerwowo w stronę drzwi. – Po prostu… on tam inaczej żyje. Nie rozumie już naszego świata.

– Naszego świata?! – parsknęłam. – Czyli jakiego? Świata ludzi, którzy nie mają willi z ogrodem? Którzy nie wrzucają zdjęć do sieci z Malediwów?

– Cicho, nie krzycz – szepnęła mama.

Nie będę cicho. W jego oczach jesteśmy tylko biedakami! I ty to akceptujesz? Pozwalasz, żeby tak nas traktował?

Mama milczała. Myła talerze, jakby chciała zmyć z siebie całą tę rozmowę.

– On tam ciężko pracował. Sam się dorobił – powiedziała cicho. – Może czasem mówi za ostro, ale...

– Ale co, mamo?! – przerwałam jej. – Ja też pracuję. Codziennie. Tylko że nie w Londynie, tylko tu w sklepie. Czy to czyni mnie gorszą? On może cię upokarzać, bo ty nie masz kuchni z wyspą?

Zadrżała jej ręka. Talerz stuknął o zlew.

Nie mów tak do mnie – wyszeptała.

– A jak mam mówić, skoro od lat udajesz, że wszystko jest w porządku? Że jego protekcjonalny ton to normalne! A ja? Ja się nie liczę?

Spojrzała na mnie wtedy. I w tych oczach – pierwszy raz od dawna – zobaczyłam zmęczenie.

– Nie wiem – powiedziała po chwili. – Może po prostu się boję, że jak go stracimy, to nie zostanie nam już nic.

Wyszeptałam tylko:

– A mnie już prawie straciliście.

Wyszłam z kuchni. I nie chciałam już słyszeć żadnych tłumaczeń.

Podsłuchana rozmowa

Zeszłam po wodę. Było już po dwudziestej, rodzice myśleli, że śpię. Ale z kuchni dobiegły głosy. Cichy, zmęczony głos ojca i ten drugi – chłodny, z obcym akcentem. Michał.

Nie mówię, że wam nie pomagam – mruknął Michał. – Ale nie jestem bankomatem. Mam swoje życie, firmę, rodzinę. Nie mogę non stop myśleć o tym, co się tu dzieje.

– Synu, my nie chcemy dużo – powiedział tata spokojnie. – Tylko żeby mieć na leki. Ja po zawale... mama ma ciśnienie...

– No to może Aneta weźmie się wreszcie za coś sensownego – odparł Michał bez wahania. – Ma prawie trzy dychy i dalej mieszka z wami jak nastolatka. Może by coś zmieniła?

Poczułam, że serce mi staje. Przez chwilę miałam nadzieję, że się przesłyszałam.

– Przepraszam, co powiedziałeś?! – weszłam do kuchni, cała się trzęsąc.

Ojciec spojrzał na mnie zaskoczony. Michał nawet nie drgnął.

– Słyszałaś. Jesteś dorosła. Zachowuj się jak dorosła.

– Ty masz czelność mówić mi, co to znaczy dorosłość?! Ty, który uciekłeś z tego domu, kiedy tylko mogłeś, a teraz przyjeżdżasz raz w roku i udajesz, że jesteś królem życia?!

– To się nazywa odpowiedzialność, Aneta – odparł chłodno. – Nie każdy chce gnić w tym samym miejscu całe życie.

– Nie gniłam. Byłam z rodzicami, kiedy ty miałeś ich gdzieś. I wiesz co? Wolałabym „gnić” tu z nimi niż być tobą tam.

Michał uśmiechnął się kąśliwie.

– Życie to nie bajka, siostrzyczko. Może kiedyś to zrozumiesz.

Zostawiłam ich tam. Z tymi swoimi chłodnymi słowami, które parzyły bardziej niż wrzątek.

Gdzie się podział mój brat?

Leżałam w łóżku, ale sen nie przychodził. W głowie miałam słowa Michała, jego ton, tę pogardę w oczach. Co się z nim stało? Gdzie podział się mój brat? Wtedy przypomniałam sobie tamten dzień – miałam może osiem lat.

– Zbudujemy domek na drzewie – powiedział z błyskiem w oczach.

Zbijał deski godzinami, a ja trzymałam gwoździe. Potem malowaliśmy ściany farbą, która została po remoncie. Domek był krzywy, przeciekało w nim po deszczu, ale dla mnie był jak pałac.

Pamiętam, jak powiedział:

– Jak będziesz się kiedyś bała albo miała czegoś dość, zawsze możesz się tu schować.

Wtedy to było święte. Dziś brzmi jak kiepski dowcip. Westchnęłam. Wstałam i podeszłam do okna. Miałam ochotę krzyczeć. Ale zamiast tego – podjęłam decyzję.

Jutro porozmawiać z nim, kiedy rodzice pójdą do kościoła. Nie po to, żeby się kłócić. Muszę wiedzieć, czy tamten Michał jeszcze gdzieś w nim jest. Choćby cień. A może po prostu potrzebuję wiedzieć, że to nie moja wina. Że to nie ja jestem tą „gnijącą”. Bo choć jestem w tym samym domu, w tej samej kuchni, z tym samym obrusem – to nie znaczy, że stoję w miejscu. Wtedy jeszcze wierzyłam, że może coś się zmieni. Że jeśli spojrzy mi w oczy i zobaczy mnie naprawdę, to coś w nim pęknie. Ale nie przewidziałam, że ta rozmowa złamie mnie bardziej niż wszystko, co powiedział do tej pory.

Szczera rozmowa

Zapukałam do drzwi pokoju gościnnego. Michał otworzył niemal od razu, jakby się mnie spodziewał.

– Coś się stało? – zapytał chłodno.

– Musimy pogadać – odpowiedziałam, wchodząc bez zaproszenia.

Usiadłam na krześle. On tylko skrzyżował ramiona i patrzył.

Dlaczego nami gardzisz?

Zmarszczył brwi. Nie udawał, że nie rozumie.

– Nie gardzę. Po prostu... widzę różnicę. Ja wyjechałem, poradziłem sobie. Wy zostaliście.

– A myślisz, że to było takie proste? Że każdy mógł spakować torbę i wsiąść w samolot?

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Ale wiem, że każdy ma wybór.

– Nie każdy. Ja nie miałam. Ktoś musiał tu zostać, Michał. Ktoś musiał być z rodzicami. Z tatą po zawale. Z mamą, kiedy płakała po nocach. Ty ich zostawiłeś. Ja nie.

– To nie moja wina, że nie umieliście... się wyrwać – powiedział z irytacją.

– Ty naprawdę uważasz, że jesteś lepszy? – zapytałam cicho.

Chwilę milczał. W końcu skinął głową.

– Tak. Bo ja tam sobie poradziłem.

Patrzyliśmy na siebie jak obcy. I wtedy zrozumiałam – on nie wrócił. Tamten Michał zniknął. A ten, który stał przede mną, nie czuł wstydu. Tylko dumę. Wstałam.

– To nie my zostaliśmy w miejscu, Michał. To ty odciąłeś się od wszystkiego, co było prawdziwe.

Wyszedł za mną do korytarza.

– Aneta... Ja nie chcę, żebyś mnie nienawidziła.

– Za późno, Michał. Już dawno przestałeś być moim bratem.

Zeszłam po schodach, a w uszach dźwięczała cisza. Głośniejsza niż wszystkie nasze słowa. Michał wyjechał dwa dni później. Bez pożegnania. Bez słowa. W kuchni mama podała mi herbatę. Usiadła obok, położyła dłoń na mojej.

– Dobrze, że jesteś – powiedziała tylko.

Patrzyłam przez okno na ogród, na stary domek na drzewie, który wciąż tam stoi, trochę przekrzywiony, ale nasz. I pomyślałam: może to wszystko nie jest porażką. Może to właśnie tu, w tym „grajdole”, jest coś, czego on już nie potrafi dostrzec. Nie wiem, czy Michał jeszcze zadzwoni. Nie wiem, czy wróci. Ale już nie czekam. Bo teraz – żyję nie w jego cieniu. Tylko po swojemu.

Aneta, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama