Reklama

Od śmierci taty minęło pół roku, ale czas nie robił nic, żeby zagoić rany. Wręcz przeciwnie – jakby co dzień tylko bardziej rozdrapywał stare strupy. Na początku myślałam, że każda wdowa przez to przechodzi. Ale z czasem coraz mniej było w tym smutku, a coraz więcej niepokoju. Matka zaczęła mnie kontrolować – z kim wychodzę, na ile, czemu tak długo. Wściekła się, kiedy raz wróciłam po dwudziestej trzeciej z urodzin znajomej.

Reklama

Była nieznośna

Z sąsiadami też było coraz trudniej. Mama nie ufała nikomu. Posądzała sąsiadkę z drugiego piętra o podkradanie prądu, a pana Wojciecha z naprzeciwka o to, że podgląda ją przez wizjer. Wszyscy zaczęli omijać ją szerokim łukiem.

Któregoś dnia wróciłam do domu później niż zwykle. Tramwaj się spóźnił, a potem długo czekałam na przesiadkę. Czułam w kościach, że mama już siedzi przy oknie i odlicza minuty.

– Gdzie byłaś?! – usłyszałam jeszcze zanim zamknęłam drzwi za sobą.

– Mamo, jestem dorosła, nie muszę tłumaczyć się z każdej minuty. Wróciłam, żyję, nic się nie stało.

– A właśnie, że się stało! Straciłaś szacunek do matki! Ojciec się w grobie przewraca, jak na ciebie patrzy!

Powiedziała to z takim przekonaniem, jakby naprawdę wierzyła, że on gdzieś tam patrzy. Miałam w sobie tyle zmęczenia, że zamiast policzyć do dziesięciu i wyjść do kuchni, odparłam zbyt ostro.

– Może i dobrze, że nie żyje. Przynajmniej nie musi tego wszystkiego znosić.

Nikt jej nie lubił

Mama zamilkła. Jej twarz zmieniła wyraz, jakby coś w niej zgasło. Potem odwróciła się powoli i poszła do swojego pokoju. Nie trzasnęła drzwiami, nie powiedziała ani słowa, tylko zamknęła je za sobą cicho, co jakoś bolało mnie bardziej niż gdyby krzyczała.

Zostałam sama w przedpokoju z kurtką w rękach. Poczułam, jak miękną mi kolana. Wsunęłam się na krzesło przy stole i usiadłam nieruchomo. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby tak powiedzieć. Przecież tego nie myślałam, chyba nawet nie chciałam myśleć. A może jednak…?

To był zwyczajny poranek. Poszłam do sklepu po chleb i mleko. W windzie spotkałam panią Reginę z trzeciego piętra. Spojrzała na mnie jakoś inaczej niż zwykle, nie z tą uprzejmą neutralnością, do której się przyzwyczaiłam. Było w tym spojrzeniu coś współczującego, a może tylko mi się wydawało. Ale kiedy wysiadłyśmy razem i przeszłyśmy kilka kroków do klatki, odwróciła się nagle i powiedziała:

– Dominika, mogę ci coś powiedzieć? Ale… nie gniewaj się.

– Jasne – odpowiedziałam niepewnie.

– Twój sąsiad, pan Wojciech, ten z naprzeciwka… On stracił pracę przez twoją mamę.

Nie mogłam uwierzyć

Stanęłam jak wryta.

– Co?

– Poszła do jego pracy, do szkoły, gdzie pracuje. Powiedziała, że ją nachodzi, że patrzy na nią przez wizjer, że ją śledzi i na pewno ma złe zamiary. Postraszyła, że zgłosi to na policję.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. W brzuchu zrobiło mi się dziwnie, jakby mi ktoś zawiązał tam supeł.

– Powiedzieli mu, że nie może pracować, skoro się ludzie skarżą. Niby nieoficjalnie, ale sama wiesz.

Pokiwałam głową i podziękowałam. Gdy wróciłam do mieszkania, mama siedziała w fotelu. Wzięłam głęboki oddech i rzuciłam zakupy na stół.

– Mamo, rozmawiałam z sąsiadką. Wiem, co zrobiłaś panu Wojciechowi.

– To nie twoja sprawa – powiedziała cicho.

Nie czuła się winna

– Jak to nie? Skrzywdziłaś człowieka! On był miły, pomocny. A ty wmówiłaś wszystkim, że cię prześladuje!

– Bo to prawda! Cały czas mnie obserwował! Myślisz, że jestem głupia? Że nie widzę?

– Mamo, nikt cię nie obserwuje. To ty wymyślasz te rzeczy. Wszyscy już w bloku patrzą na nas jak na dziwadła!

Twarz mamy stężała. Wyprostowała się i zadrżała.

– Oni się wszyscy sprzysięgli. Ty też. Chcecie, żebym zwariowała, tak? Żebym wyglądała na wariatkę!

– To nie tak… – zaczęłam, ale nie umiałam już ukryć złości. – Masz problem, mamo. Krzywdzisz ludzi. Nie tylko sąsiadów, mnie też.

– Dość! – wrzasnęła, po czym zasłoniła twarz dłońmi i osunęła się na kanapie. – Ja już nie mam siły…

Patrzyłam na nią, nie wiedząc, co mam teraz zrobić. Z jednej strony chciałam ją objąć, z drugiej po prostu wyjść. Uciec.

– Twój ojciec był dobrym człowiekiem. Ale nigdy nie rozumiał, że ja też jestem. Traktował mnie jak tło. Zawsze miał rację. Zawsze wiedział lepiej. A ja... milczałam.

Załamała się

Wyciągnęła album ze zdjęciami. Przekładała zdjęcia, jakby przewijała w głowie film. W jej oczach to była cała historia.

– W pracy też było podobnie – mówiła dalej. – Niby mnie lubili, ale nikt nie traktował poważnie. A potem okazywało się, że miałam rację. Ale już nikogo to nie obchodziło.

Słuchałam i czułam, jak wewnętrznie kurczę się coraz bardziej. Niby znałam swoją matkę całe życie, ale dopiero teraz słyszałam ją po raz pierwszy tak naprawdę. Nie miałam pojęcia, że w środku nosi tyle goryczy.

– Nigdy nie byłam tą, która coś znaczy – powiedziała w końcu. – A potem pojawił się twój ojciec i myślałam, że będzie inaczej. Ale było tak samo. A teraz czasem nie wiem, kim jestem. Czasem mam wrażenie, że mnie już nie ma.

Była nieszczęśliwa

Nie umiałam odpowiedzieć. Gdy skończyła mówić, wyszłam z mieszkania bez słowa. Potrzebowałam powietrza. Szłam bez celu. W końcu wsiadłam w autobus i wysiadłam dwa przystanki dalej, skąd dotarłam do parku. Zaczął padać deszcz. Bez parasola, bez kurtki, z przemoczonymi włosami siedziałam na ławce i próbowałam to wszystko poukładać. Nie wiedziałam, co mam z tym zrobić ani jak dalej z nią żyć. Wiedziałam tylko, że już nic nie będzie takie samo.

Nie miałam żadnych złudzeń. Wiedziałam, że nie czeka nas szczęśliwe zakończenie. Nie będzie nagłej poprawy, nie będzie czułości i porozumienia przy herbacie. Ale przynajmniej wiedziałam, skąd się to wszystko wzięło. Wiedziałam, że za jej lękiem i złością stoi kobieta, która całe życie czekała, aż ktoś ją usłyszy. I może właśnie zaczęłam ją słyszeć.

Dominika, 22 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama