Reklama

Pierwsza rzecz, na którą zwróciłam uwagę, to sińce pod oczami. Wyglądał tak, jakby nie spał od tygodnia. Przeczyły temu jednak sprężysty krok, dźwięczny śmiech i niczym nieskrępowany potok słów.

Reklama

Zapamiętałam go doskonale, bo dziewięćdziesiąt procent moich klientów to kobiety. Mężczyźni trafiają tu rzadko. Tacy jak on prawie nigdy. Wysoki, przystojny, świetnie ubrany. Pachniał sukcesem i drogą wodą kolońską. I od progu wyznał, że jest tu z powodu koleżeńskiego zakładu.

– Nie wierzyli, że to zrobię. Myślę, że nadal nie wierzą – dodał, ściskając po męsku moją dłoń. – Oczywiście, są tu. Czekają w samochodzie pod pani domem. Chciał nie chciał, muszę zostać przynajmniej pół godziny – uśmiechnął się, odsłaniając idealnie równe i białe zęby.

– Skoro pan musi, zapraszam do pokoju – ręką wskazałam drogę. – Posiedzimy, czy chce pan wygrać zakład honorowo?

Pokój wypełnił radosny i głośny śmiech

– Jasne! Czemu nie. Proszę mi powróżyć. W sumie mam kilka pytań.

Zobacz także

– O! – udałam zaskoczenie. – To doskonale. Zamieniam się w słuch.

– Kiedy umrę?

Był taki naiwny. Wizytę u wróżki traktował jak zabawę. I zadał jedyne pytanie, na które nikt z jasnowidzących nie mógł odpowiedzieć. To podstawowa zasada w tej profesji. Nie mogłam jej złamać. Nie potrafiłam. Chociaż…

Obraz zamazywał się. Jego twarz poważniała, uśmiech znikał z ust. Coraz mniej wyraźne kontury zlewały się z czerwonym obiciem kanapy. Po chwili ta barwa zdominowała wszystko. Głęboka czerwień pokryła ściany i podłogi, wdarła się na półki i do szuflad, zalała podłogę. Brodziłam po kostki w lepkiej cieczy. Zapach drażnił nozdrza. Poczułam mdłości.

– Nic pani nie jest? – męski głos przerwał wizję. – Strasznie pani zbladła.

– Wszystko w porządku – wyszeptałam, pocierając skronie. – Zaraz dojdę do siebie.

– Odpłynęła pani? – zaśmiał się głośno.

To część mojej pracy.

– Myślałem raczej, że rozkłada pani karty albo patrzy w szklaną kulę.

– Też. Ale nie zawsze. Czasem klient ma tak silne wibracje, że wytwarza pole. To rodzaj skumulowanej energii. Odbieram ją i… Widzę pewne rzeczy.

– Dostrzegła pani moją aurę? – ucieszył się. – Jaki ma kolor? Jestem rozluźniony czy zestresowany? A może coś mi dolega?

– Proszę pana, ja nie jestem bioenergoterapeutką. Energia wywołuje u mnie wizje. Czasem bardzo realistyczne.

Na chwilę zamilkł. Czułam, że przetwarza w myślach informacje. Miał ścisły, niezwykle pragmatyczny umysł. Nie wierzył w aurę ani we wróżki.

Przyszedł tu, bo założył się z kolegami

– No, to jak będzie z tą przyszłością? – odezwał się. – Jest pani w stanie podać mi datę śmierci? Bo nie wiem, jak dalece oddawać się doczesnym przyjemnościom – znów zażartował.

Tego nikt nie może panu powiedzieć – wciąż czułam słodkawy zapach i podchodzące do gardła mdłości. – To jest największa tajemnica życia. Moment przejścia.

– Rozumiem. To może powie mi pani, czy moje akcje spadną, czy ich cena wzrośnie? Bo nie wiem, czy sprzedawać…

– Nie. Niech pan je trzyma. Przydadzą się na później.

– Co to znaczy? Coś pani zobaczyła? Będę w potrzebie? Mam spory kredyt do spłacenia – znów się zaśmiał.

– Żartowałam – skłamałam, bo nie wiedziałam, co mu powiedzieć.

Prawda była taka, że nie miałam zielonego pojęcia, co się stanie. Nie ujrzałam jego przyszłości. To było jedynie niejasne przeczucie. Czerwień, którą wciąż miałam pod powiekami, żarzyła się niczym lampka ostrzegawcza. Tylko gdzie czaiło się niebezpieczeństwo?

Komórka w marynarce mężczyzny wibrowała nieznośnie. Wyjął ją w końcu i spojrzał ukradkiem na ekran.

– Przepraszam, to koledzy. Wygląda na to, że wygrałem zakład. Nie pogniewa się pani, jeśli już…

– Jasne, może pan iść – złe przeczucie ściskało mi gardło, ale nie miałam realnych powodów, by go zatrzymać. – W końcu nie przyszedł pan po wróżbę. Chociaż… Moje drzwi zawsze będą otwarte.

– Sam kreuję swoją przyszłość – odparł, wzruszając ramionami. – Ale jestem pani bardzo wdzięczny za wyrozumiałość. I za zaproszenie.

Wychodząc, położył na stole dwa banknoty

Zostałam sama.

Nieuchwytny impuls kazał mi usiąść na kanapie, którą właśnie opuścił biznesmen. To miejsce wciąż jeszcze wypełniała energia. Przymknęłam oczy. Czerwień dominowała, ale z wolna zaczęła ustępować miejsca innym barwom. Najpierw pojawiła się delikatna biel, potem błękit. Zobaczyłam lśniące szyby wieżowca. Potem obrotowe drzwi, portiernię i dwie windy. W jednej chwili byłam w nowocześnie urządzonym holu, a po sekundzie moje kroki tłumiła mięsista wykładzina. Domyśliłam się, że to jedno z pięter eleganckiego biurowca.

Szłam długim korytarzem. Po obydwu jego stronach widziałam uwięzionych w szklanych boksach ludzi. Szukałam znajomej twarzy. Natrafiłam na niego. Siedział przy laptopie, z głową odchyloną do tyłu. Zastanawiałam się, skąd ta nienaturalna pozycja. I dlaczego moje nozdrza wypełnia znajoma słodka woń. Gdy wreszcie zrozumiałam, poczułam się jak wampir. Zwietrzyłam krew. Była na białym kołnierzyku. Jeszcze nie zakrzepła.

Przyszedł miesiąc później. Wydawał się mocno zmieszany. Od progu przepraszał za najście. Usiadł na tej samej kanapie.

– Kolejny zakład? – zapytałam, by nieco rozładować atmosferę; wiedziałam jednak, że żarty się skończyły.

– Czy można na kogoś rzucić klątwę? – jego głos nie był już radosny. – A jeśli tak, czy jest pani w stanie ją odwrócić?

– I tak, i nie – odpowiedziałam ostrożnie. – Skąd to pytanie? Coś się wydarzyło?

– Choruję. Od tamtej wizyty. Wie pani, od zakładu… Codziennie jest gorzej. Nie mam siły. Męczy mnie nawet siedzenie. Tydzień temu pojawiły się zawroty głowy. I jeszcze to! – zdjął marynarkę i podwinął rękawy koszuli, a ja w zgięciach łokci dostrzegłam krwawe wybroczyny.

– Pod kolanami mam jeszcze gorsze. Czuję się tak, jakbym się psuł od środka.

Dopiero teraz dostrzegłam, że jest nienaturalnie blady, a sińce pod oczami od ostatniego razu znacznie się powiększyły.

– Myśli pan, że to czary?

– Sam nie wiem. Nie wierzę w takie brednie, ale… Przepraszam, pewnie znów panią uraziłem – skulił się na kanapie.

– Chwileczkę, podejrzewa pan, że to ja, tak? – nie musiałam pytać, widziałam, że jest przestraszony. – Zła czarownica rzuciła urok, bo drwił pan z jej praktyk?

– Fakt, przeszło mi to przez myśl – odpowiedział słabym głosem. – Sądzę… To, oczywiście, jedna z hipotez, że mogłem panią zagniewać.

– Nie jestem wiedźmą. Nie praktykuję czarnej magii. Próbuję zajrzeć za zasłonę.

– I coś pani zobaczyła, prawda? Wiem już, że nie mówicie klientom złych rzeczy, ale… Pani dała mi coś do zrozumienia. Boję się. Coraz bardziej.

– Mnie nie musi się pan bać. Proszę raczej pomyśleć o otoczeniu. Jeśli do tej pory był pan zdrowy, może mamy do czynienia z wampirem energetycznym.

– Czyli ktoś wysysa ze mnie życie?

Wampiry energetyczne żywią się ludzkimi emocjami. Żerują na słabościach, zazdroszczą sukcesów. Nawet krótka rozmowa z kimś takim powoduje zmęczenie, senność, zawroty głowy.

– Siniaki i wybroczyny też?

Wstał, by pokazać mi stawy kolanowe

Potknął się jednak, podwijając nogawkę, i stracił równowagę. Nie zdążyłam zareagować. Upadł na podłogę i rozciął sobie brew o ostry kant stolika.

Mdlący zapach. Purpura. Dużo igieł, a potem sterylna biel. I szklane fiolki. Całe rzędy szklanych, wypełnionych krwią fiolek. Czerwone światełko. Pulsujący blask. Zielone linoleum.

– Nic panu nie jest? – podbiegłam i pomogłam mu wstać. – Strasznie pan krwawi. To wrażliwe miejsce. Zaraz przyniosę gaziki.

– Żebym tylko nie skończył jak ojciec – próbował żartować. – Mój tata zginął w wypadku. Wykrwawił się, zanim przyjechał ambulans.

Nagle wszystko stało się oczywiste. Zasłona się rozsunęła. Błyskawicznie wybrałam numer pogotowia.

– Proszę o pomoc. Młody mężczyzna zranił się. Myślę, że ma skazę krwotoczną.

– Wezwała pani karetkę? Po co? To zwykłe skaleczenie – protestował, choć lepka ciecz zalewała mu twarz.

– Hemofilia to groźna choroba. Nawet niewielkie krwotoki bywają niebezpieczne – tłumaczyłam, nasłuchując sygnału karetki. – Stąd wzięły się zresztą te wybroczyny, bladość i sińce pod oczami. Jeśli więc padł pan ofiarą klątwy, to tylko genetycznej. Na szczęście dobra wróżka medycyna jest w stanie ją zdjąć. A przynajmniej złagodzić.

Szkoda, że tak późno na to wpadłam…

Reklama

Usiadłam na kanapie, spróbowałam uspokoić oddech. Ale purpurowa wizja już się nie pojawiła. Będzie dobrze.

Reklama
Reklama
Reklama