Reklama

Pierwsze takie zaproszenie Ala dostała w drugiej klasie szkoły podstawowej. Przyszła do domu i poinformowała, że zadzwoni do nas w tej sprawie mama jej najlepszej przyjaciółki Kasi. Przyznam, że byłem nieco zaskoczony, ale żona przekonała mnie, że teraz to nic niezwykłego.

Reklama

– Dziewczyny u mnie w pracy ciągle swoje dzieci do kogoś wożą i równie często kogoś goszczą – mówiła. – Nie ma w tym chyba nic złego. Tym bardziej, że bardzo dobrze znamy Kasię i jej mamę. Przecież dziewczynki przyjaźnią się już drugi rok.

– Ja ich nie znam.

– Bo nie odbierasz córki ze szkoły i nie chodzisz na zebrania…

– No dobrze, ale przecież nie wiemy, co ona tam będzie robiła, jakie metody wychowawcze stosują jej rodzice… – próbowałem brzmieć tak mądrze, jak to tylko możliwe.

Zobacz także

– Oj, Janek, nie filozofuj! A jakie mogą stosować? Takie jak my. Kasia jest dobrze wychowaną, szczęśliwą dziewczyną. Nic złego się u niej Ali nie stanie.

Skapitulowałem, bo Ala się strasznie napaliła, a żona uspokoiła mnie swoją pewnością. No i tak się właśnie zaczęło. Jedna wizyta zamieniła się w drugą, druga w trzecią, a potem my w rewanżu zaprosiliśmy Kasię do siebie. Dziewczyny zaczęły odwiedzać się regularnie. Wkrótce do kręgu zaufanych dołączyły następne koleżanki i zaproszenia sypały się naprawdę często. Raz Ala u Kasi, raz Kasia u Marty, innym razem Marta u Hani, a Hania potem u nas…

Nie powiem, żeby mi to jakoś bardzo przeszkadzało. Okazało się, że wszystkie znajome naszej córki to bardzo fajne dziewczyny. Nie było z nimi większych problemów, więc nasze życie rodzinne wcale na tych wizytach nie cierpiało. A w zasadzie to nawet było nam z żoną trochę lżej, bo gdy Ala miała towarzystwo, nie chodziła za nami, marudząc, że się nudzi. Dla jedynaczki te całodobowe wizyty były więc szczególną przygodą. Na jeden dzień, na jedną noc Ala zyskiwała kogoś w rodzaju przyrodniej siostry.

Uległem moim dziewczynom

Najpewniej z tego właśnie powodu popadliśmy w przesadę. Odwiedziny z nocowaniem zdarzały się coraz częściej, ale i krąg zapraszających Alę do siebie poszerzył się o nową koleżankę. Miała na imię Maja i przyszła do szkoły Ali w połowie pierwszego semestru trzeciej klasy. Dziewczynka szybko wkupiła się w łaski pozostałych dzieci, bo przynosiła do szkoły drogie zabawki. Mieszkała w dużym domu na peryferiach miasta i miała dwa labradory. Kiedy rodzice zorganizowali jej urodziny, dzieciaki bawiły się tam tak dobrze, że żadne nie chciało wracać do domu.

Wtedy też poznaliśmy rodziców Mai. Jej mama sprawiała bardzo sympatyczne wrażenie, choć ojciec nie pokazał się z najlepszej strony. Gdy ona rozmawiała z nami o szkole i nauczycielach, on dreptał w kółko po ogrodzie z marsową miną i telefonem komórkowym przy uchu. Chyba komuś urządzał cichą awanturę, bo mówił przez zaciśniętą szczękę – najpewniej po to, żebyśmy nie słyszeli, że kogoś ochrzania.

– Proszę wybaczyć mężowi – uśmiechnęła się mama Mai, bo zauważyła, że spoglądamy w jego stronę. – Interesy… Akurat mamy drobne problemy w firmie i Andrzej próbuje je rozwiązać. Pech chciał, że akurat dzisiaj, kiedy Maja ma urodziny.

– Życie. Nic nie poradzisz – skwitowałem, ale już w aucie, kiedy wracaliśmy do domu, zapytałem żonę, czy ten Andrzej też zrobił na niej takie złe wrażenie.

– Nie, dlaczego? – zapytała.

– Nie widziałaś, jak reagował?

– Musiałbyś widzieć siebie, jak masz kłopoty w robocie. Chodzisz zły i co chwila robisz nam z Alą awantury.

– Przesadzasz…

– Kiedyś cię cichcem nagram, to zobaczysz, że wcale nie różnisz się od ojca Mai.

Wkrótce okazało się jednak, że żona nie ma racji. Różnica między mną a tym Andrzejem była zasadnicza. A na czym polegała? Na tym, że choć wściekałem się podobnie do niego, to byłem normalnym ojcem, który nigdy swojego dziecka na niebezpieczeństwo by nie naraził.

Wiedziałem, że to tylko kwestia czasu, kiedy Ala zechce pójść na noc do Mai. Przecież nowa koleżanka córki miała mnóstwo wspaniałych zabawek i dwa zwariowane psy. Aktualnie nie było w klasie nikogo, kto miałby pod tym względem więcej do zaoferowania. Trzy tygodnie po urodzinach do żony zadzwoniła mama Mai i w jej imieniu zaprosiła Alę na spanie z piątku na sobotę. Żona podziękowała za zaproszenie i odpowiedziała, że musi porozmawiać ze mną, zanim zdecyduje.

– No i co myślisz?

– Nie wiem. Nie podoba mi się to…

– Ale co? Cała idea nocowania, czy zaproszenie od Mai?

– Zaproszenie od Mai. Do tej pory trzymaliśmy się zasady, że Ala chodzi do tych koleżanek, których rodziców jesteśmy pewni. A w tym przypadku mamy bardzo mgliste pojęcie, co to za ludzie.

– Wydają się normalni, a Ala bardzo lubi Maję. Świetnie się dogadują…

– A jej ojciec, ten Andrzej?

– Uprzedziłeś się.

– A ty zignorowałaś jego zachowanie.

– Bo wiem, że każdy miewa gorsze dni. No to jak? Ala idzie do Mai, czy nie?

Zgodziłem się. Uległem moim dziewczynom, bo bałem się sprawić córce zawód. Bardzo się napaliła i zrobiłbym jej wielką przykrość, odmawiając. W piątek rano spakowaliśmy więc jej rzeczy, wepchnęliśmy do plecaka telefon komórkowy i kazaliśmy dzwonić, gdyby tylko za nami zatęskniła. Nazajutrz w południe odebrałem ją całą i zdrową.

– Jak było?

– Super! – odpowiedziała. – Rodzice Mai są ekstra. Tata zabrał nas na lody, a mama na kolacje zrobiła pizzę!

Pierwsza wizyta nas uspokoiła, i gdy Ala została zaproszona do Mai kolejny raz, żona nawet nie pytała mnie o zdanie. Potem my zaprosiliśmy tę dziewczynkę do siebie i z wyjątku zrobiła się reguła. Wszystko układało się doskonale aż do ostatniego nocowania córki w domu Mai. Rano odebrałem Alę i od razu zauważyłem, że coś jest nie tak. Wsadziłem córkę do auta i w drodze zacząłem wypytywać, czy wszystko było w porządku.

– Tak, tylko trochę się nie wyspałam…

– Dlaczego? Co się stało?

– A nic. Obudziłyśmy się w nocy i tyle – odpowiedziała, ale za dobrze ją znam, żeby dać się zbyć takimi ogólnikami.

– Ala, coś kręcisz. Gadaj, co się stało, bo zaczynam się martwić.

– Nic takiego, mówię ci! – córka podniosła głos i już wtedy miałem pewność, że coś jest nie tak. Zjechałem więc na parking, spojrzałem na nią i zapytałem przyjaznym, ale zdecydowanym tonem:

– Córeńko, proszę, powiedz mi, co się dzieje? Niczego się nie bój i śmiało mów.

– Ale ja sama nie wiem, co się stało…

Koniec końców dowiedziałem się, że w nocy obudziły je odgłosy awantury. Przed domem pokrzykiwali na siebie mężczyźni. Dziewczynki szybko zorientowały się, że jest pośród nich także tata Mai i były przerażone. Kiedy chciały wyjść z pokoju, zjawiła się jej mama i zagoniła z powrotem do łóżek. W oczach miała łzy i była bardzo wzburzona. Ala opowiadała, że kiedy przykrywała je kołdrą, trzęsły się jej ręce. Zabroniła im wstawać i wychodzić z pokoju, a potem zamknęła drzwi na klucz.

– Na klucz?! – dopytałem.

– Tak.

Przez kolejne minuty awantura się nasilała, aż w końcu mężczyźni pod domem się pobili. Wkrótce pojawiła się policja i dopiero mundurowym udało się opanować sytuację. Po kilkudziesięciu minutach – wystraszone dziewczynki wciąż nie spały – wszystko ucichło i znów przyszła do nich mama Mai. Zapewniała, że nic złego się nie stało i ułożyła do snu. Nic więcej Ala nie potrafiła mi powiedzieć. Po przyjeździe do domu opowiedziałem tę historię żonie i razem próbowaliśmy zrozumieć, co się właściwie stało. Kto z kim się kłócił i co oznaczał strach matki Mai.

– Może jakaś domowa awantura… – zastanawiała się żona.

– Przecież Ala słyszała obcych facetów!

– No to nie wiem…

– Słuchaj, a może zadzwoń do mamy Mai i przyznaj, że córka opowiedziała nam o nocnych przygodach. Powiedz, że dzwonimy, bo martwimy się, czy wszystko w porządku, czy nie potrzebują pomocy.

– Myślisz?

– Jasne. Dasz jej tym samym do zrozumienia, że wiemy, co się stało. Będzie musiała się jakoś wytłumaczyć.

Gośka wybrała numer mamy Mai i zagaiła ją dokładnie w ten sposób. Co usłyszała w odpowiedzi? Że jej mąż ma w pracy kłopoty, że kontrahenci robią mu awantury i wczoraj wieczorem przyjechali wykłócać się o sporne pieniądze. Bardzo nas przepraszała i zapewniała, że więcej się to nie powtórzy. Nie musiała nam tego obiecywać, bo już wtedy postanowiliśmy, że czas ukrócić nocowanie, bo wpadliśmy w jakieś błędne koło nocnych wizyt.

Myśleliśmy też, że na tym koniec tej historii, ale jej finał zaskoczył nas zupełnie. Jeszcze tego samego dnia, późniejszym wieczorem, żona przeglądała internet i weszła na stronę lokalnej gazety. Przewijała kolejne wiadomości, aż trafiła na tę, która pozwoliła jej skojarzyć fakty i nabrać naprawdę strasznych podejrzeń.

– Jezus, Janek… – pisnęła.

– Co się stało?

– Sama nie wiem… Chyba zwariowałam, ale zobacz!. Może ty mi wytłumaczysz…

– Ale co?

– No… – podsunęła mi komputer.

Siadłem przed ekranem i przeczytałem tekst opisujący interwencję policji na osiedlu, na którym mieszkali rodzice Mai. Było tam napisane, że funkcjonariusze zostali wezwani na miejsce przez mieszkańców tamtejszych domów jednorodzinnych, bo kilku mężczyzn zakłócało ciszę nocną głośną awanturą. Policjanci z trzech patroli wylegitymowali facetów i okazało się, że wszyscy oni figurują w kartotekach. Jeden z nich był nawet przez policję poszukiwany, bo nie zgłosił się po przepustce do więzienia. Dziennikarz określał ich w tekście jako domniemanych członków grup przestępczych. Oczywiście nie podano żadnych danych osobowych.

Wkrótce po feralnej nocy Majka zniknęła ze szkoły

– Myślisz, że to chodzi o ojca Mai? Że gazeta opisuje tę awanturę? – zapytałem Gosię przerażony.

– Nie wiem. Nie jestem pewna. Ale z drugiej strony, czy to może być zbieg okoliczności? Czy to możliwe?

– Nie mogę uwierzyć! Gośka, to jest kategoryczny koniec jakichkolwiek nocowań.

Byłem naprawdę zły. Wściekałem się nie tylko na tych ludzi, ale również na siebie. Jak mogłem do tego dopuścić? Jak mogłem się zgodzić na tę wszystkie odwiedziny?

Żona kazała mi się uspokoić, bo nie chciała, żeby usłyszała nas Ala. Postanowiliśmy więcej o całej tej sytuacji z nią nie rozmawiać, żeby córka jak najszybciej zapomniała o okropnej przygodzie. Potem jeszcze kilka razy przeczytaliśmy z żoną tekst na portalu. Zgodziliśmy się, że na dłuższy czas zawieszamy nocowanie u wszystkich koleżanek i będziemy bardzo czujni, jeśli chodzi o relacje Ali z Mają.

To ostatnie postanowienie nie miało jednak znaczenia, bo Maja wkrótce po tym zdarzeniu zniknęła ze szkoły. Wraz z jej odejściem wśród rodziców z klasy zaczęły krążyć różne opowieści na temat ojca dziewczynki. Hipotez było wiele, ale jedno powtarzało się we wszystkich plotkach – ten Andrzej robił jakieś szemrane interesy i obracał się w niebezpiecznym towarzystwie. Dziękuję Bogu, że naszej Ali nic się nie stało, że tylko tak się ta historia skończyła.

Reklama

Po jakimś czasie zaczęliśmy znów puszczać córkę do koleżanek, ale teraz chadza tylko do tych sprawdzonych. No i bywa u nich znacznie rzadziej niż kiedyś.

Reklama
Reklama
Reklama