Reklama

Zawsze byłam tą spokojną z rodzeństwa. Tą, która godziła, uładzała, tłumaczyła. Nigdy nie krzyczałam, nawet jak mnie bolało. A bolało nie raz. Moja córka, Natalia, jest do mnie podobna. Ma w sobie spokój i delikatność, która w tej rodzinie często bywa mylona ze słabością. Ale Natalia wcale nie jest słaba. Po prostu wie, czego chce — i nie boi się, jeśli to "coś" nie pasuje do rodzinnych ram.

Reklama

Od zawsze mówiła, że nie chce wielkiego wesela. Marzył jej się ślub w ogrodzie, z garstką przyjaciół, kilkoma lampionami i muzyką puszczaną z głośnika. Miało być cicho, skromnie i prawdziwie. Miała mieć na sobie lnianą sukienkę i wianek z polnych kwiatów — tak mówiła, gdy miała jeszcze siedemnaście lat. I niewiele jej się zmieniło do dzisiaj.

Ale w naszej rodzinie to... nierealne. Wesela u nas zawsze były z rozmachem. Stoły się uginały, orkiestra grała do rana, a na poprawiny przychodziło jeszcze więcej ludzi niż na sam ślub. Sama też miałam taką imprezę. Suknia z falbanami, ślub w katedrze, 160 osób, w tym wujek, którego nie lubiłam i ciocia, której nie znałam. Wtedy sądziłam, że tak trzeba. Że to "właściwe".

Wiem, że Natalia chciałaby, żebym stanęła po jej stronie. I naprawdę chcę. Tylko że... w moich uszach już dźwięczy głos ojca: "Co ludzie powiedzą?". A Alicja, moja siostra, będzie gotowa przylecieć prosto z urlopu w Grecji, byle tylko osobiście wytknąć Natalii, że „tak się nie robi”.

Bardzo chciałam być po stronie córki

– Mamo, myśleliśmy z Pawłem... – zaczęła nieśmiało Natalia, siadając obok mnie z kubkiem herbaty. – Chcemy ślub tylko cywilny. W parku. A potem obiad, wiesz, w tej naszej ulubionej knajpce z pierogami. Bez wielkiego wesela.

Uśmiechnęłam się, ale gdzieś w środku poczułam ścisk w żołądku.

– To brzmi... bardzo w waszym stylu – powiedziałam najłagodniej, jak umiałam.

– Tak, to bardzo nasze. Nie chcemy niczego udawać. Będą najbliżsi, ty, tata, może ciocia Kasia, Asia z Mateuszem. Chcemy, żeby to było o nas, a nie o tym, ile mięsa na stole.

Pokiwałam głową. A w myślach już widziałam minę Alicji. I ojca, który nawet nie zapytałby, tylko spojrzał z tym swoim lodowatym zawodem w oczach.

– Natalia... Zrobimy, jak chcecie – powiedziałam w końcu. – Tylko... przygotuj się, że nie wszyscy to zrozumieją.

– Nie muszą. Bylebyś ty była po naszej stronie.

Zacisnęłam dłonie na filiżance. Tak bardzo chciałam być.

Nie umiałam obronić jej decyzji

Siedzieliśmy wszyscy w salonie Alicji. Ona, jak zwykle, rozstawiała wszystkich po kątach, częstując herbatą, której nikt nie chciał, i ciastem, którego nikt nie miał odwagi nie wziąć. Natalia siedziała obok Pawła, trzymając go za rękę. Była blada, ale spokojna.

– Chcemy wam coś powiedzieć – zaczęła, a ja już wiedziałam, że to nie będzie dobrze odebrane.

– No mów, kochanie – uśmiechnęła się Alicja z udawaną serdecznością.

– Z Pawłem nie robimy dużego wesela. Tylko ślub cywilny. Mała uroczystość. W parku. Obiad dla najbliższych.

Zapadła cisza. A po chwili Alicja wybuchła:

– Czy wyście zwariowali?! Przecież ślub to nie piknik! Ludzie czekają na zaproszenia, planują urlopy!

– A jakieś zdjęcia, film? Orkiestra? – dorzuciła ciocia Hania z kąta.

– To jest nie do pomyślenia! – ciągnęła Alicja. – Każdy z nas miał wesele z prawdziwego zdarzenia!

Ojciec, Ryszard, milczał. Siedział w fotelu, jak pomnik. Ale spojrzenie miał takie, że Natalia na moment spuściła wzrok.

– Rodzina to nie miejsce na oszczędności – powiedział w końcu lodowato. – Pokolenia na to pracowały.

Paweł otworzył usta, ale zamilkł. Jakby nie miał siły.

– To nasza decyzja – powiedziała cicho Natalia. – I nie chodzi o pieniądze.

Spojrzała na mnie. Czułam na sobie jej wzrok i całą jej nadzieję, że powiem coś, co złagodzi sytuację. Ale ja tylko uśmiechnęłam się smutno i powiedziałam:

– Może... dajmy im czas. To ich ślub.

Nie obroniłam jej. Jeszcze nie wtedy.

Chciałam, żeby była szczęśliwa

Znalazłam ją na tarasie, siedziała zawinięta w koc, z kubkiem zimnej już herbaty. Patrzyła w ciemność, jakby tam szukała odpowiedzi.

– Mogę? – zapytałam cicho.

Skinęła głową, nie patrząc na mnie.

Usiadłam obok i przez chwilę milczałyśmy. Potem powiedziała:

– Dlaczego wszyscy uważają, że ślub musi być przedstawieniem?

Westchnęłam. Jak odpowiedzieć, żeby jej nie zranić?

– Może… boją się, co pomyślą inni. Może chcą pokazać, że nas stać. Że jesteśmy porządną rodziną.

– Ale przecież nas nie stać – rzuciła ostro. – I to nie nasz styl. Nie chcemy pokazu.

– Wiem – szepnęłam. – Ale czasem łatwiej ulec niż się postawić.

– A ty? – odwróciła się do mnie. – Uległaś?

Zacisnęłam dłonie.

Ja... nie miałam odwagi. Wyszłam za twojego ojca z miłości, ale wszystko wokół – suknia, kościół, wesele – to było dla innych. Mnie nikt nie pytał.

– A ja pytam, mamo, czy naprawdę nie możemy mieć ślubu takiego, jakiego chcemy?

Zamknęłam oczy. W uszach brzmiał mi głos taty: „Tradycja to nie fanaberia”. Ale spojrzałam na córkę. I nagle zobaczyłam siebie sprzed lat – tę samą bezradność.

– Powinniście mieć taki ślub, jaki was uszczęśliwi – powiedziałam cicho. – Tylko nie wiem, jak ochronić cię przed całą tą lawiną.

Objęła mnie. I pierwszy raz od dawna poczułam, że nie muszę być między młotem a kowadłem. Może w końcu pora być po jednej stronie.

Było mi wstyd, że nie umiałam się postawić

Wróciliśmy późno od Alicji. Wszyscy byli zmęczeni, ale we mnie buzowały emocje. Chodziłam po kuchni bez celu, zmywałam filiżanki, które w zasadzie były czyste. Piotr wszedł za mną, oparł się o framugę.

– Marysiu, ona tego nie wytrzyma – powiedział bez wstępów.

– Myślisz, że ja wytrzymuję?

– Nie o ciebie chodzi. O Natalię. O nią.

Westchnęłam ciężko. W głowie wciąż miałam słowa ojca: „Rodzina to nie miejsce na oszczędności”. A przecież to nie był ślub, tylko jeden wielki rachunek. Kto zapłaci, kto przyjdzie, kto będzie komentował.

– Alicja już planuje wszystko. Dekoracje, catering, DJ-a. Nawet mówiła, że zna kogoś od „wystroju kwiatowego w stylu glamour”. Czyli zupełnie nie w stylu Natalki.

– I co, zgodzisz się? – Piotr się skrzywił. – Pożyczysz od niej, żeby mieć wesele, którego nikt nie chce?

– Ja... nie wiem.

Nie zauważyliśmy, kiedy Natalia weszła. Była bosa, w starej koszulce. Ale oczy miała bystre.

– Zróbcie to wesele, jak chcecie. Tylko beze mnie – powiedziała chłodno. – Ja już mam dość bycia aktorką w cudzym teatrze.

– Córeczko... – wyciągnęłam rękę, ale się cofnęła.

– Mamo, przestań mnie bronić w kuchni. Zacznij to robić przy rodzinnym stole.

I wyszła. A mnie zalała gorąca fala. Potwornego wstydu.

Chciałam jakoś wszystkich pogodzić

– To koniec – powiedziała Natalia, wbiegając do salonu ciotki z twarzą czerwoną od łez. – Odwołujemy wszystko. Wesele, ślub, rodzinny cyrk. Nie będziemy niczego udawać.

Alicja aż odłożyła filiżankę na spodeczek z hukiem.

– Co znowu się stało?! – wrzasnęła. – Czy ktoś może mi powiedzieć, o co chodzi?!

– A to, że wszyscy traktujecie nasz ślub jak własny teatr! – krzyknęła Natalia, a ja zamarłam. – Kto co założy, kto gdzie usiądzie, ile da w kopercie! A gdzie my w tym wszystkim?! Gdzie ja?!

Mój ojciec wstał z fotela.

– Mierzcie siły na zamiary. Ale jeśli nie potraficie uszanować tradycji, to może nie jesteście gotowi na dorosłe życie.

– Dziadku, z całym szacunkiem – warknęła Natka – twoja „tradycja” dusi. I ja się na nią nie godzę.

– Natalia... – próbowałam złapać ją za rękę, ale się znowu cofnęła.

– A ty, mamo? Gdzie byłaś, kiedy ciotka Alicja już wybierała salę, a dziadek liczył, ile będzie porcji mięsa? Patrzyłaś w talerz i milczałaś.

– Myślałam, że spróbuję jakoś wszystkich pogodzić... – wyszeptałam.

– Pogodzić? Czyli znowu przegrałam, żeby nikt się nie obraził? Nie, mamo. Tym razem nie.

– I co teraz, wyjedziesz? – rzuciła Alicja z pogardą.

– Tak. Wyjeżdżamy z Pawłem. Ślub bierzemy sami. Bez was. Gdzieś, gdzie nie sięga wasze gadanie.

Wybiegła, trzaskając drzwiami. Paweł skinął tylko głową, jakby przepraszał, i ruszył za nią. Zostałam w salonie, z Alicją sapiącą jak czajnik i ojcem, który odwrócił się do okna. A w środku... czułam wielką pustkę.

Stchórzyłam i straciłam ślub dziecka

Minęły trzy tygodnie. Nie dzwonili. Nie pisali. Alicja uniosła się dumą, ojciec Ryszard mówił, że stracił twarz. A ja? Chodziłam jak duch. Pusty pokój Natalii napawał mnie bezdenną rozpaczą. W niedzielę po południu usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam i oto stanęli w progu – Natalia i Paweł. Ubrani zwyczajnie. Ona w lnianej sukience, on w koszuli bez marynarki. Oboje uśmiechnięci. Spokojni.

– Cześć, mamo – powiedziała cicho.

– Wejdźcie – wydusiłam.

Usiedliśmy w kuchni. Piotr podał herbatę, ale nikt jej nawet nie tknął. Patrzyliśmy na siebie, jakbyśmy byli obcymi sobie ludźmi.

– Pobraliśmy się tydzień temu – zaczęła Natalia. – W górach. Sami. I było dokładnie tak, jak chcieliśmy.

Pokiwałam głową. Milczałam długo, aż w końcu wypaliłam:

– Przepraszam.

Spojrzała na mnie zdziwiona.

Nie miałam odwagi cię bronić. Zrobiłam to, co robiono mi całe życie – udawałam, że mediuję, a tak naprawdę pozwoliłam, by cię przygnietli tym całym ciężarem oczekiwań i nie wiem sama czego jeszcze.

Wstała, podeszła i objęła mnie mocno.

– Wiem, mamo. Wiem, że próbowałaś. I że sercem byłaś przy mnie.

Paweł tylko skinął głową. Piotr westchnął z ulgą.

A potem Natalia wyciągnęła telefon.

– Chcesz zobaczyć zdjęcia?

Przeglądałam je ze łzami. Ich ślub był prosty. Na tle gór, z bukietem z polnych kwiatów, z uśmiechem, jakiego nie widziałam u niej nigdy wcześniej. Było pięknie. Bo było prawdziwie.

Maria, 51 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama