„Córka traktowała mnie jak darmową pomoc domową. Gdy poszłam na tańce, ta bezczelna baba zwyzywała mnie od egoistek”
„– Ty jesteś na tańcach? – w jej głosie była furia. – Skąd wiesz? – zapytałam ostrożnie. – A od cioci Basi. Bawisz się, a ja nie mam co zrobić z dziećmi! – Ja nie mam obowiązku… – Nie masz obowiązku?! – wrzasnęła. – Ty jesteś moją matką! Po to się przeprowadziłaś, żeby być blisko, żeby pomagać!?”.

- Redakcja
Nie tak to sobie wyobrażałam. Emerytura miała być czasem odpoczynku, czasu dla siebie, nadrobienia wszystkiego, co odkładałam przez całe życie. Ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Mieszkam w domku jednorodzinnym na przedmieściach. Sama – wdowa od ośmiu lat. Kiedy zmarł Janusz, wszystko się zmieniło. Wtedy moja córka Magda zaproponowała, żebym przeprowadziła się bliżej nich. „Będzie nam łatwiej się odwiedzać, mamo” – mówiła. Nie wspomniała, że „łatwiej” oznacza codzienne podrzucanie mi wnuków, kiedy tylko potrzebuje chwili dla siebie.
Nie zrozumcie mnie źle – kocham moją rodzinę. Naprawdę kocham. Ale czasem mam wrażenie, że przestałam istnieć jako Joanna. Jestem „babcią” – tą, co gotuje zupę, zaprowadza do przedszkola, uczy pisać litery, opowiada bajki. Każdy dzień wygląda tak samo. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz zrobiłam coś tylko dla siebie.
Czasem wieczorem siadam w fotelu i przeglądam stare zdjęcia. Na jednym z nich mam 20 lat, sukienkę z rozkloszowanym dołem i tańczę. Tak, zawsze chciałam tańczyć. Ale życie to marzenie spakowało do pudełka i schowało głęboko w szafie. Do teraz.
Zapisałam się na warsztaty tańca
– Mamo, musisz jutro zostać z dziećmi – rzuciła Magda tonem nieznoszącym sprzeciwu, zdejmując płaszcz i rzucając torbę na krzesło. – Paweł ma zebranie, ja muszę być w Krakowie na szkoleniu.
– Nie mogę – odpowiedziałam spokojnie, nie odrywając wzroku od kubka z herbatą.
– Co znaczy „nie mogę”? – uniosła brwi.
– Mam plany – powiedziałam, starając się brzmieć pewnie, choć w środku cała się trzęsłam. – Zapisałam się na warsztaty tańca.
Na chwilę zapadła cisza. Potem wybuchła.
– Na warsztaty?! Ty chyba żartujesz! Mamo, po to się przeprowadziłaś bliżej nas, żeby pomagać! Nie możesz mi teraz tego zrobić!
– Magda… – zaczęłam, ale już się rozkręciła.
– Wiesz, jak ciężko mi to wszystko ogarnąć? Dzieci, praca, dom?! A ty nagle przypominasz sobie, że chcesz tańczyć? Serio?
Wstałam. Poczułam, jak coś we mnie pęka.
– A ja? Ja mam już nie mieć swojego życia? Tylko dlatego, że zostałam babcią? Nie jestem twoją nianią na zawołanie!
Zamilkła. Patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Wiesz co? Rób, co chcesz – syknęła. – Ale nie licz, że jeszcze kiedykolwiek poproszę cię o pomoc.
Trzasnęły drzwi.
Zostałam sama. Stałam w kuchni i czułam, jak narasta we mnie coś dusznego. Wina. Gniew. I jeszcze coś... ulga?
Jerzy nie był wybitnym tancerzem
Przyszłam dziesięć minut przed czasem. W drzwiach domu kultury powitał mnie znajomy zapach – mieszanina potu, kurzu i pasty do podłogi. Kiedyś, za młodu, pachniało tak każde zebranie szkolne, każda zabawa wiejska. Usiadłam w kącie sali i przez chwilę żałowałam, że przyszłam.
– Czy to tu tańce? – usłyszałam głęboki męski głos. Odwróciłam się.
Mężczyzna w granatowym swetrze i spodniach w kant stał w drzwiach i rozglądał się po sali.
– Chyba tak – uśmiechnęłam się. – Przynajmniej mam taką nadzieję.
Podszedł do mnie i usiadł na krześle obok.
– Jerzy – wyciągnął dłoń. – Sam nie wiem, co mnie podkusiło. Może to, że człowiek musi tańczyć, zanim się zestarzeje naprawdę?
Zaśmiałam się. Głośno, z głębi brzucha. Dawno tak się nie śmiałam przy obcym mężczyźnie.
Zaczęliśmy od walca angielskiego. Instruktorka była energiczna, nie miała dla nikogo litości. Już po dziesięciu minutach byłam spocona i szczęśliwa. Jerzy nie był wybitnym tancerzem, ale miał w sobie coś – ciepło, delikatność w prowadzeniu. I ten uśmiech.
– Dawno pani tańczyła? – spytał, kiedy na chwilę przerwaliśmy.
– Proszę mówić mi po imieniu. Joanna. I... tak dawno, że nawet nie pamiętam. Ale ciało pamięta.
I rzeczywiście – z każdym obrotem, z każdym krokiem czułam, jak wraca mi coś, co sądziłam, że straciłam na zawsze. Radość. Wolność. I... kobiecość.
Córka zwyzywała mnie od egoistek
Wróciłam do domu jeszcze rozgrzana. W uszach wciąż grał mi rytm tanga, na policzkach czułam rumieńce. Położyłam torebkę na komodzie, kiedy usłyszałam dźwięk telefonu. Magda.
– Co znowu… – mruknęłam, ale odebrałam.
– Ty jesteś na jakichś tańcach? – w jej głosie była furia.
– Skąd wiesz? – zapytałam ostrożnie.
– A od cioci Basi. Ktoś cię widział. Tańczysz sobie, a ja siedzę z dziećmi, próbuję ogarnąć wszystko i… – głos jej zadrżał. – Bawisz się, a ja nie mam co zrobić z dziećmi!
– Magda, nie mam obowiązku…
– Nie masz obowiązku?! – wrzasnęła. – Ty jesteś moją matką! Po to się przeprowadziłaś, żeby być blisko, żeby pomagać! A teraz co?! Będziesz chodzić na potańcówki jak jakaś nastolatka?
– To nie są potańcówki! To są warsztaty, i... pierwszy raz od dawna robię coś dla siebie!
– Zawsze chodzi ci tylko o siebie! – rzuciła. – Zawsze byłaś egoistką!
Poczułam, jak moje serce zaciska się z bólu. Przez chwilę nie mogłam oddychać.
– To nieprawda – powiedziałam cicho. – Ale jeśli tak mnie widzisz… to może rzeczywiście nie powinnam już się starać.
– Nie martw się – powiedziała lodowato. – Poradzę sobie bez ciebie.
Rozłączyła się.
Stałam w korytarzu z telefonem przy uchu, a potem usiadłam na podłodze. Łzy płynęły mi po policzkach. Czy naprawdę jestem złą matką? Czy mam prawo do szczęścia, jeśli to oznacza, że ona poczuje się porzucona?
I wtedy pierwszy raz zamiast bólu poczułam... gniew. I jasność.
Tak. Mam prawo.
Nie bałam się już bliskości
Zajęcia skończyły się późno, sala już prawie pusta, kiedy Jerzy zaproponował, żebyśmy się przeszli. Nie miałam ochoty wracać do pustego domu, więc skinęłam głową.
Szliśmy chodnikiem, powoli, ramię w ramię. Pachniało wiosną. Kwitły jabłonie, powietrze było gęste od zapachów i wspomnień.
– Lubię ten moment – powiedział cicho Jerzy. – Po tańcu. Jakby świat zwalniał, a ja mógł oddychać.
– Też to czuję – przyznałam. – To chyba pierwszy raz od dawna, kiedy czuję się... lekko.
– Ciężko ci było?
– Wiesz... jak się przez lata jest żoną, matką, babcią... To czasem człowiek sam nie wie, gdzie się kończy, a gdzie zaczynają inni.
Jerzy zatrzymał się, spojrzał mi w oczy.
– A Joanna? Co z nią?
Zaskoczył mnie.
– Co masz na myśli?
– Ta dziewczyna, która kiedyś miała marzenia. Ta, co się śmiała, tańczyła. Ona gdzieś tam jeszcze jest?
Poczułam gulę w gardle.
– Może jest – wyszeptałam. – Ale tak długo siedziała cicho, że czasem nie wierzę, że jeszcze potrafi mówić.
Jerzy się uśmiechnął.
– Może wystarczy, że ktoś ją zaprosi do tańca.
Spojrzałam na niego. Nie był piękny. Miał zmarszczki, siwe włosy i spojrzenie człowieka, który przeżył więcej, niż chciał. Ale w jego oczach było coś... ciepłego. Prawdziwego.
– Chciałabyś jeszcze kiedyś być z kimś blisko? – zapytał.
Zamilkłam. Potem powiedziałam:
– Nie wiem. Ale dziś, pierwszy raz od dawna, nie boję się tego pytania.
Uśmiechnął się i ujął moją dłoń. Mocno, ale delikatnie. Jakby już znał odpowiedź.
Nie mogę być już jej pomocą domową
To była sobota, wyjątkowo pogodna. Warsztaty tańca przenieśliśmy na salę z dużymi oknami, przez które wpadały promienie słońca. Z Jerzym śmialiśmy się, kiedy pomylił kroki w sambie, a ja – zamiast się irytować – przewróciłam się razem z nim na materac i śmialiśmy się jak dzieci. Wreszcie, po raz pierwszy od lat, byłam po prostu szczęśliwa.
Kiedy wychodziłam z zajęć, na korytarzu zobaczyłam Magdę. Stała sztywno, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Obok niej – Filip siedział na ławce z nosem w telefonie, a Hania tuliła misia. Serce mi zamarło.
– Co tu robicie? – zapytałam, próbując ukryć zdenerwowanie.
– Przyszliśmy zobaczyć, jak wygląda twoje nowe życie – powiedziała z jadem w głosie. – Bo skoro nie masz czasu na własne wnuki, to musi być coś naprawdę wyjątkowego.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, z sali wyszedł Jerzy. Spojrzał na nas z życzliwym uśmiechem i ruszył w stronę wyjścia. Magda patrzyła za nim, potem znów na mnie. Jej wzrok był pełen chłodnej oceny.
– Serio, mamo? Tańce i nowy facet? Po co? Nie jesteś już nastolatką.
– A ty jesteś tylko matką? Tylko pracownicą? – odpowiedziałam cicho. – Czy też chcesz czasem pobyć po prostu sobą?
– Nie mam takiej możliwości – syknęła. – Bo ty zrezygnowałaś z bycia babcią.
Podeszłam do niej bliżej. Filip nawet nie podniósł wzroku. Hania spojrzała na mnie wielkimi oczami.
– Kocham cię, Magda. I kocham twoje dzieci. Ale nie mogę być już tylko twoją pomocą domową. Muszę też pokochać siebie, rozumiesz?
Magda zadrżała, jakby walczyła ze sobą.
– Nie poznaję cię – szepnęła.
– To nadal ja. Tylko w końcu żywa.
Jej oczy napełniły się łzami. Nie odpowiedziała. Ale kiedy odchodziła, nie puściła ręki Hani, tylko mocniej ją ujęła. I po raz pierwszy od dawna... chyba nie zatrzasnęła za sobą drzwi.
Joanna, 64 lata
Czytaj także:
- „Na wywiadówce oceniałam syna, a wieczorami jego tatusia. Niespodziewanie to ja dostałam lekcję życia”
- „Gdy mój 10-letni syn powiedział mi, że wolałby dziadka jako tatę, z moich oczu popłynęły łzy. Przegrałem w ojcostwo”
- „Żona po porodzie traktowała mnie jak zło konieczne. Miałem ochotę na coś, czego szybko bym pożałował”