„Czułam, że mój syn nie jest szczęśliwy ze swoją żoną. Nie lubię jej, ale tego, co zrobił, nie mogę mu darować”
„Nie spodziewałam się, że ta dziewczyna to będzie poważna sprawa. Była drobniutka, z poważną miną i jasnymi, ale jakimiś takimi nijakimi włosami i, ni cholery, jakoś mi nie przypasowała. Ani do naszej rodziny, mocno temperamentnej. Geny mamy z pewnością włoskie, choć pewnie dalekie. Ani do Maćka”.

- Redakcja
Od zawsze myślałam, że to Emilka będzie żoną mojego Maciusia, ale w zasadzie nie wiem zupełnie czemu tak się uczepiłam tej wizji? Byli ciągle razem już w zasadzie od przedszkolaka, a i w podstawówce trzymali ze sobą sztamę, więc jakoś tak się utarło…
– Daj sobie spokój, Baśka – perswadował mój mężulek, gdy coś mówiłam mu o tym, że są jak papużki nierozłączki. – Dobrze, że nic z tego nie wyszło. Ta dziewczyna to same kłopoty, nie pamiętasz już jaki z niej był ananas?
No i miał trochę racji, jak nigdy. Bo to, że się razem trzymali było wiadomo z zebrań szkolnych, na których to nauczyciele wciąż mnie i sąsiadkę powiadamiali, jakie to te nasze dzieci są nieposłuszne, a my potem płakałyśmy po nocach, że źle ich wychowałyśmy. Ciągle byłyśmy wzywane i informowane, że nasze dzieci są butownicze, harde, niepokorne… A to tylko najlżejsze epitety, którymi grono pedagogiczne nas raczyło. Może dlatego ta romantyczna wizja była taka dla nas ważna, żeby nie mieć do siebie pretensji, bo przecież dzieci tak się bardzo lubią, więc to musi być jakieś głębsze uczucie, a nie tylko łobuzerska zabawa.
Gdy poznał Iwonę, byłam sceptyczna
– No i jak tam Basieńko, co tam mój przyszły zięciulek znowu nawyprawiał? – zagadywała do mnie mama Emilki, gdy wzywano ją do dyrektorki.
– Niechby już może ta moja synóweczka trochę przystopowała z szaleństwami? – odpowiadałam, gdy szłyśmy wolno ze szkoły, mając nadzieję, że wreszcie jakiś cud się zdarzy i nie będziemy miały więcej problemów z tymi dzieciakami.
W czasach gimnazjalnych byli dalej nierozłączni, ale w końcówce licealnych nastąpił między nimi jakiś rozłam. Doszło chyba do jakiejś kłótni i ich drogi się rozeszły. Emilka wyjechała za granicę na Erasmusa, a Maciek dostał się na krakowski uniwersytet. No, a tam poznał Iwonkę.
Nie spodziewałam się, że ta dziewczyna to będzie poważna sprawa. Była drobniutka, z poważną miną i jasnymi, ale jakimiś takimi nijakimi włosami i, ni cholery, jakoś mi nie przypasowała. Ani do naszego rodzinnego klimatu, który był mówiąc delikatnie, raczej jest mocno temperamentny. Geny mamy z pewnością włoskie, choć pewnie dalekie. Ani do Maćka.
– A ja uważam, że to nie takie głupie – podsumował mój Rysiek – ktoś o zdrowych zmysłach w tym familijnym chaosie nam się może przydać. Może dzieci choć będą spokojniejsze. Widzę też, że Maciej jakoś taki ambitniejszy się zrobił. Coś zaczął przebąkiwać o studiach doktoranckich, wyobraź sobie!
No i rzeczywiście Ryszard od razu się z nią dogadał. Kiedyś dawno temu marzył o córce, a że się nie udało, to miał teraz już dorosłą i nawet jej trochę nadskakiwał. Gdy się okazało, że ona przechodzi na dietę bez glutenu, od razu zaczął jej wypiekać chleby. Kiedy mieli do nas zjechać, od razu czekały na nich pachnące bochenki.
Przeczuwałam, że coś jest nie tak
– Aż dziw mnie bierze, że ci młodzi teraz są tacy rozsądni – mówiłam kiwając głową. – Pamiętam, że jak my się spiknęliśmy, to od razu chcieliśmy stanąć na ślubnym kobiercu, co nie Rysiek? – dałam mu kuksańca pod żebro. – A oni? Jak jacyś angielscy flegmatycy!
– Baśka, my byliśmy znacznie młodsi, po 20 mieliśmy chyba, a oni już więcej mają, to i może więcej rozumu. A zresztą nie wiemy wszystkiego, co tam w tym Krakowie się dzieje, bo pewnie już dawno pomieszkują ze sobą, to po co im jakieś ołtarze, czy papiery do tego? My nie mieliśmy wyjścia, bo twój ojciec – wzniósł oczy do góry – wpadał od razu w apopleksję, jak do 22 cię w domu nie było.
Ale doczekaliśmy się z czasem, bo syn i jego ukochana obwieścili nam w końcu, że chcieliby wziąć ślub i urządziliśmy weselicho. Nic się po tym nowego już i tak nie wydarzyło, bo dalej mieszkali w Krakowie, tylko wzięli kredyt na wspólne mieszkanie, który mieli spłacać przez kolejnych naście lat.
Maciej dostał pracę w dużym wydawnictwie branżowym i nie wiem dokładnie co on tam robił, ale szło mu chyba całkiem nieźle, a Iwonka pracowała w HR w jakiejś korporacji. No a my z Ryśkiem czekaliśmy już niecierpliwie na wnuki. Nie byliśmy z tych, co to ciągle młodym przygadują, aż tak to nie, ale nie ukrywam, że między sobą, często poruszaliśmy ten temat. Miesiące mijały i lata, i nic się zupełnie w tej kwestii nie działo.
– No pech, nic nie zrobisz. – podsumowywał mężulo. – Oby planowali to w późniejszym czasie. Jak będziemy dziadkować i babciować dopiero jako emeryci to też nie będzie wcale źle. Będziemy mieli więcej czasu.
– A ja to niestety przeczuwam, że oni chyba mają jakieś z tym kłopoty – martwiłam się.
– Nasza ostatnia wizyta w ich krakowskim mieszkaniu była miła, ale nie uszło mojej uwadze, że mają jakieś buteleczki z lekami na kuchennej półce, a wcześniej to ja ich tam nie widziałam. – dedukowałam.
– Lepiej już nie wymyślaj – Rysiek przewrócił oczami. – Łykają pewnie jakieś witaminy, wszędzie to teraz jest. Na dobry sen, na stres, na piękne włosy, czy ki diabeł… U mnie w pracy to ciągle coś ktoś łyka. Nawet kofeinę biorą w pigułkach.
Intuicja mi jednak podpowiadała, że coś jest nie tak. Poza tym Maciek zaczął do nas wpadać bez zapowiedzi i bez… Iwony! A to już było naprawdę dziwne. I to na krótko, a potem jechał. Jakoś tak zupełnie bez planu miałam wrażenie. Tłumaczył, że niby coś do pracy, jakieś wywiady będą robić, jakieś duże projekty, ale nie brzmiało to przekonująco. Niby przy okazji wpadał do nas.
Rysiek się cieszył, ale coś mi nie grało
Coś mi tu śmierdziało, tylko jeszcze nie wiedziałam co. Ale mój nos nigdy mnie niemal nie mylił. A gdy zdarzyło się, że wreszcie wspólnie się pojawili i razem jedliśmy obiad, to miałam już pełen obraz. Nie mogli nawet na tak krótki czas zachowywać się jak przykładne małżeństwo. Więc coś było ewidentnie na rzeczy. Najbardziej swoje zniecierpliwienie i znużenie okazywał Maciek… Iwona z kolei była jeszcze bardziej flegmatyczna, niż wcześniej. Miałam wrażenie momentami, że chyba nie oddycha! Taka była powolna.
– Nie pasowali do siebie od początku, przecież ja to od razu wiedziałam – dawałam upust swoim podejrzeniom przed Ryśkiem.
– Ona się mu po prostu znudziła i nie ma się co dziwić. Przecież ona zachowuje się jak jakaś lebioda, żeby nie powiedzieć gorzej… Jest tak flegmatyczna, że naprawdę jak na nią patrzę to prawie zasypiam.
– Barbara! Przywołuję cię do porządku! – Rysiek nie wytrzymał napięcia i huknął na mnie. – Rzeczywiście może do zbyt energicznych nie należy, ale wiedział jaka jest od początku. Nie usprawiedliwiaj go od razu, bo z niego był zawsze niezły ancymonek. I nie przesadzaj, różne są fazy w małżeństwach, my też miewaliśmy gorsze chwile. To norma.
No i może miał znowu rację. Jak nigdy… Nie raz chciałam w niego rzucić talerzem, bo potrafił mnie doprowadzić do ostateczności. Prawie już się z tym wszystkim jakoś pogodziłam i nie szukałam dłużej dziury w całym, aż tu wybrałam się z przyjaciółkami na drugą część znanej komedii romantycznej. Siedzę w kinie i co widzę? Z przodu, blisko ekranu rozsiadł się mój Maciej obok jakiejś blondynki. Może to ktoś z pracy najpierw pomyślałam. Ale niestety, gdy nastała ciemność zaczęły się przytulaski, buziaczki i chichoty niemal jak u licealistów. Nie mogłam w to uwierzyć! A ja go jeszcze tak żałowałam!
Stara miłość nie rdzewieje
Skłamałam przed dziewczynami, że mam okropną migrenę i wyszłam przed zakończeniem komedii. Zaczaiłam się niedaleko fontanny przy wejściu. Działałam spontanicznie, więc mój plan raczej nie był misterny. Musiałam chyba złapać oddech i zejść z widoku przyajciółkom, zanim dostanę szału. Chciałam też na pewno sprawdzić, kim jest owa panna, co to prowadza się z lowelasem, który ma żonę i rozbija mu małżeństwo…
Po pewnym czasie tłumek zaczął wypływać wyjściem i zobaczyłam moje koleżanki, które przechodziły przez ulicę do jakiejś kawiarenki. Niedługo potem wyłapałam sylwetkę mojego synusia i zgrabniutkiej blondyny wiszącej z jego prawej strony. Szli bezwstydnie i nawet się z niczym nie kryli! Byłam tak zszokowana, że w porę nie zdążyłam się schować, a oni już byli przy mnie. A ja zdębiałam. Zastygłam w bezruchu jak jakaś figura woskowa. Bo rozpoznałam dziewczynę. To była Ewelina!
– Skąd mama się tu wzięła, do jasnej… anielki?! – Maciej prawie mnie staranował i nie ukrywał swojego zdziwienia, a może nawet i wkurzenia.
– Ty mnie pytasz skąd się tu wzięłam? Mnie?! – złapałam go za poły sportowej marynarki. – To ja się pytam raczej! Wspominacie gimnazjalne lata, czy co wam odbiło?
– Pani Basiu, wpadliśmy na siebie z Maćkiem po latach przypadkiem – chciała mnie chyba objąć, ale się jakoś tak wyrwałam, że torebka wpadła jej w błocko.
– Byłam świadkiem tego waszego, jak to mówisz, wpadnięcia i nie mam ochoty wysłuchiwać znowu jakichś bzdur, jak za szkolnych czasów. Maciej jest żonaty i ma wobec swojej żony zobowiązania. I kręcenie się po ciemnych kątach, chyba nie należy do obowiązków męża, czy się mylę?
Krew mnie zalała i dostałam jakiegoś szału… Żeby moje dziecko, mój Maciej, takie rzeczy. Żeby tak oszukiwać, jak jakiś zdrajca najgorszy, po ciemnych zaułkach… A jednocześnie za grosz wstydu nie mają! Nie tak go wychowałam! Nie takie zasady mu wpajaliśmy z Ryśkiem. Od razu oświadczyłam, że wszystko opowiem Iwonie i nie zamierzam udawać, że nic się nie stało. Zadzwoniłam też do matki Eweliny, starej Koryckiej, żeby miała świadomość, co jej córka wyprawia. W całym tym szoku nawet nie zanotowałam, kiedy oni wskoczyli do taksówki i odjechali.
Nie ma mojej zgody
Gdy dotarłam do domu wszystko od razu zrelacjonowałam w emocjach mężowi, a on, jak zwykle, zamiast pokiwać ze zrozumieniem głową, albo i mnie uspokoić, zaczął na mnie wrzeszczeć, że co ja najlepszego zrobiłam, że przesadziłam. Że to dorośli ludzie, a nie małe dzieci i co ja sobie w ogóle myślałam, mieszając się w to. Że zmuszę ich do miłości? Że zabronię im czegoś?
Maciek od tamtej pory nic nie powiedział, ani słówka nie pisnął i udaje, że go nie ma. Stara Korycka nie odbiera już ode mnie. Ale ja nie zamierzam rżnąć głupiej i że wszystko jest tak jak powinno, bo oni są dorośli i mogą robić, co chcą. Może i nie przepadałam za Iwoną, ale na takie traktowanie kogokolwiek, a już zwłaszcza kobiet, nie ma mojej zgody. Żeby za plecami takie rzeczy, to jest najgorsze świństwo. Podłość. Napisałam Maćkowi dziś, że świąt nie będzie, jeśli tego wszystkiego nie wyjaśni i nie załatwi po ludzku. I koniec.
Barbara, 56 lat
Czytaj także:
- „To miały być wakacje solo na Sardynii. Espresso w towarzystwie nieznajomego sprawiło, że nabrałam smaku na coś więcej”
- „Mąż nie widzi świata poza siłownią. Coś czuję, że 7 poty wyciska z asystentką, a nie z hantlami”
- „Matka zapisała mi cały majątek. Teraz siostra ma focha, że nie stać jej na wakacje w Chorwacji”