„Dla matki nigdy nie byłam nikim więcej niż śmieciem. Nienawidziła mnie z całego serca, bo nie urodziłam się chłopcem”
„Relacja z matką była oschła, zimna. Nigdy nie przytuliła mnie bez powodu, nigdy nie zapytała, co czuję. W jej oczach zawsze byłam rozczarowaniem. Nawet nie złym dzieckiem – po prostu nie tym, które chciała mieć”.

- Redakcja
Niektórzy mówią, że samotność to wybór. W moim przypadku to raczej konieczność. Pracuję w bibliotece na osiedlu. Dni upływają mi między regałami – zapach książek i wieczny chłód, który utrzymuje się w czytelni niezależnie od pory roku. Po pracy wracam do mieszkania w bloku z wielkiej płyty. Zjadam coś na szybko, potem włączam radio. Czasem muzykę, czasem jakąś audycję, tylko żeby coś mówiło. Żeby nie była ciszy.
To mój wybór
Nie mam dzieci i nigdy ich nie chciałam. Niektórzy pytają: „Nie boisz się samotności na starość?”. A ja myślę, że nie ma większej samotności niż bycie niechcianym dzieckiem. Pamiętam mój niebieski pokój. Półka pełna samochodzików, klocki Lego, piłka. Nie wybierałam żadnej z tych rzeczy. To nie był pokój dziewczynki, tylko syna, który nigdy się nie urodził.
– Miałaś być Krzysiem – usłyszałam kiedyś, gdy byłam jeszcze mała. – No cóż, nie wyszło – dodała mama z westchnieniem, jakby mówiła o nieudanym cieście, a nie o mnie.
Od tamtej pory czułam się jak błąd. Jak niewłaściwa wersja kogoś, kto miał być lepszy.
Relacja z matką była oschła, zimna, jak ten niebieski pokój. Nigdy nie przytuliła mnie bez powodu, nigdy nie zapytała, co czuję. W jej oczach zawsze byłam rozczarowaniem. Nawet nie złym dzieckiem – po prostu nie tym, które chciała mieć. I tak dorastałam, jak gość we własnym życiu. Tymczasowa.
Nie kochała mnie
– Mamo, dlaczego nie mogę mieć lalki jak Ania? – zapytałam nieśmiało.
Moja koleżanka z sąsiedztwa miała całą kolekcję. Kiedy do niej chodziłam, pozwalała mi się nimi bawić, ale tylko przez chwilę. Potem brała je z powrotem, mówiąc, że są zbyt delikatne, żeby się nimi dzieliła. Marzyłam o jednej własnej. Chciałam jakiegoś kawałka świata, który byłby tylko mój.
Mama nawet nie spojrzała na mnie. Zawsze miała ten sam grymas na twarzy, gdy mówiła coś, co miało być niepodważalne.
– Bo to są zbędne bzdury – powiedziała z irytacją.
Po prostu wyszłam z kuchni i zamknęłam się w swoim pokoju, tym niebieskim, z samochodami i żołnierzykami. W rogu, pod oknem, leżał pluszowy miś, jedyny prezent, który wybrałam sama. Nie był wymarzony, ale przynajmniej nie był tylko dla chłopców. Przytuliłam go mocno i poczułam coś, co było jednocześnie złością, wstydem i samotnością.
Nie rozumiałam jej
Jako dorosła kobieta często wracałam do tej sceny, do tamtego pytania i odpowiedzi, która zawierała w sobie cały sens mojego dzieciństwa. Nie chodziło tylko o brak lalki, ale przede wszystkim o brak miejsca dla mnie, dla mojej wrażliwości, moich potrzeb. Dorastałam z przekonaniem, że nie spełniam oczekiwań. Że jestem pomyłką, którą trzeba było zaakceptować, ale której się nie dało pokochać.
Nigdy nie byłam taka, jak trzeba: wystarczająco energiczna, nie bawiłam się odpowiednimi zabawkami, nie mówiłam tego, co powinnam. Nie byłam Krzysiem. To było zawsze między nami. Nawet gdy o tym nie mówiła, czułam to w jej spojrzeniu, w jej milczeniu, kiedy siadałam obok. Czułam, że gdyby mogła, cofnęłaby czas i zmieniła wynik tego jednego badania USG.
– Mamo… – zaczęłam, głosem cichym, ale wyraźnym. – Dlaczego tak trudno było ci mnie kochać?
Przez chwilę myślałam, że udaje, że nie słyszy. Ale potem odłożyła łyżeczkę na spodek i spojrzała na mnie bez zdziwienia, bez litości. Miała w oczach tylko chłód i coś w rodzaju znudzenia.
– Nie każdy nadaje się na matkę – odpowiedziała. – Ty też byś się nie nadawała.
Chciałam znać prawdę
Pracowałam w bibliotece, żyłam sama, nie miałam dzieci. Ale dopiero wtedy zrozumiałam, że w jej oczach wciąż jestem kimś niepełnym, kimś, kto nie zdołał się „naprawić”, kto nie sprostał byciu kobietą według jej miary. Poczułam, jak w mojej klatce piersiowej zbiera się napięcie. Nie umiałam już dłużej siedzieć spokojnie.
– Nie chodzi o to, czy ja się nadaję. Chodzi o to, że ja nigdy nie miałam szansy. Od początku byłam tylko zawodem. Wiem o tym. Czułam to całe życie.
– Ola, nie zadawaj takich pytań – ucięła ostro. – Przeszłości się nie zmieni i nie ma sensu do niej wracać.
– Ale ja chcę wiedzieć, dlaczego nie mogłaś mnie chociaż zaakceptować taką, jaka byłam.
Wstała od stołu, wzięła swoją herbatę i wyszła z kuchni, jakby kończyła rozmowę o pogodzie. A ja zostałam sama z tym pytaniem, które zawisło w powietrzu jak ciężki dym. Nie odpowiedziała.
Wróciłam do mieszkania i długo siedziałam na sofie bez ruchu. Wiedziałam już, że nie zmienię tej relacji. Że ona nigdy nie powie mi tego, czego tak bardzo chciałam usłyszeć. Ani że mnie kocha, ani że przeprasza. I wbrew temu, czego się spodziewałam, poczułam coś na kształt ulgi.
Podjęłam decyzję
Zerwałam kontakt miesiąc później. Bez sceny, bez krzyków, po prostu przestałam dzwonić. Nie odbierałam też jej telefonów.
Samotność po tym wszystkim była inna. Nie bolała tak samo. Miała w sobie coś spokojnego, jak cicha zgoda na to, że nie każda relacja da się naprawić. Niektóre trzeba po prostu zostawić za sobą. Nawet jeśli to relacja z własną matką.
– Jestem w ciąży – powiedziała Agnieszka, koleżanka z pracy, z uśmiechem, który nie schodził jej z twarzy od rana. – I nawet już wiem, że będzie dziewczynka.
Gratulowałam jej szczerze. Agnieszka była w tym wieku, kiedy jeszcze wszystko wydaje się możliwe. Miała męża, dom z ogródkiem na obrzeżach miasta, a teraz też dziecko. Jakby świat po prostu jej sprzyjał. Usiadłyśmy w kąciku socjalnym, a ona spojrzała na mnie z troską, której się nie spodziewałam.
– A ty? Myślałaś kiedyś o dzieciach?
Byłam samotna
To pytanie wracało do mnie co jakiś czas. Słyszałam je w różnych wersjach: od przyjaciół, ciotek, czasem zupełnie obcych ludzi. I zawsze odpowiadałam tak samo.
– To nie dla mnie.
– Ale przecież miałabyś komu przekazać swoją wrażliwość – powiedziała Agnieszka, jakby to było oczywiste. Jakby przekazanie wrażliwości było prostą sprawą, jak przepis na ciasto.
Uśmiechnęłam się słabo, nie komentując. W mojej głowie kłębiły się myśli, których nie potrafiłam już wyciszyć. Przecież nie chodziło tylko o decyzję czy o brak chęci, ale o coś znacznie głębszego.
Bałam się, że nie potrafiłabym kochać inaczej, niż mnie kochano. Że moje dziecko, zamiast czułości, dostałoby ode mnie te same niedopowiedzenia, ten sam chłód i dystans. Nie umiałabym być inna, bo nie wiedziałam, jak to się robi. Nikt mnie tego nie nauczył.
Ola, 36 lat
Czytaj także:
- „Teściowa mnie nienawidziła, ale w lawendowej szklarni znalazłam ukryty list. Wyjawiła w nim wszystkie swoje sekrety”
- „Teściowa miała zachcianki, choć to ja byłam w ciąży. Przez to, co zrobiła ostatnio, chciało mi się wyć”
- „Pod pelargonią teściowa zakopała sekret swojego testamentu. Zostawiła mi nie tylko spadek, ale i bezcenną informację”