„Dla ojca byłem inwestycją, a nie ukochanym synem. Gdy odkrył, gdzie pracuje moja narzeczona, prawie mnie wydziedziczył”
„– Tylko że twój aktualny wybór to kpina. Ekspedientka z lumpeksu? To jakiś buntowniczy kaprys? – Ma imię. I nie, to nie jest kaprys. – Nie będę finansował twojej zabawy w litość. Chcesz się bawić w romantyzm? Rób to za swoje. Zamarłem. Nagle zrobiło mi się duszno. Upokorzył mnie. Tak po prostu”.

- Redakcja
Odkąd pamiętam, ojciec traktował mnie jak inwestycję. Syn prezesa – brzmi jak awans, ale tak naprawdę to oznaczało życie pod nieustannym nadzorem, według reguł, których nigdy nie ustalałem. Garnitur zamiast podartych dżinsów, elokwencja zamiast szczerości, znajomości zamiast przyjaźni. Witold nie tyle mnie wychowywał, ile projektował – jakby budował nową linię garniturów. Dopiero kiedy poznałem Karolinę, coś się we mnie przełamało. Zobaczyłem, że można żyć inaczej, prawdziwiej. I właśnie wtedy zacząłem ukrywać nasz związek. Wiedziałem, że dla mojego ojca byłaby zbyt zwyczajna. A dla mnie – była wszystkim.
Ojciec mnie upokorzył
Rodzinny obiad jak zwykle odbywał się w milczeniu przerywanym brzękiem sztućców. Matka nakładała zupę z mechanicznie uprzejmym uśmiechem, a ojciec co jakiś czas zerkał w telefon, mimo że próbował udawać, że tego nie robi. Siedziałem na wprost niego, z napiętymi ramionami, czując, że coś wisi w powietrzu.
– Adam – odezwał się w końcu, odkładając łyżkę. – Myślę, że przyszedł czas, żebyś się ustatkował.
– Czyli? – zapytałem spokojnie, choć czułem, jak złość podskakuje mi do gardła.
– Jesteś w idealnym wieku. Prowadzisz już część firmy, skończyłeś studia. Potrzebujesz kobiety z porządnej rodziny. Kogoś, kto będzie cię wspierał, reprezentował cię na zewnątrz, ktoś, kto będzie stał u twojego boku.
– Miłość nie działa jak rekrutacja do zarządu – parsknąłem z goryczą. – Nie wybiera się partnerki jak nowej kolekcji garniturów.
Ojciec uniósł brew, odchylił się w krześle i splótł ręce na piersi.
– Tylko że twój aktualny wybór to kpina. Ekspedientka z lumpeksu? To jakiś buntowniczy kaprys?
– Ma imię. I nie, to nie jest kaprys.
– Nie będę finansował twojej zabawy w litość. Chcesz się bawić w romantyzm? Rób to za swoje.
Zamarłem. Nagle zrobiło mi się duszno. Upokorzył mnie. Tak po prostu. Przy matce, która spuściła wzrok. Poczułem, jak coś we mnie pęka.
– A może po prostu boisz się, że kocham kogoś, kto nie pasuje do twojego katalogu ludzi sukcesu?
Nie odpowiedział. Sięgnął po wino. Ja wstałem i wyszedłem. Bez słowa.
Nie była porcelanową lalą
– Nie wiem, czy to dobry pomysł, Adam – Karolina wpatrywała się w kubek z kakao, który od dawna już wystygł.
Siedzieliśmy na jej kanapie, tej samej, która trzeszczała przy każdym naszym przytuleniu. Lubiłem to miejsce – nie było eleganckie, ale było prawdziwe. Tak jak ona.
– On nie ma prawa cię oceniać – powiedziałem ostro.
– On ma władzę – odpowiedziała cicho. – Ma władzę nad tobą, nad firmą, nad twoją matką... A teraz chcesz, żebym stanęła przed jego oczami jak na jakimś egzaminie do zdania?
– To nie egzamin. To kolacja. Z rodziną. Ze mną.
– A potem co? Wypunktuje mnie przy stole? Zapyta, jakim samochodem jeżdżę? Jakie mam plany na pięcioletnią ścieżkę kariery?
W jej oczach było coś więcej niż niepokój. Wstyd. Lęk, że zostanie zepchnięta do roli kogoś gorszego.
– Nie chcę, żebyś musiał mnie bronić przed własną rodziną – szepnęła.
– Nie muszę cię bronić. Chcę cię pokazać. Chcę, żeby wiedzieli, kogo kocham. Może to ich czegoś nauczy.
Karolina wstała, podeszła do okna. Przez chwilę patrzyła na ciemniejące ulice.
– Dobrze. Pójdę. Ale jeśli zacznie mnie poniżać, nie będę udawać, że wszystko w porządku. Nie jestem porcelanową laleczką.
– Właśnie dlatego cię kocham – powiedziałem i dopiero wtedy zauważyłem, jak jej ręka delikatnie drży.
Ojciec odstawił cyrk
Wiedziałem, że to był błąd od chwili, gdy ojciec zobaczył Karolinę w drzwiach. Jego uśmiech był lodowaty, spojrzenie przeszywające. Matka, jak zawsze, próbowała ratować atmosferę – z uśmiechem podała płaszcze do szafy, zaproponowała wino, zaprosiła do stołu.
– Karolina, tak? – zaczął ojciec, nalewając sobie wina. – Miło, że do nas dołączyłaś. Powiedz mi... w jakiej dziedzinie się specjalizujesz?
– Pracuję w second-handzie – powiedziała bez cienia zawstydzenia. – Układam ubrania, doradzam klientom, czasem szyję, robię drobne poprawki.
– Aha – uśmiechnął się chłodno. – Ubrania z drugiej ręki. Ciekawe... Adam, to twoja narzeczona? – zwrócił się do mnie, ale patrzył na nią. – Ona wie, czym są maniery?
– Wystarczy – syknąłem. – Nie przyszliśmy tu na przesłuchanie.
– Adam, uspokój się. Ja tylko próbuję zrozumieć. Zobacz – spojrzał na Karolinę – ty w tej sukience wyglądasz... no cóż, interesująco. To od was z pracy?
Karolina zbladła. Matka próbowała coś powiedzieć, ale ojciec już się nie stopował.
– Chcesz, żeby ktoś taki był twarzą naszej rodziny? Kobieta, która nie zna podstaw etykiety?
– Tak. Chcę. I więcej – jesteśmy zaręczeni.
W powietrzu zawisła cisza. Ojciec spojrzał na mnie, a potem... parsknął śmiechem. Zostawił kieliszek na stole i wyszedł z jadalni. Matka poszła za nim. Karolina siedziała sztywno, z rękami na kolanach. Patrzyła w stół. Wiedziałem, że to ją zabolało. I nienawidziłem siebie za to, że ją tu przyprowadziłem.
Nie wiedziałem, co się skończyło
Znalazłem mamę w kuchni. Stała przy zlewie i myła kieliszki, chociaż były chyba czyste.
– Dlaczego go nie zatrzymałaś? – spytałem cicho.
– Bo nigdy nie słucha – odpowiedziała, nie odwracając się. – A ja już nie mam siły z nim walczyć.
– Ale ja nie chcę żyć jak wy. Udając, że wszystko jest w porządku, kiedy nie jest.
Wreszcie spojrzała na mnie. Było w tym spojrzeniu zmęczenie, ale też coś jeszcze – żal.
– Bo innego nie znałam... – wyszeptała. – Ale ty możesz być zupełnie inny. Możesz.
Zamknąłem oczy. Te słowa brzmiały, jak zwolnienie z obowiązku bycia jego kopią. Gdy wróciłem do salonu, Karolina cicho powiedziała:
– Ja nie chcę być powodem rozłamu w twojej rodzinie.
– Nie jesteś powodem. To on jest.
– Może tak. Ale nie chcę, żebyś musiał wybierać między mną a ojcem.
Złapałem ją za dłoń.
– Nie możesz mnie kochać i jednocześnie chcieć, żebym się wycofał.
– A ty nie możesz mnie kochać i jednocześnie mnie wystawiać – powiedziała, wyrywając rękę.
Łzy napłynęły jej do oczu. Zanim zdążyłem coś powiedzieć, wstała i wyszła. Słyszałem tylko stuk jej obcasów na marmurowej posadzce. I zgrzyt zamykanych drzwi. Zostałem sam. Ojciec wrócił do salonu, popatrzył na mnie bez emocji.
– To koniec? – zapytał.
Nie odpowiedziałem. Bo nie wiedziałem, co właśnie się skończyło – nasz związek czy tylko złudzenia.
Gardziłem jego światem
Znalazłem ojca w jego gabinecie, z kieliszkiem whisky i kamienną twarzą.
– Musimy porozmawiać – zacząłem.
– Zawsze musimy, kiedy coś przeskrobiesz – odpowiedział bez emocji.
– Co cię tak boli? Że jej rodzice nie mają firmy? Że nie chodziła do prywatnego liceum?
– Boli mnie, że zachowujesz się jak rozkapryszony dzieciak. Że zadajesz się z kimś, kto nie przystaje do naszego świata.
– Może ja nie chcę już należeć do twojego świata.
Zamilkł na moment. Spojrzał na mnie z góry, jak zawsze.
– To nie miłość. To twoje idiotyczne marzenie o byciu kimś innym niż jesteś. Rozczarowujesz mnie.
Wziąłem głęboki oddech. Po raz pierwszy bez lęku.
– A ty nigdy mnie nie poznałeś. Myślałeś, że można mnie wychować jak produkt. Ale ja jestem człowiekiem. Mam serce, mam rozum. I nie dam się już szykować pod twoją wizję sukcesu.
Wyszedłem bez słowa więcej. Wiedziałem, że nie zatrzyma mnie ani jednym gestem. Karoliny nie było już w mieszkaniu. Nie odpisała na moje wiadomości. Domyślałem się, że może potrzebuje czasu. Że być może nie wróci. Ale po raz pierwszy w życiu nie czułem się chłopcem, który czeka na pozwolenie. Byłem mężczyzną, który sam decyduje, kogo kocha i kim chce być. W moim świecie nie było miejsca na udawanie.
Nigdy nie będę jego kopią
Znalazłem ją tam, gdzie wszystko się zaczęło – w second-handzie, pomiędzy wieszakami pełnymi cudzych historii. Stała tyłem, układając swetry na półce. Gdy mnie zobaczyła, nie uciekła. Ale też się nie uśmiechnęła.
– Przyszedłeś powiedzieć, że miałeś rację?
– Przyszedłem przeprosić.
Zamilkła. Patrzyła na mnie długo, bez oceny, bez złości.
– Nie za to, że się zakochałem – dodałem – ale za to, że wystawiłem cię na pokaz. Jakbym musiał coś udowodnić. Komukolwiek.
– A musiałeś?
– Nie. Ale chciałem. Chciałem, żeby świat zobaczył, że jesteś dla mnie ważna. I w tym wszystkim zapomniałem, że najważniejsze jest, żebyś czuła się bezpieczna, nieoceniana.
Odwróciła wzrok. Widziała, że mówię prawdę.
– Nie wiem, czy potrafię wrócić – powiedziała po chwili. – To nie było tylko o nim. To było o tobie. I o mnie. Czy jesteśmy wystarczająco silni?
– Może nie. Ale chcę spróbować. Już bez dowodów. Bez testów. Tylko ty i ja.
Nie odpowiedziała. Ale nie odwróciła się ode mnie. Wieczorem wróciłem do rodzinnego domu. Ojciec siedział w fotelu z gazetą, jakby nic się nie wydarzyło. Przeszedłem obok niego bez słowa. Nie musiałem już nic udowadniać. Nie czułem nienawiści. Tylko dystans. I spokój. Wiedziałem, że nawet jeśli Karolina nie wróci, nie będę już próbował żyć jego życiem. Nie muszę być jego kopią. I to jest moja największa wygrana.
Adam, 26 lat
Czytaj także:
- „Ojciec przypomniał sobie o mnie po 20 latach, bo dorobiłam się kasy. Podobno jestem mu ją winna, bo dzięki niemu żyję”
- „Na pogrzebie taty wybuchł skandal. Nieznajomy wyjawił nam jego brudne sekrety, które zmieniły moje życie o 180 stopni”
- „Kupiłam tacie marzenie każdego majsterkowicza na Dzień Ojca. Mógł zbudować między nami most, ale on wolał go pogrzebać”