Reklama

Nie marudzi się, gdy w spadku dostaje się domek z ogrodem. Nie ma co się nad tym długo zastanawiać. Wprawdzie wciąż odczuwasz smutek po stracie ukochanej babuni, ale jednocześnie cieszysz się, że nie będziesz musiała zaciągać długoterminowego kredytu na trzy dekady, porównywać oprocentowania w różnych bankach i oszczędzać każdego grosika aż do emerytury. Jasne, pożyczkę na odnowienie trzeba będzie wziąć, ale nieporównywalnie niższą od tej, którą trzeba by zaciągnąć na zakup działki i budowę domu od podstaw.

Reklama

Kochałam to miejsce

Gdy byłam mała, każde lato spędzałam u dziadków. Wciąż mam w pamięci aromaty i smaki owoców dojrzewających w sadzie. Babcia z dziadkiem pozwalali mi na mnóstwo rzeczy. Dziadek trzymał owieczki w zagrodzie. Potem odszedł, a owieczki przepadły. Nadal odwiedzałam babcię, teraz jakby bardziej zasmuconą – najpierw sama, później z chłopakiem, który został moim mężem. W końcu rodzice zdecydowali, że babcia zamieszka u nich, bo nie radziła sobie z domkiem, ogródkiem ani nawet z samą sobą.

Minęło ledwie sześć miesięcy, gdy pożegnała się z tym światem. Zadawałam sobie pytanie, czy jej rychłe odejście było spowodowane tym, że zabrano ją z ukochanego miejsca. Przesadzono niczym kwiat, brutalnie wyrwany z podłoża. W wielkim mieście nigdy nie zaznała radości, na jej twarzy nie gościł uśmiech...

Daję ci słowo, babuniu, że ja wszystkim się zajmę – wyszeptałam, spoglądając na swoją „schedę”.

Podczas gdy mój małżonek przyglądał się budynkom na podwórzu, rozważając opłacalność przerobienia starej stodoły na garaż i pracownię, ja spacerowałam po sadzie, nie mogąc wyjść z szoku, jak babcia z tak zaawansowanym reumatyzmem dawała radę dbać o te ogromne połacie grządek. Należała do pokolenia nie do zdarcia. Ja z kolei miałam w głowie pomysł, żeby zrobić w tym miejscu trawnik, który wystarczy skosić co dwa tygodnie, a do tego parę krzaków, które pięknie by kwitły i roztaczały cudowne zapachy wiosną oraz latem. Zero czasochłonnej uprawy i grządek wymagających pielenia.

– Będzie cudnie…

Kiedy weszliśmy do środka, zajrzeliśmy do wszystkich pomieszczeń. Dom nie należał do największych. Na parterze znajdowała się kuchnia, salon, łazienka i niewielka spiżarnia za kuchnią. Piętro składało się z dwóch sypialni i kolejnej łazienki. No i jeszcze strych. Nie przepadam za tymi zakurzonymi, zagraconym przestrzeniami pełnymi pajęczyn, ale podążyłam tam za swoim mężem. A raczej wpadłam na niego, bo nagle stanął jak wryty.

– Hej, ruszaj się – wymamrotałam zza jego pleców, przeciskając się do przodu, bo nie kwapił się, żeby zrobić choćby krok. Po chwili zrozumiałam, dlaczego tak się zachował...

Byłam w kompletnym szoku

Kiedy weszłam na strych, myślałam, że zobaczę mnóstwo kartonów albo jakieś stare kufry, może całe gromady rozbrykanych pajęczaków i kilogramy kurzu. No cóż, pajęczyn i kurzu faktycznie nie brakowało, ale oprócz niego znalazłam tam dziesiątki świeczek, jakieś dziwaczne symbole wymalowane na deskach, powieszone tu i ówdzie czaszki różnych zwierząt oraz suszone wiązanki ziół. Kiedy się rozejrzałam dookoła, poczułam, jak moje serce ze strachu zwija się w ciasną, ołowianą kuleczkę. Choć sama do końca nie rozumiałam, co tak naprawdę mnie przestraszyło.

Czym zajmowała się twoja babcia? Wspominałaś kiedyś o tym.

– Pracowała jako pielęgniarka… Ale później… chyba robiła coś zupełnie innego.

Byłam kompletnie zaskoczona. Nieczęsto zdarza się, by wnuczka odkryła na strychu u babci takie skarby. Tego nie dało się wyjaśnić młodzieńczą fantazją czy chwilowym szaleństwem po stracie męża. Poza kurzem, wszystko było ułożone w idealnym, wręcz wojskowym porządku, co wskazywało na to, że babcia często tu wpadała, aż do momentu zmiany miejsca zamieszkania.

Strach ogarniał mnie na samą myśl o przejściu w głąb domu. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że planowaliśmy tu nocować i zrobić listę niezbędnych zakupów oraz prac, które należało wykonać, by remont mógł się rozpocząć. Perspektywa prawie dwustukilometrowej podróży powrotnej w środku nocy zupełnie nam nie odpowiadała. Byliśmy zwyczajnie za bardzo wykończeni. Dodatkowo, rankiem czekało nas jeszcze spotkanie z ekspertem budowlanym. Wracanie teraz mijało się z celem.

– W porządku, jakoś ogarniemy ten bałagan. Świeczki zostawimy, mamy ich tyle, że starczy do końca świata. Czachy trzeba wywalić, żadnych umarlaków jako ozdób mi tu nie potrzeba. Symbole zamalujemy farbą albo przybijemy dechami i po sprawie – udawałam dziarską gospodynię, której żadne niespodzianki nie straszne. – Ale dlaczego babcia nigdy nawet nie pisnęła słówkiem na ten temat...

Znalazłam dziwne zapiski

Poddasze nigdy nie było dla nas dostępne. I szczerze mówiąc, nie ciągnęło mnie tam specjalnie, bo strychy to nie moja bajka, a babcia wspominała, że klucz się gdzieś zapodział. Ale tak czy siak… Mama! Ona powinna coś wiedzieć. Wyjęłam komórkę z kieszeni i wykręciłam do niej numer. Gadałyśmy chwilę, ale nic z tego nie wyszło. Kompletna niewiedza.

– Dobrze, to lecę ogarnąć kuchnię, a ty weź się za któryś z pokoi, żebyśmy mieli gdzie spać i coś przekąsić. A od jutra zastanowimy się, co i jak wyremontować.

– Na serio masz zamiar tu zostać?

– No jasne! W końcu jestem wnuczką wiedźmy! Ekstra! – parsknęłam śmiechem, bo wolałam w tej sytuacji doszukiwać się pozytywów, zamiast pogrążać się w rozpaczy, mimo że nogi miałam jak z waty, a ręce mi drżały. – Zielsko pójdzie do kosza, bo tylko uczulenia dostanę, a świeczki, jak wspominałam, na pewno się przydadzą…

– A notatniki?

Notatniki? Jakie?

– No te tam, w rogu – pokazał ręką na regał.

Półki uginały się pod ciężarem okazałych notesów. Niektóre mocno podniszczone, inne wyglądały jak świeżo zakupione. Patrząc na nie, dało się prześledzić, jak zmieniała się moda na okładki brulionów przez ostatnie kilkadziesiąt lat.

– Nie, je zostawiamy. Kto wie, może znajdziemy w nich coś ciekawego? A nuż ukrywają jakieś ciekawe przepisy?

Gdy skończyliśmy porządki, wyjęliśmy prowiant z auta i zasiedliśmy do kolacji. Jarek wyruszył na następny obchód obejścia, a ja chwyciłam za notatniki. Ledwo przeczytałam początkowe linijki z pierwszego brulionu, a już ciarki przeszły mi po ciele. Zamknęłam notes, ale zaciekawienie wzięło górę...

Notatki o obrzędach! Przesilenie wiosenne wypełniało połowę notesu. Majowe Stado nieco mniej. Następny notes zawierał opisy Hojnego Grodu, inaczej mówiąc święta zimowego, przesilenia, czegoś w rodzaju naszych Świąt Bożego Narodzenia… Potem receptury ziołowych naparów, rozmaitych specyfików mających uzdrawiać albo dodawać urody. Zaklęcia obronne… Czary na miłość… Kiedy doszłam do jagnięcej posoki, poczułam mdłości i dałam sobie spokój.

Nie wiedziałam, co robić

Jak postąpić w tej sytuacji? To wszystko stanowi sentymentalną wartość, ale jednocześnie przysparza problemów. Zatrzymać czy wyrzucić? Moje odczucia jako wnuczki osoby posądzonej o czary były niejednoznaczne. Czułam się zdezorientowana, niepewna własnych emocji i tego, jakie powinny one być. Czy wpłynęło to jakoś na moje życie? Ani trochę. Babcia nigdy nie podzieliła się ze mną żadnymi informacjami ani sekretami. Najwyraźniej pragnęła, by jej tajemnica odeszła wraz z nią na zawsze.

Próbowałam opanować emocje, jednak nieprzerwanie towarzyszyło mi dziwne uczucie, które pojawiło się po zapoznaniu się z treścią niektórych notatników. Bez względu na to, czy dawałam wiarę magii, moja babka była jej wyznawczynią i ewidentnie praktykowała, a to wprawiało w drżenie nie tylko moje ciało, ale również umysł, duszę i całe jestestwo.

W nocy nie mogłam zasnąć. Budziłam się co chwilę, przewracałam się na łóżku i miałam dość tego, że mąż chrapie w najlepsze. W końcu jego spokojny oddech mnie uśpił i zasnęłam… Ale za moment znów otworzyłam oczy. Serio? Pomyślałam, że napiję się czegoś. Po cichu ruszyłam do kuchni, ale z każdym krokiem czułam, że coś mi tu nie gra. Miałam dziwne wrażenie, że nie jestem sama w domu. Jakby ktoś obserwował każdy mój ruch. Czułam, że z każdego zakamarka coś się na mnie gapi.

Zaczęłam się bać

Niespodziewanie straciłam równowagę i ledwo zdołałam ją odzyskać. Zerknęłam pod nogi. Wyraźnie wyczułam, że zawadziłam o jakąś przeszkodę, ale nic tam nie zauważyłam. Pokręciłam głową z niedowierzaniem i ruszyłam przed siebie. Po chwili znów się potknęłam, tym razem z tak fatalnym skutkiem, że runęłam jak długa na podłogę. Przecież to absurd, żebym mogła się potknąć na gładkim linoleum, którym był pokryty korytarz! Na dodatek szłam prostą drogą, na której nie było żadnych przeszkód.

Blask księżyca wlewający się przez szyby okienne wyraźnie pokazywał, że na mojej drodze nie było niczego, co mogłoby spowodować mój upadek. Gdy podnosiłam się z podłogi, poczułam, jak ktoś lub coś pociąga mnie za pasma włosów. W mieszkaniu nie było żadnych zwierząt, a poza tym to szarpnięcie wydawało się być… pochodzące od istoty ludzkiej. Odwróciłam się gwałtownie. Pustka. Wodząc wzrokiem po otoczeniu, próbowałam zorientować się w sytuacji.

Pognałam z powrotem do łóżka, zaliczając po drodze kilka upadków. Otuliłam się pierzyną aż po czubek głowy i wtuliłam w chrapiącego Jarka. Przez całą noc nie zmrużyłam oka, nie było na to szans. Bez przerwy nadstawiałam uszu – na każdy stukot, zgrzytnięcie, szelest, bulgotanie. Nocna pora kipiała od odgłosów. Pokręcone szuranie, człapanie, sapanie, skrobanie, mamrotanie bez sensu… Wielkie dzięki, babciu, za takie niespodzianki. I wybacz, ale nie dam rady tu mieszkać. Nie ma opcji.

Mój mąż wpadł na dziwny pomysł

Jak na kogoś o zdrowych zmysłach – a w to, że je mam, nigdy nie wątpiłam – serce waliło mi jak szalone, więc sprawa nabierała powagi. Przecież żaden normalny człowiek nie lekceważy własnego lęku, prawda? Nie miałam pojęcia, czy lepiej patrzeć w ciemność, czy może jednak lepiej zamknąć oczy, na wszelki wypadek, żeby niczego nie dojrzeć. Ledwo zaczęło się przejaśniać, szturchnęłam męża i kazałam mu odwołać gościa od remontów.

Wystawiamy dom na sprzedaż. Nie zamierzam żyć w miejscu, gdzie potykam się o własne stopy, coś mnie straszy, a moja babcia parała się czarami w sobie tylko znany sposób. Wielkie dzięki za taki spadek.

Mój małżonek się ociągał, zupełnie jakby było mu przykro. Chyba przede wszystkim z powodu tej jego prywatnej pracowni do majsterkowania.

– Słuchaj, a może byś tak skorzystała z jakichś metod opisanych w tych notatnikach? No wiesz, żebyś tu wprowadziła spokój i porządek. W końcu teraz to ty dowodzisz, no nie?

– Ja?! – oczy wyszły mi na wierzch ze zdumienia.

– No a kto inny? Jeszcze wczoraj puszyłaś się, że masz babkę wiedźmę.

Nieźle mnie zaskoczył tą gadką. Faktycznie, za dużo się popisywałam i przechwalałam, więc chyba czas wziąć się w garść i udowodnić, że nie rzucam słów na wiatr. Dobra, niech będzie, dam temu domowi ostatnią szansę.

Przerzucałam pospiesznie zapiski, wypatrując jakichś formułek znoszących klątwę albo czegoś podobnego. Jak nic nie znajdę, to dajemy sobie spokój. Sprzedajemy dom i znikamy, nie patrząc wstecz. Nie, żebym nagle zaczęła wierzyć w czarną magię, ale lepiej nie bagatelizować mocy autosugestii. Z drugiej strony, ufałam sobie i temu, co widziałam na własne oczy. Nie miałam zwidów. Coś nas tu, a właściwie mnie, nie akceptowało, bo te wybryki wydawały się raczej nieżyczliwe niż przyjacielskie. Także jeśli się powiedzie...

Notesy, które układałam jeden na drugim, niespodziewanie stanęły w ogniu. Pochłonięta lekturą notatek, nie dostrzegłam tego od razu, jednak w pewnym momencie do moich nozdrzy dotarł zapach dymu. Zmarszczyłam czoło, pociągnęłam nosem i zerknęłam w bok. Na widok języków ognia, wydałam z siebie krzyk. Zerwałam się na równe nogi i popędziłam po wodę. Zeszyty prezentowały się żałośnie – niektóre nadpalone, inne przemoczone. Wyblakły tusz spływał po kartkach strumieniami. Poza jednym notesikiem, reszta była doszczętnie zniszczona albo przynajmniej nienadająca się do czytania.

Ten dom mnie przerażał

Koniec. Po prostu koniec. Miałam tego powyżej uszu. Strach mieszał się we mnie ze złością. Nie, to nie do pomyślenia. Sama nie wiem, co to mogło być – może dusza mojej babuni albo jakaś siła, którą ściągnęła swoimi dziwactwami. Ale jedno było pewne: cokolwiek to było, ewidentnie nie życzyło sobie mojej obecności w tym miejscu...

Moje przemyślenia zostały nagle przerwane przez jakieś hałasy, zupełnie jakby ktoś z całej siły uderzał w mury jakimś ciężkim przedmiotem. Zaraz potem usłyszałam wrzaski. Najpierw darł się ten gość, co sprawdzał dom i wyliczał, ile pieniędzy trzeba będzie wyłożyć na remont, a zaraz po nim zaczął drzeć się Jarek. Podeszłam do okna, żeby zobaczyć, co jest grane. Widziałam, jak obaj wylatują z domu, a tuż za nimi wybucha chmura pyłu, brudu i odłamków tynku. Zbiegłam na dół, żeby się dowiedzieć, co się dzieje.

– No i co tym razem się tu dzieje?

Przekrzykując się nawzajem, opowiedzieli mi, że kiedy zamierzali zmienić rozkład pokoi, w domu zapanowało istne szaleństwo. Jakaś siła zaczęła walić w ściany z taką mocą, zupełnie jakby próbowała je zburzyć. Tynk posypał się na podłogę, a na dodatek coś zaczęło ich kłuć. Nie była to pora ani na komary, ani na pszczoły. Poza tym na skórze nie mieli żadnych znamion, mimo że obaj przysięgali, iż wyczuwali kłucie żądeł albo igieł na policzkach, rękach i dłoniach.

Wygląda na to, że nie tylko ja miałam problem z tym miejscem. W tym momencie strach ogarnął nas obojga. A w zasadzie to nawet trójkę, bo fachowiec od remontów grzecznie podziękował za propozycję i szybko się zmył, zupełnie jakby uciekał przed samym złem wcielonym. Zostaliśmy sami, głowiąc się, co robić dalej. Byłam bliska łez, a mój małżonek totalnie się poddał.

– Skarbie, zdaję sobie sprawę, że to miejsce budzi w tobie wiele pozytywnych emocji i skojarzeń, jednak…

– Masz rację, to nie jest przestrzeń stworzona z myślą o nas – przyznałam. Nie sposób prowadzić satysfakcjonującego życia w otoczeniu, w którym brakuje poczucia bezpieczeństwa i… przynależności. Przecież chcieliśmy założyć rodzinę. W tych nieprzyjaznych czterech ścianach? Nigdy w życiu!

Zabraliśmy nasze rzeczy i zamknęliśmy drzwi na klucz, postanawiając oddać sprzedaż nieruchomości w ręce profesjonalistów. Nieważne, jaką kwotę uda im się uzyskać, byle tylko nigdy więcej nie musieć tu wracać. Kto wie, może nowym lokatorom poszczęści się bardziej? Być może ten dom sam musi zdecydować, kogo chce za właściciela? Czy istnieje szansa, że po pewnym czasie wszelkie zjawy i chochliki dadzą za wygraną? Nie mam pojęcia. To już nie nasz problem. Najwyraźniej nie zasłużyłam na to, by tu zostać, widocznie nie byłam prawowitą spadkobierczynią. Odjechaliśmy z tego miejsca bez cienia żalu. W innym zakątku poszukamy swojego kawałka ziemi. Gdy go odnajdziemy, będziemy wiedzieć, że jest nasz.

Reklama

Renata, 33 lata

Reklama
Reklama
Reklama