Reklama

Przez lata byłam dumna z tego, że mam wszystko – dom, męża, którego podziwiali inni, wspólne plany na przyszłość. Marek potrafił mówić tak pięknie, że wierzyłam w każde jego słowo. Gdy snuł opowieści o naszych podróżach, o domu nad morzem, o życiu bez trosk, czułam się jak bohaterka wielkiej, romantycznej historii. Ale z czasem zaczęły pojawiać się rysy na tym idealnym obrazie. Najpierw drobne – spóźnione powroty, wymówki o „przeciągających się spotkaniach”, telefony odbierane w kuchni, szeptem. Potem już coraz wyraźniejsze: wyjazdy służbowe, które dziwnym trafem zawsze wypadały w weekendy, zapach obcych perfum na jego koszulach.

Reklama

Na początku tłumaczyłam to sobie zmęczeniem, rutyną, kryzysem wieku średniego. Chciałam wierzyć, że wszystko wróci do normy, że Marek znów spojrzy na mnie tak, jak wtedy, gdy byliśmy młodzi. Ale w pewnym momencie coś we mnie pękło. Przestałam się łudzić. Zrozumiałam, że nie jestem już dla niego jedyną , że obok mnie istnieje ktoś jeszcze. Pamiętam pierwszy raz, gdy zobaczyłam jej imię na jego telefonie: Anna. To imię wracało do mnie jak echo, paliło mnie od środka. Bolało, że dzielił się z nią czymś, co kiedyś było tylko moje – swoim czasem, czułością, a może i słowami, które wcześniej szeptał do mojego ucha.

Najpierw czułam ból. Potem przyszło upokorzenie, że jak mogłam być tak ślepa? Ale w końcu pojawiła się we mnie chłodna, twarda decyzja, że to ja wybiorę moment końca. To nie on odejdzie ode mnie, zostawiając mnie z pytaniami i wstydem. To ja wyrzucę jego. I tak narodził się mój plan. Ostatni wieczór, ostatni toast. Za miłość, która już dawno umarła.

Nie patrzył na mnie, jak dawniej

Wracał późnym wieczorem, jak zwykle zmęczony i rozkojarzony. Zasłaniał się natłokiem obowiązków, opowiadał o spotkaniach, które rzekomo nie miały końca. Czekałam na niego z kolacją, choć wiedziałam, że znów odmówi.

– Kochanie, długo dzisiaj pracowałeś? – zapytałam spokojnie, nalewając mu herbaty.

– Tak… strasznie się to przeciągnęło – odpowiedział, ale jego wzrok uciekł w bok, jakby nagle zainteresowała go zasłona w oknie.

– A o czym tak długo rozmawialiście? – spróbowałam wpleść pytanie w ton lekkiej rozmowy, jakby z czystej ciekawości.

O wszystkim i o niczym… wiesz, te firmowe sprawy – odparł szybko i sięgnął po chleb, żeby zakończyć temat.

– Brzmisz, jakbyś wolał o tym nie mówić – uśmiechnęłam się, choć wewnątrz poczułam ukłucie.

– Po prostu jestem zmęczony – zamknął rozmowę, a ja nie nalegałam.

Patrzyłam, jak je w milczeniu. Kiedyś po powrocie do domu potrafił godzinami opowiadać o pracy, o ludziach, z którymi się spotykał. Chciał dzielić się każdym szczegółem. Teraz odpowiadał półsłówkami, jakby każde zdanie było ciężarem. W tamtej chwili zaczęłam obserwować. Zauważyłam, że nie patrzył już na mnie tak, jak dawniej. Jego spojrzenie było gdzie indziej, myślami odchodził w stronę, do której nie miałam dostępu. Wcześniej czułam, że jesteśmy jedną drużyną, że wszystko, co się dzieje, należy do nas obojga. Teraz miałam wrażenie, że żyję obok kogoś, kto odgradza się niewidzialną ścianą. Kiedy wyszedł z kuchni, zostałam sama przy stole. W ciszy powtarzałam sobie jego odpowiedzi. Brzmiały obco, zimno, jakby nie dotyczyły naszego wspólnego życia. Zaczęłam się zastanawiać, czy to naprawdę praca odbiera mu energię, czy może oddaje ją komuś innemu.

Znalazłam dowód zdrady

Pewnego popołudnia zostawił telefon na szafce w przedpokoju. Nigdy wcześniej nie miał zwyczaju rozstawać się z nim choćby na chwilę, ale tym razem poszedł pod prysznic, a ekran wciąż świecił. Nie planowałam tego, nie układałam sobie w głowie żadnego scenariusza. Wystarczyło jedno spojrzenie, jedno powiadomienie. „Nie mogę się doczekać wieczoru” – przeczytałam wiadomość od Anny. Serce zatrzymało mi się na krótką chwilę, potem zaczęło bić tak głośno, że bałam się, iż usłyszy je spod strumienia wody. Trzymałam telefon w dłoni, a palce drżały. Wiedziałam już wszystko. Odłożyłam komórkę na miejsce, tak jakby nic się nie wydarzyło. Gdy wyszedł z łazienki, siedziałam spokojnie w salonie.

– Marek – zaczęłam spokojnie – kto to jest Anna?

Zmieszał się tylko na sekundę, ale dla mnie to była cała wieczność.

Anna? Koleżanka z pracy – odparł lekko, jakby mówił coś oczywistego.

– Koleżanka, która nie może doczekać się wieczoru? – podniosłam na niego wzrok, a moje słowa zawisły między nami jak ostrze.

Parsknął nerwowym śmiechem.

– Kochanie, naprawdę? To przecież żart, głupie wiadomości. Ludzie tak teraz piszą.

– Więc teraz mnie okłamujesz, a przy tym robisz ze mnie głupią – odpowiedziałam chłodno.

Jego twarz zmieniła się w jednej chwili. Najpierw próbował obracać sprawę w żart, potem podniósł głos.

– Może już wystarczy tych podejrzeń? Zaczynasz wymyślać rzeczy, których nie ma!

– Nie wymyślam – przerwałam mu, wciąż zachowując spokojny ton. – Mam dowód w twoim telefonie.

Na moment ucichł. Widziałam, jak walczy z sobą, jakby szukał odpowiedzi, która mogłaby mnie udobruchać. Ja jednak nie dawałam mu tej satysfakcji. Mogłabym krzyczeć, mogłabym płakać, ale wiedziałam, że wtedy poczuje się silniejszy. Siedziałam więc spokojnie, patrząc mu w oczy, a on coraz bardziej się miotał. Czułam, jak ziemia osuwa mi się spod nóg. Całe nasze małżeństwo, wszystkie wspólne wspomnienia, wydawały się teraz cieniem, który pękał w mojej dłoni. Ale mimo tego paraliżującego bólu, postanowiłam zachować twarz.

– Zastanów się, Marek – powiedziałam w końcu. – Jeszcze przyjdzie dzień, w którym będziesz musiał spojrzeć mi w oczy i powiedzieć prawdę.

Odwrócił wzrok. Wiedziałam, że to dopiero początek.

Zaplanowałam ucztę prawdy

Kiedy zbliżała się nasza rocznica, podjęłam decyzję. Wiedziałam już, że to nie będzie wieczór wspólnych wspomnień, lecz pożegnanie. Wyjęłam z szafy czerwoną suknię, którą zawsze podziwiał i włożyłam ją bez drżenia rąk. W lustrze zobaczyłam kobietę spokojną, choć w jej oczach tlił się chłód.

– To ja wybieram koniec – wyszeptałam do swojego odbicia. – Ty już nie decydujesz, kiedy odchodzisz.

Na stole ustawiłam świece, wybrałam wino, którego nigdy wcześniej nie otwieraliśmy. Wszystko wyglądało jak przygotowania do romantycznego wieczoru, a przecież planowałam ucztę prawdy. Nie było we mnie radości, raczej dziwny spokój, jakby to, co miało nadejść, było nieuniknione. Smutek i ulga przeplatały się ze sobą, a w sercu czułam, że to właśnie ja mam ostatnie słowo.

To ja rozdawałam karty

Usłyszałam klucz w drzwiach. Wszedł jak zawsze pewnym krokiem, w dłoni trzymał bukiet róż. Uśmiechnął się szeroko, jakby wracał do kobiety, która wciąż na niego czeka.

– Pięknie wyglądasz… Nie mogłem się doczekać tej chwili – powiedział, podając mi kwiaty.

– Cieszę się, że przyszedłeś. To ważny wieczór – odpowiedziałam spokojnie, odstawiając bukiet na bok.

Usiedliśmy przy stole. Na talerzu zamiast kolacji leżały jego rzeczy: klucze, zegarek, portfel. Patrzył na nie z niedowierzaniem, a cisza między nami stawała się coraz cięższa.

Co to ma znaczyć? – spytał, unosząc wzrok.

– To, co widzisz. Twoje miejsce jest już poza tym domem – powiedziałam bez uniesienia głosu.

– Łucja, przecież możemy o tym porozmawiać. To jakaś pomyłka, źle to rozumiesz – próbował się bronić.

– Nie, Marek. Tym razem nie będzie żadnych wyjaśnień. Wszystko już wiem.

Świece migotały, wino czekało w kieliszkach. On siedział naprzeciwko mnie, coraz bardziej nerwowy, a ja mówiłam powoli, każde słowo niosło się jak echo. Czułam, że każde zdanie jest ciosem, ale żaden nie padał przypadkiem.

Nie dałam mu kolejnej szansy

– Posłuchaj mnie, proszę – zaczął, pochylając się nad stołem. – To nic nie znaczyło, to był tylko błąd. Mogę to naprawić.

– Nie jesteśmy już w miejscu, gdzie można coś naprawić – odpowiedziałam cicho.

– Łucja, przysięgam, to koniec. Zrozumiałem, co jest naprawdę ważne. Daj mi szansę – jego głos drżał, a dłonie zaciskały się na brzegu stołu.

Szanse już były – spojrzałam na niego spokojnie. – Nie wykorzystałeś żadnej.

Uderzył pięścią w blat.

– Więc co, tak po prostu mnie wyrzucasz?! Po tylu latach?!

– Tak – odparłam bez emocji. – Bo to ja decyduję, kiedy odchodzisz.

Na jego twarzy pojawiła się wściekłość, a zaraz potem błaganie. – Łucja, proszę… nie rób tego. Zmienimy wszystko. Obiecuję.

– Twoje obietnice są już bez wartości – przerwałam mu.

Zapanowała cisza. Patrzył na mnie, jakby widział obcą kobietę. Wewnątrz czułam falę emocji, serce waliło, ale na zewnątrz byłam spokojna. Wiedziałam, że to mój moment.

Weź swoje rzeczy i wyjdź – powiedziałam stanowczo.

Zebrał klucze, portfel, zegarek. Otwierał usta, jakby chciał jeszcze coś dodać, ale żadne słowa już nie padły. Wstał, odsunął krzesło i ruszył w stronę drzwi.

Wreszcie znów byłam wolna

Drzwi zamknęły się cicho, a w domu zapadła jeszcze głębsza cisza. Świece dopalały się powoli, muzyka grała jeszcze w tle, jakby nie wiedziała, że przedstawienie dobiegło końca. Siedziałam sama przy stole, a wino w kieliszku stało nietknięte. Patrzyłam na puste krzesło naprzeciwko i czułam, jak ogarnia mnie zmęczenie. Nie triumf, nie radość, raczej ulga zmieszana z bólem. To nie było zwycięstwo. To była wojna, w której przynajmniej nie przegrałam.

Przypomniałam sobie wszystkie nasze rozmowy, wspólne plany, śmiech sprzed lat. I nagle uświadomiłam sobie, że te chwile już nie wrócą. Nie dlatego, że Marek odszedł. One skończyły się dawno temu, zanim jeszcze odkryłam prawdę. Zostałam sama, ale wiedziałam, że odzyskałam coś ważnego – kontrolę nad własnym życiem. Już nie będę siedzieć w cieniu jego kłamstw, nie będę czekać na powroty z wyjazdów, które nigdy nie były służbowe. Podniosłam kieliszek i uniosłam go do góry. Ostatni toast – nie za naszą miłość, ale za siebie. Za to, że odnalazłam siłę, by powiedzieć „dość”. Muzyka ucichła, płomienie zgasły. A ja, choć samotna, czułam, że wreszcie znów jestem wolna.

Łucja, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama