Reklama

Nie sądziłam, że będę matką, która walczy o prawo do decydowania o własnym dziecku. Myślałam, że najtrudniejsze będą pobudki w nocy i wieczne pranie śpioszków. Ale prawdziwy ciężar przyszedł z innej strony – od rodziny.

Reklama

Kuba urodził się zdrowy, cudowny. A ja... ja byłam zmęczona, przestraszona i zakochana bez granic. Przez pierwsze tygodnie nie wychodziłam z dresów. Mąż wracał późno, zmęczony, a ja czułam się jak samotna wyspa na oceanie niekończących się obowiązków.

Wtedy pojawiła się ona. Olga. Moja teściowa. Z zupkami, dobrymi radami i – pozorną – troską. Na początku naprawdę byłam jej wdzięczna. Ale szybko zorientowałam się, że to nie pomoc, tylko pułapka. Krytyka była subtelna, ale nieustanna: „a nie za lekko ubrany?”, „a czemu ty go nie usypiasz przy piersi, tylko w bujaczku?”, „u nas to się tak nie robiło”.

Próbowałam to znosić, tłumaczyć, rozmawiać. W końcu miałam dość. Zdecydowałam się zatrudnić nianię do pomocy. Kasię. Delikatną, spokojną, pełną ciepła i troski dziewczynę.

To był moment przełomowy. W moim domu zapanował spokój, Kuba się uśmiechał, ja znów zaczęłam oddychać. Ale to nie pasowało teściowej. Poczuła, że traci grunt pod nogami. I zaczęła działać.

Teściowej to się nie spodobało

– A kto to jest? – usłyszałam głos teściowej, zanim jeszcze zdążyłam dojść do przedpokoju.

Stała w progu salonu, kurtkę jeszcze miała na ramionach, a wzrokiem mierzyła Kasię, która właśnie kończyła karmić Kubę obiadkiem.

– To Kasia. Nasza niania – odpowiedziałam spokojnie.

Nasza niania? – podniosła brwi. – Nie wiedziałam, że tak szybko staliśmy się wspólnotą majątkową z obcą osobą.

– Mamo, proszę cię – jęknęłam.

– A nie mogłaś powiedzieć wcześniej? Zapytać? Skonsultować? – ciągnęła dalej, rozbierając się powoli, demonstracyjnie. – Kuba nie należy tylko do ciebie.

To mój syn. I moja decyzja – powiedziałam, tym razem już twardo.

Usiadła przy stole jak królowa na tronie.

– Nie żebym się czepiała, ale nie wygląda na specjalnie doświadczoną. Dziewczyna jak z liceum, a tu trzeba kogoś, kto wie, co robi.

Kasia milczała, lekko się zarumieniła. Kuba gaworzył radośnie, oblizując łyżeczkę.

– Kasia ma dyplom opiekunki dziecięcej i pracowała dwa lata w przedszkolu – powiedziałam. – Zna się na rzeczy. Kuba ją uwielbia.

– Mhm – mruknęła teściowa, jakby właśnie usłyszała, że opiekę nad dzieckiem oddałam w ręce tresera delfinów.

Chciałam uciąć rozmowę, ale wiedziałam, że to nie koniec. Bo teściowa nigdy nie odpuszcza od razu.

Gdy wyszła, Kasia spojrzała na mnie z niepewnością.

– Czy ja… zrobiłam coś nie tak?

– Nie. Absolutnie nie. Po prostu… nie przejmuj się. To nie z tobą ma problem.

Ale już czułam w kościach, że to dopiero początek.

Musiałam coś z tym zrobić

– Musimy porozmawiać – powiedziałam, gdy Marek w końcu usiadł z herbatą na kanapie. Cały dzień zbierałam się na tę rozmowę, ważyłam każde słowo.

– Okej – odpowiedział zaskakująco spokojnie. – O co chodzi?

– O twoją mamę – zaczęłam, a on już westchnął.

– Co znowu?

– Przyszła dziś bez zapowiedzi. Znowu. I zrobiła Kasi przesłuchanie. Otwarcie ją skrytykowała, a potem, jak wyszła, dostałam SMS-a od sąsiadki, że u niej była i wypytywała, czy nie słyszała, jak „ta młoda” krzyczy na dziecko.

Marek spojrzał na mnie bez słowa.

– Rozumiesz? Próbuje zasiać ziarno wątpliwości. Dzisiaj rano przyniosła Kubie ciastko z bitą śmietaną i powiedziała Kasi, żeby „wreszcie dała mu coś normalnego do jedzenia”. Kasia była zdruzgotana.

– Serio? – zapytał w końcu cicho.

– Marek, twoja mama nie może znieść, że to nie ona jest główną postacią w życiu Kuby. I próbuje podkopać autorytet Kasi, mój, a nawet twój. Powiedziała dziś, że jesteś „słaby, skoro pozwalasz, żeby obca dziewczyna rządziła w twoim domu”.

– Tak powiedziała?

Pokiwałam głową.

Zamilkł. Tym razem nie próbował tłumaczyć mamy. Nie mówił, że „taka już jest”.

– To ja z nią porozmawiam. – Wstał i podszedł do okna. – Hania, wiem, że długo udawałem, że tego nie widzę. Ale masz rację. Przegina. I to nie od dziś.

Usiadłam ciężko. To był pierwszy raz, gdy Marek wyraźnie stanął po mojej stronie. Może to będzie miało znaczenie. Może coś się zmieni. A może… to dopiero początek większej bitwy.

To już była przesada

Zaczęło się od dziwnej wiadomości. Kasia podeszła do mnie z telefonem w ręku, blada.

– Pani Haniu… przepraszam, ale… dostałam takiego SMS-a. Nie wiem, czy powinnam to pokazywać.

Przeczytałam. Numer nieznany. Treść: „Twoje zdjęcia z imprezy z zeszłego miesiąca są świetne. Myślisz, że pani Hania też się ucieszy, jak je zobaczy???”.

Serce mi zamarło.

– O co tu chodzi? – zapytałam ostrożnie.

– Nie mam pojęcia – odpowiedziała, ale jej głos drżał. – Wrzuciłam kiedyś na zamknięty profil kilka zdjęć z imprezy u kuzynki. Nic złego. Ale teraz ktoś je wyciągnął. I sugeruje, że… nie jestem odpowiednia do tej pracy.

– Kto miał dostęp do tych zdjęć?

– Tylko znajomi. I… pani Olga. Dodała mnie do znajomych, powiedziała, że chce zobaczyć więcej zdjęć Kuby. Nie pomyślałam, że mogłaby zrobić coś takiego...

Zmroziło mnie.

Wieczorem, kiedy Marek wrócił, opowiedziałam mu wszystko. Nie czekałam, aż sam się domyśli.

– Czy twoja mama naprawdę grzebie ludziom w życiu prywatnym, żeby zdyskredytować dziewczynę, która opiekuje się naszym synem?

Zaniemówił. A potem, ku mojemu zdumieniu, od razu wyszedł. Bez słowa. Wrócił godzinę później. Nie powiedział, co się wydarzyło.

Ale teściowa zadzwoniła następnego dnia z chłodnym:

– Chciałam tylko powiedzieć, że już nie będę się wtrącać. Zrozumiałam, że popełniłam błąd.

Nie brzmiała, jakby żałowała. Brzmiała, jakby przegrała. Ale w tej grze nie chodziło o wygraną. Tylko o bezpieczeństwo mojego dziecka. I moje prawo do decydowania.

Nie gryzłam się w język

Nie chciałam z nią rozmawiać. Serio. Wystarczyło mi, że Kasia odzyskała spokój, Kuba śmiał się przy śniadaniu, a Marek – choć cichy – był po mojej stronie. Ale teściowa przyszła. Jak zawsze bez zapowiedzi. Tym razem przyniosła ciasto.

– Przyszłam na chwilę. Zobaczyć wnuka – powiedziała.

– Kuba śpi – odpowiedziałam. – Ale skoro już jesteś… usiądź.

Usiadła. Ułożyła dłonie na kolanach. Grała grzeczną, skruszoną starszą panią. Ale ja już znałam tę minę.

– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytałam wprost. – Po co było grzebać w prywatnym życiu Kasi? Straszyć ją, robić z niej nieodpowiedzialną dziewczynę?

Teściowa westchnęła teatralnie.

– Haniu… ja naprawdę chciałam dobrze. To dziecko to moja rodzina. Chciałam mieć wpływ. Chciałam, żebyś... żebyś mnie potrzebowała.

– Ale ja cię nie potrzebuję w tej roli, którą próbujesz na siłę odgrywać. Nie jestem twoją córką. Nie muszę cię słuchać. To moje dziecko. I jeśli nie potrafisz uszanować moich decyzji, nie będziesz częścią naszego życia.

Jej oczy się zaszkliły. Ale nie wiedziałam, czy to smutek, czy duma, która właśnie dostała w zęby.

– Uważasz mnie za potwora, tak?

– Nie. Uważam cię za kobietę, która nigdy nie nauczyła się oddzielać troski od kontroli. I która właśnie prawie zniszczyła psychicznie młodą dziewczynę, bo nie zniosła, że ktoś inny robi coś dobrze.

Teściowa wstała. Sztywno poprawiła płaszcz.

– Życzę ci powodzenia. Wychowuj, jak chcesz. Ale nie licz na mnie, gdy będziesz potrzebować pomocy.

– Wiesz co? – spojrzałam na nią. – Nie potrzebuję pomocy. Potrzebuję szacunku.

Zamknęłam za nią drzwi. Ręce mi drżały. Ale serce… po raz pierwszy od miesięcy biło spokojnie.

Postawiłam granice

Marek długo siedział na balkonie, zanim wszedł do środka. Wiedziałam, że był u matki. I domyślałam się, że ta rozmowa sporo go kosztowała.

– Powiedziała, że jestem niewdzięczny. Że dała nam wszystko, co mogła, a my ją odrzuciliśmy – rzucił, opierając się o framugę. – Ale... nie zaprzeczyła. Powiedziała tylko, że miała „powody”, żeby się martwić.

Pokiwałam głową. Nie miałam siły już jej analizować.

– I co teraz? – zapytałam.

Marek podszedł do mnie, usiadł blisko. Wziął moją dłoń.

– Teraz? Chcę, żebyś wiedziała, że wybieram nas. Ciebie. Kubę. Że już nie pozwolę, żeby ktoś cię niszczył pod moim nosem. Nawet mama.

Zaniemówiłam.

– Powiedziałem jej, że przez pół roku patrzyłem, jak walczysz. Jak w pocie czoła starasz się, żeby być matką, żoną, kobietą, i nikt ci nie pomagał. Że dopiero teraz widzę, jak bardzo cię zawiodłem.

Przytuliłam się do niego. Po raz pierwszy naprawdę poczułam, że stoimy po tej samej stronie. Jak drużyna.

Kasia została. Choć przez kilka dni czuła się niepewnie, z czasem znów zaczęła się śmiać. Kuba nadal do niej lgnął. A ja... przestałam liczyć na cudowne pojednanie rodzinne.

Zrozumiałam, że niektóre granice trzeba postawić raz, ale mocno. Dla siebie. Dla swojego dziecka. Dla przyszłości.

Nie wiem, jak będzie z teściową. Może się obrazi na zawsze. Może wróci. Ale już nie pozwolę jej mieszać w moim życiu. Bo nie jestem tylko matką. Jestem też sobą. I to się już nie zmieni.

Nie dam sobie podciąć skrzydeł

Nie czuję ulgi. Nie przyszła wraz z konfrontacją, z cichym „przepraszam” Marka, z tym, że teściowa zniknęła z horyzontu. Może to w ogóle nie jest historia, która kończy się ulgą.

Czuję zmęczenie. Takie głębokie, życiowe. Jak po maratonie, który przebiegłam boso, niosąc na plecach ciężar nie swoich oczekiwań. Ale i tak dobiegłam. Sama, czasem z Kasią, czasem z Markiem. Ale dobiegłam.

Teściowa nie dzwoniła. Nie pisała. Nie próbowała już odwiedzać. Może poczuła, że jej czas minął. A może nadal myśli, że zrobiła dobrze. Że mnie „ukarała”, że pokazała „co się należy”. Nie wiem. I nie wiem, czy chcę wiedzieć.

Wiem tylko, że mam prawo decydować. Że każda matka, która kocha, powinna mieć przestrzeń, by robić to po swojemu. Bez fałszywej pomocy, bez krytyki, bez sabotowania.

Wiem, że Kasia uratowała nie tylko mój balans, ale i kawałek mojego zdrowia psychicznego. Że nie była zagrożeniem – tylko wsparciem.

I wiem, że kiedy dziś kładę Kubę spać, a on mówi:

– Mamusiu, kocham cię bardzo – to nie dlatego, że jestem perfekcyjna.

Tylko dlatego, że jestem obecna. I uczciwa. Nie wiem, czy odbuduję relację z teściową. Nie wiem nawet, czy powinnam. Ale wiem, że już nigdy nie pozwolę, by ktoś – nawet z rodziny – podcinał mi skrzydła.

Hanna, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama