Reklama

– Wiola, nie zapomnij o pasach. Wolałbym uniknąć mandatu – oznajmiłem, uruchamiając samochód.

Reklama

– Już to robię, w końcu szykuje się ostra jazda, prawda? – odparła, usiłując brzmieć jednocześnie kusząco i żartobliwie, ale dało się zauważyć, że cała ta sytuacja również wprawia ją w nerwowy nastrój.

Wioletta skłamała rodzinie, że została zaproszona na kurs doszkalający i z tego powodu spóźni się do domu. Ja z kolei poinformowałem moją żonę, że mam masę dokumentów do wypełnienia, dlatego nie powinna na mnie czekać z kolacją… Tamtego dnia razem z Wiolą, kumpelą z pracy, zdecydowaliśmy się w końcu zrealizować to, co rodziło się między nami od dłuższego czasu.

Wszystko zaczęło się zupełnie niewinnie

Pewnego dnia, popijając kawę, wdaliśmy się w przyjacielską rozmowę o kłopotach, jakie ostatnio napotkaliśmy w naszych związkach. Oboje przeżywaliśmy wtedy niewielkie zawirowania w relacjach małżeńskich. Moja sytuacja wyglądała tak, że od pewnego czasu przestałem znajdować wspólny język z moją drugą połówką, która ciągle miała o coś do mnie pretensje. Wioletta również przechodziła gorszy okres ze swoim ukochanym.

Nasze kłopoty okazały się zaskakująco podobne, co znacznie nas do siebie zbliżyło. Począwszy od razem spędzanych przerw, wspólnych lunchów, poprzez słodkie maile aż po SMS-y – między nami ewidentnie zaiskrzyło.

Wiolka nie dość, że świetnie mnie rozumiała, to jeszcze niesamowicie mi się podobała. Wiedziała, jak się ubrać, żeby wyeksponować swoje walory. Im bardziej żona działała mi na nerwy, tym silniej ciągnęło mnie do tej uroczej dziewczyny, z którą wszystko było tak łatwe i przyjemne. Czułem, że ona też coś do mnie czuje.

Na firmowej imprezie integracyjnej spędziliśmy ze sobą cały wieczór. Fakt, do niczego między nami nie doszło, ale już wtedy obydwoje czuliśmy, że to tylko kwestia czasu. W życiu nie zdarzyło mi się zrobić czegoś takiego mojej żonie. Wiola też do tej pory była lojalna wobec swojego chłopaka. Nie byliśmy pewni, czy to dobry pomysł, ale coś nas do siebie ciągnęło i korciło, żeby iść na całość. Podniecaliśmy się tą myślą coraz mocniej i mocniej… Pragnęliśmy tego! A skoro obydwoje tego chcieliśmy, a w domu były tylko kłótnie, awantury i łóżkowa posucha, to prędzej czy później musiało do tego dojść…

Akurat w tym momencie musiało się zepsuć?

Darowaliśmy sobie nocleg w jakimś przydrożnym zajeździe. Nasz genialny plan zakładał, że zaraz po pracy pojedziemy gdzieś poza miasto, byle dalej od zgiełku, i tam, na kanapie samochodu, oddamy się nieprzyzwoitym uciechom.

Podróżowaliśmy dość zdenerwowani, słuchając w napięciu nastrojowej piosenki płynącej z radia, kiedy nagle lewe koło wpadło w sporą dziurę w jezdni. Samochód porządnie zarzuciło, a chwilę później zapaliła się czerwona lampka od wtrysku paliwa.

– Cholera jasna! Znowu te dziurawe drogi… – zirytowałem się nie na żarty.

Stanąłem na poboczu drogi, by sprawdzić, co dzieje się pod maską. Na szybko spojrzałem w kilka miejsc, ale nie znam się na tym, więc mogłem jedynie ocenić, że nigdzie nie cieknie olej ani benzyna.

Przekręciłem kluczyk w stacyjce, lecz niestety kontrolka nie zniknęła. Kontynuowanie podróży z tym irytującym światełkiem mogłoby doprowadzić do jakiejś poważniejszej usterki, a tego wolałem uniknąć. Rozglądając się po okolicy, zauważyłem, że stoimy przy wjeździe do jakiejś miejscowości.

– Zboczymy tutaj z trasy, może uda się znaleźć mechanika, który ogarnąłby to od ręki. A potem możemy skoczyć do lasu obok na małe co nieco – rzuciłem pomysłem.

Postanowiliśmy zagadać do mieszkańca czekającego na autobus.

– Idźcie do tego gospodarstwa, tego piątego, licząc od skraju wsi. Heniek na bank coś wymyśli – poradził facet.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, nigdzie nie było tabliczki, że ktoś tu zajmuje się mechaniką, ale i tak nacisnąłem przycisk dzwonka przy bramie. Najpierw raz, potem drugi.

Cisza. Zero odpowiedzi

– Wygląda na to, że los postanowił dzisiaj obrócić się przeciwko nam. Może lepiej spróbować kiedy indziej... – powiedziała Wioletta, czule muskając dłonią mój policzek.

A w czym problem? – ni stąd, ni zowąd rozległ się za naszymi plecami chrapliwy, męski głos. Po chwili z mroku wyłonił się niemłody już mężczyzna z tlącym się papierosem w ustach.

Leniwie podszedł do bramki. Poplamiony tłuszczem granatowy drelich i ubrudzone ręce zdradzały, że jesteśmy we właściwym miejscu.

– O co chodzi? – zapytał ponownie, wyjmując fajkę z ust.

– Czy mam przyjemność z panem Henrykiem? Tu mieści się warsztat samochodowy? – odparłem, zadając pytanie.

– Co się stało? – zainteresował się.

– Zapaliła się kontrolka od wtryskiwaczy i nie gaśnie. Boję się kontynuować jazdę, żeby nie uszkodzić silnika – szybko mu to wytłumaczyłem.

– Aha... – przytaknął pan Henryk, kierując spojrzenie gdzieś za moje plecy.

– Zechce pan to obejrzeć? – zagadnąłem.

– Eee... – znowu mruknął pod nosem, ale tym razem jego wzrok spoczął na Wioletcie, lustrując ją od góry do dołu.

– Oczywiście uiszczę stosowną opłatę – uzupełniłem po dłuższym momencie.

Moje słowa chyba niezbyt go poruszyły.

Mechanik chyba jednak coś zwęszył

– Dobra, niech pan podjedzie w to miejsce, ja tylko otworzę warsztat… – facet w końcu wydusił z siebie te słowa, następnie otworzył bramę i pomaszerował w stronę budynku.

W przydomowym garażu znajdował się doskonale zaopatrzony warsztat. Każdy centymetr przestrzeni zastawiony był całą masą części – od układów wydechowych, po najróżniejsze płyny eksploatacyjne i smary w puszkach i butelkach. Pojedyncza żarówka dyndała smętnie pod stropem. W środku unosiła się wyrazista woń oleju silnikowego, którą przebijała też mocna nuta tytoniu, prawdopodobnie z papierosów własnej roboty, które palił gospodarz – pan Henio.

Wiola stała przed budynkiem, skupiona na ekranie swojego telefonu. Tymczasem ja uniosłem pokrywę silnika samochodu, licząc na to, że fachowiec coś z nim zrobi i powie, co jest nie tak. W międzyczasie pan Henio przypalił sobie następnego szluga.

A co u licha was tu w ogóle przyniosło? – rzucił pytanie, zerkając na zmianę to na mnie, to na mój wóz.

– Eee… No my tak jakby… Hmm… zabłądziliśmy – plątałem się, nie mając pojęcia, co odpowiedzieć, więc powiedziałem pierwsze, co mi ślina na język przyniosła. – Nawigacja nas chyba trochę nie tam zaprowadziła, gdzie trzeba.

– No tak, ta współczesna technologia to jakaś pomyłka! – odparł facet w kombinezonie, ale zaraz jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, odsłaniając niekompletne zęby. – Ale z taką panienką obok to nawet fajnie się zgubić, nie? Zazdroszczę takiej małżonki...

– Ależ skąd, to tylko koleżanka z pracy– wyjaśniłem szybko.

– Aha – chrząknął wiekowy mężczyzna.

Odniosłem wrażenie, że w mgnieniu oka obrzucił mnie spojrzeniem, przyglądając się uważnie moim rękom. Czyżby dostrzegł obrączkę? Błyskawicznie wsunąłem prawą dłoń do kieszeni spodni.

Jesteśmy tu służbowo… – zacząłem się plątać w zeznaniach, bo z niewiadomych przyczyn ogarnęła mnie nagła potrzeba, by to wyjaśnić.

Mimo to przeczuwałem, że i tak nie dał wiary moim słowom. Zapewne zauważył, jak tam przed warsztatem Wiola dotknęła mnie „po przyjacielsku”.

– W podróży służbowej z koleżanką z pracy… – powtórzył z zadumą.

Przydusił peta, wziął latarkę i poświecił pod maskę. No nareszcie!

Trochę podłubał, pukał, majstrował. Jedno odpiął, drugie podpiął. Za moment zerknął w moim kierunku.

Samochód został unieruchomiony

– Cóż, sytuacja wygląda nieciekawie… To powszechna usterka, a ja nie dysponuję potrzebnymi elementami… Jest mi bardzo przykro… – oświadczył.

– A może dałoby radę użyć jakichś zamienników, czegokolwiek?! – starałem się dociekać.

Niestety, nic z tego – rozłożył ręce, odwracając się ode mnie.

– Ehh… Trudno, może uda nam się jakoś dotrzeć do najbliższej miejscowości – stwierdziłem po chwili zastanowienia, opuszczając pokrywę silnika.

– Obawiam się, że nie obędzie się bez pomocy drogowej. Ten samochód sam już nie ruszy – poinformował opanowanym tonem pan Henryk, wciąż odwrócony.

– Nie rozumiem, czemu nie chce zapalić?! Jeszcze chwilę temu śmigał jak nowy! – poirytowałem się nie na żarty.

– No tak, ale to było przed chwilą. W tej chwili już raczej nie zapali i koniec – podsumował mechanik.

– To chyba żart! Docieramy do warsztatu sami, a mamy stąd odjechać na lawecie? – wgramoliłem się za kółko i przekręciłem kluczyk w stacyjce.

Rozrusznik zazgrzytał, ale silnik nie odpalił. Kolejne podejścia przyniosły identyczny skutek.

Panie Heniu, coś chyba nie gra... Przed momentem auto jeszcze chodziło! Grzebał pan w nim, więc musiał pan coś zepsuć, proszę to doprowadzić do ładu! – rzuciłem, nie ukrywając irytacji.

– Zrobiłem, co mogłem. Jeszcze pan przyjdzie do mnie z podziękowaniami – stwierdził, odsuwając bramę garażową.

No i klops, teraz to już na sto procent nici z naszego gorącego spotkania! Cóż mi innego zostało, jak tylko sięgnąć po telefon i wezwać pomoc drogową, żeby zabrali moje auto do jakiegoś ogarniętego fachowca w mieście… Razem z lawetą udaliśmy się z powrotem – ja do siebie, a ona do siebie.

„Co on miał na myśli, gadając, że jeszcze przyjdę z podziękowaniami za tę akcję?” – głowiłem się, wracając do domu.

Auto było gotowe do odbioru z serwisu następnego dnia

– Szefie, to była pestka! Trzeba było tylko przeczyścić zapchany katalizator… Każdy nowicjusz po technikum motoryzacyjnym poradziłby sobie z tym bez trudu – stwierdził mechanik.

– Zaraz, zaraz?! Ale wtedy samochód w ogóle nie chciał zapalić!

– No pewnie, bo ktoś odpiął akumulator. Bez zasilania silnik nie zakręci! – wytłumaczył ze spokojem facet.

Byłem totalnie skołowany. Heniek, niby taki ekspert w temacie aut, a sobie z tym nie poradził? Po co odpiął klemę od akumulatora? Ciągle w głowie dudniły mi jego słowa: „Jeszcze pan przyjdzie do mnie z podziękowaniami”.

Nagle dotarło do mnie, że gość rozpracował, po co przyjechaliśmy w to opuszczone miejsce. I był zdecydowany pokrzyżować nasze plany… Trzy tygodnie później wciąż nie wcieliłem w życie pomysłu, który miałem zrealizować razem z Wiolą. Nie było ku temu dobrej okazji, a i zapał jakby przygasł… Może tak miało być? Może dobrze się stało, że nie popełniłem błędu, którego pewnie do końca życia bym żałował…

Reklama

Mariusz, 36 lat

Reklama
Reklama
Reklama