„Harowałem, by dostać awans, a szef wybrał kogoś innego. Chciałem dać mu nauczkę, a wbiłem sobie gwóźdź do trumny”
„Jakiś czas później szef zaprosił mnie na rozmowę. Wszedłem do jego gabinetu z lekkim napięciem. Miałem przeczucie, że to nie będzie zwykła rozmowa. Siedział przy biurku, w tym swoim perfekcyjnie zapiętym garniturze”.

- Redakcja
Od ponad dekady pracuję w dziale sprzedaży. Nie jestem typem gwiazdy – nigdy nie musiałem błyszczeć. Zawsze wierzyłem, że ciężka praca i lojalność wobec firmy mówią same za siebie. Zresztą przez lata nikt nie dawał mi powodów, by sądzić inaczej. Klienci mnie cenili, wyniki miałem stabilne, a szef – choć nigdy się nie spoufalał – traktował mnie z szacunkiem.
Od dwóch lat opiekowałem się kluczowym klientem. Budowaliśmy tę relację od zera. Jeździłem do nich na spotkania, nawet wtedy, gdy miałem grypę. Dzwoniłem po godzinach, organizowałem rabaty, tłumaczyłem ich potrzeby naszym działom.
Ich szef cenił mnie za konkret, uczciwość, to, że nigdy nie obiecywałem cudów. Byłem z tego dumny. Wierzyłem, że gdy nadejdzie moment, by awansować – czy to formalnie, czy nieformalnie – moja praca zostanie doceniona.
Tymczasem obserwowałem, jak w firmie coraz większą wagę przykłada się do błyskotliwości, prezentacji i… wyglądu. Młodsi koledzy, ledwo po studiach, robili hałas wokół każdego swojego działania. A ja robiłem swoje po cichu, nie lubiłem się popisywać.
Szef… cóż, był chłodny. Zawsze w garniturze, zawsze opanowany. Nie wchodził w emocje, liczył się dla niego wynik. Czasem odnosiłem wrażenie, że rozmawia ze mną tylko dlatego, że musi. Ale nigdy nie dał mi odczuć, że jestem zbędny. Aż do tamtego dnia.
Nie zauważał mnie
Ostatnio podczas przerwy, siedząc przy ekspresie, rzuciłem do Michała z finansów:
– Wiedziałeś, że Mikołaj znowu dostał lead, który miał iść do mnie?
– Oj Adam, teraz się wszystko zmienia. Oni wolą dynamicznych, takich, co potrafią się sprzedać. Młodych, z błyskiem w oku. Nieważne, że nie mają doświadczenia. Liczy się efekt, nie proces.
Westchnąłem ciężko.
– Czyli co? Człowiek robi swoje, dowozi wynik, nie pajacuje, i co dostaje w zamian?
– No właśnie nic – odpowiedział Michał, uśmiechając się z goryczą. – Witaj w rzeczywistości.
Jakiś czas później szef zaprosił mnie na rozmowę. Wszedłem do jego gabinetu z lekkim napięciem. Miałem przeczucie, że to nie będzie zwykła rozmowa. Siedział przy biurku, w tym swoim perfekcyjnie zapiętym garniturze, ze spokojem wypisanym na twarzy. Wskazał mi fotel po drugiej stronie stołu.
– Chciałem z tobą porozmawiać o projekcie z naszym kluczowym klientem.
Skinąłem głową. Czułem lekkie ściśnięcie w żołądku, ale nie dałem nic po sobie poznać.
– Słuchaj, zdecydowaliśmy, że ten projekt przejmie Mikołaj. Chcemy trochę odświeżyć podejście. On ma świetny kontakt z młodymi zespołami po stronie klienta, dobrze się prezentuje, wiesz, o co chodzi.
Myślałem, że to żart
Zastygłem na chwilę. W środku miałem burzę myśli, ale na zewnątrz tylko się lekko uśmiechnąłem.
– Rozumiem, że to decyzja zapadła?
– Tak, ale to nie znaczy, że coś zrobiłeś źle. Po prostu potrzebujemy nowej energii w tej współpracy. To nic osobistego.
Popatrzyłem na niego uważnie.
– Przez dwa lata budowałem tę relację. Klient mi ufa. Zawsze byłem na czas, załatwiałem rzeczy, których inni nie umieli ruszyć. Naprawdę uważasz, że to tylko kwestia energii?
Wzruszył ramionami.
– To decyzja strategiczna. Mikołaj ma potencjał, a ty masz doświadczenie. Rozdzielamy siły tam, gdzie są najbardziej potrzebne.
Nie powiedziałem już nic więcej. Wiedziałem, że to nie była rozmowa, tylko informacja. Wstałem, podziękowałem i wyszedłem. Dopiero na korytarzu poczułem, jak zaczynają mi drżeć dłonie. Nie z gniewu, raczej z bezsilności.
Wróciłem na swoje stanowisko i przez dłuższą chwilę po prostu patrzyłem na ekran monitora. Wiedziałem, co się wydarzyło. Mój klient, mój projekt, wszystko, na co pracowałem z takim zaangażowaniem, właśnie zostało mi zabrane. Bez kłótni, bez walki. Spokojnie, chłodno, profesjonalnie. W głowie miałem jedno pytanie, które nie dawało mi spokoju: po co w takim razie to wszystko było?
Coś we mnie pękło
Patrzyłem, jak Mikołaj z dnia na dzień przejmuje kontakty, które do tej pory należały do mnie. Umawiał spotkania, przesiadywał w salce konferencyjnej, pokazując coś na laptopie. Uśmiechał się szeroko, pewny siebie. A ja siedziałem trzy metry dalej i udawałem, że mnie to nie rusza.
Zacząłem wracać do domu coraz później. Nie dlatego, że miałem coś pilnego do zrobienia. Chciałem odwlec moment, kiedy będę musiał spojrzeć w lustro. Zacząłem się zastanawiać, gdzie popełniłem błąd. Może powinienem był mówić więcej, mniej pracować po cichu? Może trzeba było przypominać, ile razy ratowałem sytuację? Może po prostu powinienem lepiej wyglądać?
Któregoś wieczoru, kiedy siedziałem nad pustym dokumentem na ekranie, poczułem, że muszę coś z tym zrobić. Nie miałem do kogo zadzwonić, nie chciałem nic mówić w pracy. Otworzyłem prywatną skrzynkę mailową i napisałem do dyrektora tamtej firmy. Bez patosu, bez błagań.
Napisałem, że jest mi przykro, że nie rozumiem decyzji firmy, że uważam ją za błąd. Napisałem, że Mikołaj jest ambitny, ale jeszcze wiele przed nim. Napisałem, że dla mnie ta współpraca miała znaczenie.
Popełniłem błąd
Przeczytałem treść kilka razy, zanim kliknąłem „wyślij”. Wiedziałem, że to nieprofesjonalne, ale potrzebowałem odzyskać choć odrobinę kontroli.
Wezwali mnie do gabinetu mojego szefa kilka dni później. Nie padło żadne wyjaśnienie w mailu, tylko jedno zdanie od asystentki: „Szef prosi, żebyś przyszedł do niego na 10”. Nie miałem złudzeń. Czułem to w powietrzu. Szef siedział przy biurku, jak zawsze opanowany. Na jego blacie leżała wydrukowana kartka.
– Usiądź. Wiesz, co to jest?
Zerknąłem. To był mój mail. Cały, czarno na białym, z nagłówkiem z prywatnej skrzynki.
– To nie był oficjalny kanał. To była prywatna wiadomość – zacząłem mówić, czując, że głos mi lekko drży.
– To nie ma znaczenia. Wysłałeś ją do klienta firmy. W imieniu swoim, ale też, czy ci się to podoba, czy nie, jako jej przedstawiciel.
– To był impuls. Nie napisałem nic, co byłoby nieprawdą. Chciałem po prostu…
– Nie chodzi o to, co chciałeś. Chodzi o to, co zrobiłeś – przerwał mi spokojnie, ale stanowczo. – W tej firmie nie ma miejsca na emocjonalne wybuchy. Nie w ten sposób.
Patrzyłem na niego, szukając choćby śladu zawahania, ale nie było go. Podsunął mi kolejną kartkę. Rozwiązanie umowy z datą dzisiejszą. Dyscyplinarne.
Byłem sobie winny
Nie powiedziałem nic. Wziąłem dokument, podpisałem. Kiedy wychodziłem, nikt nie podniósł głowy. Wziąłem ze swojego stanowiska teczkę, płaszcz, zamknąłem komputer. Nie chciałem zostawiać po sobie śladu. Zatrzymałem się jeszcze raz w drzwiach. Znałem ten korytarz na pamięć. W tej firmie spędziłem pół życia. A jednak wystarczyło jedno kliknięcie, żeby przestać istnieć.
Minęły dwa miesiące. Przez pierwsze tygodnie sprawdzałem firmowe wiadomości w telefonie, jakby coś miało się odwrócić. Potem przestałem. Od znajomego dowiedziałem się, że Mikołaj odszedł po niecałych trzech miesiącach. Podobno przeszedł do konkurencji. Szef tamtej firmy zrezygnował z usług naszej firmy kilka dni później. Po cichu, bez żadnych pretensji. Po prostu przestał odbierać telefony.
Zacząłem myśleć, że to wszystko nie miało sensu. Te lata, lojalność, poświęcenie. Wystarczyła jedna wiadomość, żeby przekreślić wszystko. W mojej głowie wracało pytanie, którego nie potrafiłem uciszyć: czy zrobiłbym to znowu?
Adam, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Rodzina męża traktowała mnie jak margines. Tylko syn szwagierki był dla mnie miły, więc odwdzięczyłam mu się z nawiązką”
- „Po 50. częściej bywałam na pogrzebach niż na randkach. Między zniczami znów poczułam motyle w brzuchu”
- „Zamiast pójść ze mną na cmentarz, wyjechał w delegację i wrócił w trumnie. Ale nie zdołał zabrać tajemnicy do grobu”