„Ja chodziłam na ślubne przymiarki, a on przymierzał się do roli tatusia. Najgorsze jest to, że to nie ja byłam w ciąży”
„I nagle pojawił się on. Wjechał cały na biało. Prosto z rogu budynku i powala mnie na kolana. Dosłownie i w przenośni. Doskonale pamiętam dzień, gdy skradł mi pierwszego całusa. Choć może brzmieć to niewinnie, zupełnie takie nie było. Był pewny tego, co robi. Nie cackał się, nie bawił w półśrodki. Czułam się jak nastolatka”.

- Redakcja
Tiul sukni ślubnej wił się po podłodze, a ja patrzyłam na nią z utęsknieniem. Jak mogłam być taka ślepa? Człowiek przez uczucie potrafi całkowicie stracić zmysły i czujność. Tylko ona mogła mnie zaprowadzić mnie w to fatalne miejsce, w którym jestem teraz. Odtrącałam od siebie wtedy myśli, że coś może być nie tak. Jeszcze tydzień temu byłam szczęśliwą narzeczona, a dziś? Szkoda gadać.
Z moim "ukochanym" poznaliśmy się w pewien letni deszczowy dzień. Biegłam chodnikiem, uciekając przed wielkimi kroplami deszczu lipcowej ulewy. Gnałam co sił w nogach pod zadaszony przystanek autobusowy. Jak się okazało, nie tylko ja miałam taki plan. Rosły chłopak wyłonił się zza rogu ulicy i wparował we mnie jak byk w płachtę na hiszpańskiej corridzie.
– Rany Boskie! Najmocniej panią przepraszam! Nic pani nie jest? – usłyszałam nad swoja głową. Oczywiście leżałam w wielkiej kałuży, bo impet, z którym we mnie wbiegł dosłownie zwalił mnie z nóg.
Czułam, jak z każdą sekunda robię się coraz bardziej czerwona, robiło mi się ciepło. Czułam się, jak totalna sierota, w której mieszały się skrajne uczucia. Miałam ochotę płakać, drzeć się, uciekać...
– Nic mi nie jest. Dam sobie radę, dzięki.
Wstałam o własnych siłach i nie patrząc się na faceta, który przed chwilą mnie upokorzył, zwiałam, gdzie pieprz rośnie. Było mi wstyd, więc nie oglądałam się za siebie. Dopiero w domowych pieleszach doszłam do siebie i uświadomiłam sobie, że nie mam połowy rzeczy z mojej torebki. Zgubiłam przede wszystkim dokumenty. To sprawiło, że dosłownie zalałam się łzami. Marzyłam, żeby ten dzień się skończył, ale nie... czekała na mnie jeszcze jedna niespodzianka.
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi
Miałam gdzieś, że wyglądam jak straszydło, chciałam otworzyć, nawrzeszczeć na kogoś, kto miał czelność przeszkodzić mi w użalaniu się nad sobą i zatrzasnąć mu przed nosem drzwi. Jakie było moje zdziwienie, gdy przed moim mieszkaniem stał ten sam facet, przez którego płakałam od godziny.
– Cześć, pomyślałem, że chyba może ci się to przydać – w ręce trzymał mój portfel
– O rany, dziękuję! Może wejdziesz na kawę w ramach podziękowania?
Wszedł. I tak wszystko się zaczęło. Wtedy nie wiedziałam, że to początek mojego końca.
Świetnie nam się rozmawiało. Opowiadał mi sporo o ulubionych piosenkach, że często jeździ na festiwale filmowe. Ja zanudzałam go opowieściami o podróżach na rowerze i tak od słowa do słowa doszliśmy do wniosku, że całkiem sporo nas łączy. Czułam się przy nim bardzo dobrze, zupełnie, jakbym znała go zdecydowanie dłużej.
I nagle pojawił się on
– Wspaniale się gadało, ale musze już lecieć. Obowiązki wzywają.. – powiedział.
– Rozumiem, ale.. jeśli będziesz miał ochotę, to wpadnij jeszcze kiedyś, jak będziesz niedaleko.
Byłam wtedy przekonana, że spotkaliśmy się w perfekcyjnym momencie. Byliśmy spragnieni miłości. Nie zliczę, ile lat czekałam na coś tak pięknego. Dziecinne związki z niedojrzałymi facecikami mi się znudziły. Potrzebowałam prawdziwego uczucia i miałam przeczucie, że Adrian może mi je dać. W pewnym momencie byłam załamana, bo sądziłam, że prawdziwi mężczyźni dawno wyginęli i przyjdzie mi umrzeć w samotności, albo związać się z taką lebiegą.
I nagle pojawił się on. Wjechał cały na biało. Prosto z rogu budynku i powala mnie na kolana. Dosłownie i w przenośni. Doskonale pamiętam dzień, gdy skradł mi pierwszego całusa. Choć może brzmieć to niewinnie, zupełnie takie nie było. Był pewny tego, co robi. Nie cackał się, nie bawił w półśrodki. Czułam się jak nastolatka, miałam wrażenie, że tracę oddech z tej namiętności. Nasza miłość rozwijała się jak piwonie w czerwcu. Było pięknie. W końcu czułam, że żyję.
Pierwsza czerwona lampka zapaliła mi się na urodzinach mojej przyjaciółki, gdy nieznajomy facet podszedł do nas i zaczął rzucac dziwnymi tekstami do Adriana.
– Adi, no co tam u ciebie? Dawno cię nie widziałem, gdzie cię wcięło.
Adrian zagarnął faceta sprawnym, koleżeńskim ruchem ręki i oddalił się ode mnie bez słowa. Pomyślałam, że może faktycznie dawno się nie widzieli i mieli ochotę porozmawiać w samotności. Nie chciałam robić z tego wielkiego dramatu. Dopiero później doszła do mnie bardziej niepokojąca informacja.
Stałam z Agatką, moja przyjaciółką, która nagle wypaliła na cały głos.
– Milena, jak ci jest w związku z żonatym facetem? Jesteś dumna, że rozbijasz rodzinę?
– Co? O czym ty mówisz.
Czułam, jak ziemia osuwa mi się spod nóg. Stałam zamurowana i nie wiedziałam, co mam na to odpowiedzieć.
– Nie wiedziałaś? Sądziłam, że już długo jesteście parą... to Krystian, wiesz, ten co rozmawiał z Adrianem mi powiedział...
Rzucała w moja strona słowami, a ja czułam, jakby każde z nich ważyło tonę.
– To.. to z pewnością da się wyjaśnić – wydukałam z siebie w końcu.
– Tak, z pewnością, ale uważaj na siebie.
Załamałam się, nie wiedziałam, co mam robić
Myśli buzowały w mojej głowie, a serce kołatało, jakbym zaraz miała wybierać się na tamten świat. Nigdy nie pytałam Adriana, czy ma żonę. Uznałam za oczywiste, że jej nie ma, skoro spędza ze mną czas, mówi, że mnie kocha, uprawiamy seks. Nic z tego nie rozumiałam. Musiałam go o to zapytać.
– To nie jest takie proste... Kocham tylko ciebie – odpowiedział.
– Czyli to prawda? Nie powiedziałeś mi, że masz żonę?! – wściekłam się.
– Jesteśmy w separacji. Po co miałem ci o tym mówić, skoro to i tak jest skończone? Czekam tylko na odpowiedni moment, żeby dac jej papiery rozwodowe.
Nie wie dlaczego, ale chciałam mu wierzyć w te słowa. Trochę poczułam ulgę. Wtedy czułam się źle, że mogłam podejrzewać go o takie okropne rzeczy. Dziś wiem, że intuicja nigdy mnie nie zawiodła.
Wtedy zjawiła się ona
– Porzuciła mnie i wyjechała do Hiszpanii. Mieszka w okolicach Barcelony. Prawie ze sobą nie rozmawiamy – powiedział Adrian.
– Prawie? Czyli macie kontakt?
– Tak, ale szczątkowy. chcieliśmy zostać przyjaciółmi, wiele nas łączy, wiesz, szkoła, znajomi z dawnych lat. Ale to tyle. Nie ma między nami chemii i dzielą nas tysiące kilometrów. Kocham tylko ciebie i to się nie zmieni.
Uwierzyłam mu. Wiem, że to było strasznie głupie, ale tak, jak wcześniej mówiłam. Byłam zaślepiona miłością. Chciałam być kochana, a on dawał mi takie poczucie. Weszłam w ten związek z nadzieją, że rozwód nastanie, a ja będę mogła cieszyć się nim w całości. To tez mi obiecywał.
Gwoździem do trumny, okazała się suknia ślubna
Nasza miłość kwitła, miałam wrażenie, że etap tajemnic mamy za sobą. Adrian mówił nawet, że był u prawnika w związku z rozwodem. Coraz głośniej w głębi duszy słyszałam kościelne dzwony. Wtedy kuzynka wypaliła do mnie z propozycją.
– Milenko, mi się już nie przyda, a żal jej sprzedawać. Myślę, że będziesz w niej pięknie wyglądała, a z tego, co widzę, to miłość kwitnie! – powiedziała Aldonka wręczając mi duży pokrowiec z czymś ciężkim.
– Co to jest?
– To suknia ślubna. Pomyślałam, że fajnie będzie, jeśli zostanie w rodzinie
Wpadłam w szał, ale ze szczęście. Nie mogłam się powstrzymać, żeby ją przymierzyć. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek mi się przyda, choć tliła się we mnie nadzieja na piękne i długie małżeństwo z Adrianem. Wtedy zjawiła się ona.
Szlam, jak każdego dnia do pracy. Przy schodach do biura zobaczyłam szczupłą i wysoka kobietę. Wyglądała, jakby na kogoś czekała. Jakie było moje zdziwienie, gdy spojrzała w moją stronę i ruszyła.
Dałam nogę
– Cześć, jestem Amelia. Dobrze rozpoznałam? Milena? – powiedziała pewnym głosem.
– Tak, a o co chodzi, bo śpieszę się do pracy.
– Oj ty biedaczko. Czego on ci nagadał, co?
– O kim pani mówi? – zaczęłam łączyć kropki.
– Nie bądź głupiutka. Mówię o Adrianie. Jestem jego żoną...
– Z tego, co mówił, to jeszcze chwila i będziesz byłą żoną – odgryzłam się.
– Tak ci powiedział? A to ciekawe, bo wczoraj w sypialni opowiadał mi, jak bardzo cieszy się, że zostanie tatusiem.
Wtedy spojrzałam w dół. Była we wczesnej ciąży, wcześniej tego nie zauważyłam.
– Przepraszam, ale ja... nie mogę teraz rozmawiać.
Zupełnie, jak tamtego dnia, gdy się poznaliśmy, po prostu dałam nogę. Uciekłam, bo nie chciałam, by widziała jak płaczę. Natychmiast zadzwoniłam do Adriana i kazałam mu rzucić wszystko i przyjechać ze mną na spotkanie.
Przyciśnięty do muru przestał w końcu kłamać, ale tez nie tłumaczył się. On... przekreślił całą naszą relację i powiedział po prostu, że:
–... wiesz, to dłużej nie ma sensu.
Wstał z krzesła i zostawił mnie samą w kawiarni. Tym razem to on uciekł z miejsca zdarzenia. Wycofał się, jakby nasza miłość nigdy nie istniała. Nie wiedziałam, czy się śmiać czy płakać. Początkowo wybrałam to drugie, ale potem było mi siebie zwyczajnie żal. Sama sobie zgotowałam to piekło i teraz muszę przez nie przejść. Sama. Znowu, sama.
Milena, 31 lat
Czytaj także:
- „Sądziłam, że mąż jest skąpy i żałuje mi kasy. Ja kupowałam w lumpeksach, a on pławił się w fortunie ze spadku”
- „Synowa wybrała styl boho i zrobiła z wesela cepeliadę. Nie pozwolę, żeby mój syn brał ślub jak hipis na jarmarku”
- „Z romantycznego wyjazdu wróciłam z płaczem. Animatorka zamiast dzieci, zabawiała mojego ukochanego”