Reklama

Nie mam złudzeń – dla niektórych kobiet moja codzienność to spełnienie marzeń. Praca w banku, stabilna, nieźle płatna. Nowoczesne mieszkanie w centrum miasta. Krzysztof – mąż, który nie pije, nie bije, czasem nawet zaparzy herbatę. Od święta – wspólne zdjęcie z wakacji wrzucone na Facebooka. Podpisane czymś w stylu: „Czas na odpoczynek, zasłużyliśmy”. Tyle że... ja nie odpoczywam nigdy.

Reklama

Mam dobrą pracę. Po drodze do banku robię zakupy, bo przecież wieczorem wszystko będzie zamknięte. Praca, klienci, targety, maile, kolejne „Zuzka, rzuć okiem, bo ty jesteś ogarnięta”. I nawet to lubię. Bo przynajmniej tam ktoś jeszcze widzi moją wartość.

Po pracy powrót z siatami do mieszkania, w którym Krzysztof już odpoczywa. Czasem gra, czasem leży. Czasem po prostu siedzi, patrzy w ekran i nic nie mówi. A kiedy pytam:

– Jak minął dzień?

– Odpoczywam, Zuza. Należy mi się.

Nie wiem, od czego. Od myślenia? Od życia? Od czegokolwiek, co przypomina choćby cień odpowiedzialności?

Kiedyś był inny. Przedsiębiorczy, pełen planów. Opowiadał, że założy firmę, że będzie sam sobie szefem. A ja, głupia, wierzyłam. Wspierałam. Zgodziłam się nawet, że przez jakiś czas to ja będę utrzymywała dom. Tyle że ten „rozruch” trwa już trzeci rok, a on nadal nie wrócił do normalnego życia.

Najgorsze, że przez długi czas myślałam, że to ja coś robię źle. Że za dużo wymagam. Że może rzeczywiście powinnam go wspierać, zamiast ciągle coś wypominać. Ale przełom przyszedł, kiedy raz – tylko raz – poprosiłam go, żeby dorzucił się do czynszu. Nie całość. Połowę. Nawet nie połowę, jedną trzecią. Krzysztof zerwał się wtedy z kanapy, jakby go oparzyło.

– Nie jestem na twoim utrzymaniu! – krzyknął. – Nie będę się przed tobą tłumaczył z każdej złotówki!

A potem wyszedł. Z trzaskiem drzwi. Na dwie godziny. Wrócił, jakby nic się nie stało. I wiesz, co było najgorsze? Że to ja potem przepraszałam.

Nie, nie mamy dzieci. Nie mam czasu, siły ani odwagi. Bo wiem, że gdyby się pojawiły, byłabym w tym wszystkim sama. Krzysztof „nie miałby głowy”, „nie nadawałby się do pieluch”, „potrzebowałby przestrzeni”.

To tylko jedna prośba

Tamtego dnia wróciłam z pracy wyjątkowo zmęczona. Kolejna awantura z klientem o coś, co nie zależało ode mnie, a potem zebranie, na którym szef próbował przekonać nas, że powinniśmy być jeszcze bardziej zaangażowani. Wyszłam z banku, mając wrażenie, że moje mięśnie bolą nie od siedzenia, tylko od wiecznego napięcia. Kiedy weszłam do mieszkania, Krzysztof siedział na kanapie z padem w ręku. W tle słychać było odgłosy strzelaniny z jego gry. Nie spojrzał na mnie. Tylko rzucił:

– Jest jakieś jedzenie?

Zostawiłam torbę przy drzwiach, zdjęłam płaszcz i powiesiłam go na wieszaku.

– W lodówce są resztki z wczoraj – odpowiedziałam spokojnie.

– Myślałem, że coś zrobisz – odparł, nie odrywając wzroku od ekranu.

Wzięłam głęboki oddech. To nie był czas na kłótnię. Nie tego wieczoru. Chciałam tylko jednego – żebyśmy porozmawiali jak dorośli ludzie. Usiadłam obok niego na kanapie i powiedziałam cicho:

– Krzysztof, musimy pogadać.

W końcu odłożył pada. Spojrzał na mnie z wyraźnym zniecierpliwieniem.

– Co się znowu dzieje?

– Nic się nie dzieje. Chciałam tylko zapytać, czy mógłbyś dorzucić się do rachunków w tym miesiącu. Wpłaty za czynsz i prąd są większe niż zwykle. Wiesz, inflacja...

Nie dokończyłam. W jednej chwili jego twarz się zmieniła. Zmrużył oczy, jakbym go obraziła.

– Aha. Czyli teraz jestem pasożytem?

– Krzysztof, proszę cię. To nie było oskarżenie. Po prostu... wszystko spada na mnie. A ty przecież też masz oszczędności, coś tam jeszcze robisz z tymi zleceniami...

– Nie mam zamiaru się przed tobą tłumaczyć – przerwał mi ostro. – Nie jestem twoim pracownikiem ani twoim synem, żebyś mi rozliczenia robiła.

– Nie robię rozliczeń – powiedziałam spokojnie. – Po prostu poprosiłam o pomoc. Jesteśmy małżeństwem. Chyba normalne, że dzielimy się kosztami życia. A może powinnam ci wystawiać faktury za pranie i gotowanie?

Parsknął. Wstał z kanapy i zaczął chodzić po pokoju. Ja siedziałam wciąż w tym samym miejscu. Zmęczona, zdziwiona jego gwałtownością. Widziałam, że nie chce mnie słuchać. Już dawno przestał mnie słuchać.

– Nie mam zamiaru użerać się z tobą po pracy – rzucił w końcu. – Cały dzień próbuję się skupić, a jak wracasz, to tylko pretensje i rachunki. Nie jestem na twoim garnuszku!

– Ale korzystasz z tego garnuszka codziennie – powiedziałam.

Spojrzał na mnie tak, jakby zobaczył zupełnie obcą osobę.

– Wiesz co? Nie będę się z tobą teraz kłócił – powiedział, chwytając kurtkę. – Wychodzę. Pójdę się przewietrzyć.

Zamknął drzwi za sobą szybciej, niż zdążyłam odpowiedzieć.

Siedziałam w salonie jeszcze długo, próbując poukładać sobie w głowie tę rozmowę. Może naprawdę powiedziałam coś nie tak? Może rzeczywiście przesadziłam? Ale im dłużej o tym myślałam, tym bardziej czułam, że nie. Poprosiłam tylko o coś zupełnie normalnego. A wyszłam z tego jak potwór, który chce kontrolować.

Znów poczułam się winna.

Nikt nie dopytywał

Siedziałyśmy przy stoliku w naszej ulubionej kawiarni. Sylwia opowiadała o planach na majówkę, Magda śmiała się z jakiejś historii z pracy. Padło jedno pytanie. Krótkie.

– A czym teraz zajmuje się Krzysztof?

Uśmiechnęłam się automatycznie.

Szuka dla siebie nowej ścieżki. Myśli nad czymś swoim.

Nikt nie dopytywał. Magda tylko przytaknęła, a Sylwia od razu zmieniła temat. Ale ja widziałam to spojrzenie. Tę chwilę ciszy, zanim zaczęły mówić o czymś innym. One wiedziały. Tak samo jak ja wiedziałam, że udaję.

Wieczorem, wracając do domu, myślałam tylko o tym jednym pytaniu. Jak długo jeszcze będę bronić tej iluzji? Otworzyłam drzwi. Krzysztof siedział przed komputerem.

– Porozmawiamy?

Spojrzał tylko na mnie zniecierpliwiony.

– Jestem facetem. Nie będę liczył każdej złotówki jak ty – powiedział i wrócił do ekranu.

Nie odpowiedziałam. Weszłam do łazienki, zamknęłam drzwi i dopiero wtedy pozwoliłam sobie na kilka łez.

Ciągle tylko naciski i pretensje

Stałam w przedpokoju, gdy usłyszałam jego głos zza drzwi sypialni.

– Zuzka znowu o rachunkach. Robi się księgową w domu. Ale ustawiłem się dobrze, co?

Zamknęłam oczy. Nie miał pojęcia, że stoję tuż obok.

Wieczorem zapytałam wprost:

– Uważasz mnie za swoją sponsorkę?

Odwrócił się gwałtownie.

– Przestań mnie atakować. Zniszczyłaś mnie psychicznie. Ciągle tylko naciski i pretensje.

Patrzyłam na niego bez słowa.

– Nie wiem, kim jesteś – powiedziałam cicho. – Ale nie jesteś mężczyzną, którego poślubiłam.

To nie ja się zmieniłam

Spotkałam się z Martą w połowie tygodnia. Nie udawałam już, że wszystko gra. Powiedziałam jej wszystko. Siedziała naprzeciwko mnie i słuchała uważnie.

– Może on nigdy nie chciał być partnerem – powiedziałam w końcu. – Może tylko się podczepił. A ja tak bardzo chciałam wierzyć, że jesteśmy razem.

Marta złapała mnie za rękę. Milczała.

Wróciłam do domu i zobaczyłam nowe słuchawki. Drogie, markowe. Na stoliku leżało jeszcze paragonowe pudełko.

– Masz na to pieniądze, ale nie masz na prąd? – spytałam spokojnie.

– Mam prawo coś mieć od życia! – burknął i wyszedł, trzaskając drzwiami.

Zostałam sama w kuchni. Patrzyłam na te słuchawki i po raz pierwszy nie poczułam rozczarowania. Tylko ulgę, że to będzie koniec.

Bałam się, ale musiałam to zrobić

Myśl o rozwodzie pojawiała się coraz częściej. Nie mówiłam o niej głośno, ale towarzyszyła mi rano, kiedy nakładałam tusz, i wieczorem, gdy wyłączałam światło. Bałam się. Co powiedzą ludzie? Czy dam sobie radę?

Siedziałam sama w kuchni, patrząc na pusty kubek. Było po dwudziestej. Krzysztof wrócił godzinę wcześniej i nawet się nie przywitał. Przeszedł obok mnie, jakby mnie nie było.

– Możemy porozmawiać? – zapytałam.

– O czym znowu? Wszędzie są problemy. Robisz z igły widły – odpowiedział bez emocji.

Wstałam. Poszłam do sypialni. Wyjęłam walizkę, zaczęłam pakować jego rzeczy. Cicho. Bez krzyków.

– Nie wiem, co będzie dalej – powiedziałam, kiedy stanął w drzwiach. – Ale już nie dam sobą pomiatać.

Nie jest mi lekko

Krzysztof zabrał swoje rzeczy dwa dni później. Bez słowa. Nie zapytał, czy jestem pewna. Nie spojrzał mi w oczy. Po prostu wyszedł. Drzwi zamknęły się cicho.

Od tamtej pory mieszkam sama. Nie jest mi lekko. Czasem budzę się w nocy z myślą, że może za ostro, może trzeba było jeszcze poczekać. Ale potem przychodzi poranek, i z nim spokój. Mam ciszę. Mam oddech.

Ludzie pytają, co się stało. Odpowiadam wprost. Nie robię z siebie ofiary. Nie muszę. Wróciłam do siebie. Do kobiety, która potrafi o siebie zadbać. Nie wszystko jest dobrze. Ale to wreszcie moje życie. Bez ciągłych tłumaczeń. Bez gry pozorów.

Zuzanna, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama