Reklama

W późniejszym wieku niełatwo zdecydować się na krok, który może wywrócić twoje życie do góry nogami. Choćby na zawarcie związku małżeńskiego. Gdy miałam naście lat, nie zastanawiałam się ani trochę. Byłam zakochana po uszy w Zbyszku, a on zapewniał mnie o swojej miłości.

Reklama

Postanowiliśmy się wprowadzić do jego dziewięćdziesięcioletniej babuni Krysi, która w zamian za sprawowanie nad nią opieki obiecała przepisać na nas swoje trzypokojowe mieszkanie. W porównaniu z innymi świeżo upieczonymi małżeństwami nasza sytuacja wyglądała naprawdę różowo. Dlatego bez dłuższego namysłu powiedziałam „tak”.

Prawie trzy dekady później sytuacja nie była już taka prosta. Największą przeszkodą okazały się moje przeżycia, wyobraźnia i – nie ma co ukrywać – przestrogi bliskich.

– Marta, zwariowałaś? Przecież on jest po rozwodzie! – moja siostra Danka uniosła ręce w teatralnym geście, udając oburzenie.

– I to niejednym – mama spoglądała na mnie z dezaprobatą, jakbym znowu była małą dziewczynką przyłapaną na podjadaniu ciasta na deser dla gości.

– Jego eks żony miały powody, by go zostawić. Nie daj się zwieść jego czarowi. Nie bądź naiwna – podsumowała Sylwia, moja kumpela, a siostra i mama zgodnie przytaknęły.

Sobotni poranek spędzałam na praniu, kiedy nagle zjawiły się u mnie wszystkie trzy. Przyszły z interwencją. Wiedziały, że za tydzień razem z Piotrem wybieramy się na narty w góry i właśnie wtedy mam mu dać odpowiedź.

Ja również miałam obawy

Przeżyłam 17 lat w związku małżeńskim z mężczyzną, który finalnie zdemaskował się jako oszust i ogólnie łajdak. To spowodowało, że stałam się niezwykle ostrożna. Przez 10 lat żyłam w pojedynkę. Znajomi od czasu do czasu organizowali mi randki w ciemno, raz zdecydowałam się poznać kogoś przez internet, a dwukrotnie dałam szansę osobom z przeszłości, w tym przyjacielowi z czasów szkolnych, który odnalazł mnie na Facebooku. Każda z tych prób okazała się porażką i skończyła się na pierwszym spotkaniu.

Z Piotrem sprawa wyglądała inaczej. Był dwukrotnie żonaty, ale czy to ma jakieś znaczenie? Spotkaliśmy się w pracy. Pracuję w domu opieki dla seniorów jako instruktorka zajęć ruchowych i umysłowych. Mówiąc prościej – pomagam mieszkańcom ćwiczyć zarówno ciało, jak i umysł.

Pewnego razu nasz etatowy szofer rozchorował się i nie miał kto zawieźć grupki starszych osób do przychodni, więc szefowa zadzwoniła po Piotra. Wtedy okazało się, że on jest od takich niespodziewanych zadań – podrzuci, zorganizuje, naprawi coś w razie potrzeby. A na co dzień prowadzi sklep z materiałami budowlanymi.

Towarzyszyłam w podróży do szpitala starszej parze, pełniąc rolę ich opiekunki. Zanim dotarliśmy na miejsce, zdążyłam polubić faceta, który prowadził samochód. W drodze powrotnej było mi smutno, że nasze spotkanie dobiega końca, dlatego ogromnie się ucieszyłam, kiedy dwa dni później Piotr do mnie zadzwonił. Zaproponował, że podwiezie mnie do domu po swojej pracy, a po drodze wstąpimy gdzieś na kawę. Poczułam wtedy niesamowitą radość i podekscytowanie. Od tego momentu świat wokół mnie stał się jakby jaśniejszy, bardziej żywy, a ja zyskałam nowy cel w życiu.

Po roku Piotr wyznał mi:

– Marzę o tym, by każdego poranka widzieć twoją twarz, Martusiu. Męczy mnie samotność w czterech ścianach i myśl, że spotkamy się znowu pojutrze albo za kilka dni.

– Aha, sugerujesz wspólne mieszkanie? – odparłam.

– Wiesz, jestem tradycjonalistą. Chcę, żebyś została moją żoną.

Rozejrzałam się dookoła. Siedzieliśmy w parku na ławeczce, a jesień nadawała liściom klonowym piękne barwy. Słońce grzało tak mocno, że chyba zapomniało, jaka jest pora roku. Mogłam nawet rozpiąć płaszcz. Muszę przyznać, że natura stworzyła niezłą scenerię na zaręczyny.

Miałam ochotę się zgodzić, ponieważ ostatnie 12 miesięcy było cudowne, a Piotrek okazał się fantastycznym facetem. Troskliwym, serdecznym, rozsądnym, wrażliwym, po prostu świetnym. Łączyły nas podobne wartości i zainteresowania. Tak naprawdę, gdy o tym myślę, wydawał się wprost stworzony dla mnie. Ale jednak… No właśnie.

– Skoro taki z niego ideał, to czemu rzuciły go już dwie żony? – spytała uszczypliwie moja siostra parę miesięcy temu, kiedy rozpływałam się nad Piotrem.

Ciężko określić faceta po pięćdziesiątce młodzieńcem. Z kolei nie chcę go przezywać tak, jak moja siostra – spóźnionym biegaczem. To brzmi jakoś tak pejoratywnie!

– Nie rzuciły go – ciężko westchnęłam, bo wyjaśniałam jej to już chyba ze trzy razy. – Od pierwszej sam odszedł po dwudziestu latach małżeństwa. Wszystko się wypaliło. Druga wzięła z nim rozwód, no bo… – uniosłam bezradnie ramiona.

– Jak mawiał Franz Mauer w Psach: „Bo to zła kobieta była” – zakpiła Danka. – Jasne, że facet nie przyzna się do żadnej ukrytej skazy, którą tamta biedna kobieta w końcu dostrzegła. Może to erotoman? Nałogowy hazardzista? Albo psychol, który lubi zadawać ból?

– Jasne, na bank – parsknęłam. – Daj spokój, chyba po roku bym to zauważyła.

– Serio? A ile czasu zajęło ci ogarnięcie, że twój Zbychu puszcza się na boki?

– To cios poniżej pasa – poczułam napływające do oczu łzy.

Prawda o romansach i sekretnym życiu mojego męża wyszła na jaw dopiero po jego śmierci w wypadku drogowym. Okazało się, że w momencie tragedii był z inną kobietą. Planowali razem wyjechać na wymarzony urlop do słonecznej Grecji. Do dziś ta sytuacja sprawia mi ogromny ból. Danka mocno mnie przytuliła, starając się dodać mi otuchy.

– Siostrzyczko, chcę cię tylko uchronić przed błędem. On jest aż nazbyt doskonały. Martwię się o ciebie. Nie daj się zwieść temu, co gada Isia. Ma zaledwie 20 lat, jest jeszcze smarkata i mało obeznana w sprawach życiowych. Widzi radość swojej mamy i chce, by tak zostało. À propos potomstwa…

– Daj spokój, nie mam ochoty o tym gadać.

– Ale ja mam – nie odpuszczała Danka. – Jeżeli Piotr jest takim wspaniałym tatą, jak twierdzi, to czemu jego córa nie chce mieć z nim nic wspólnego?

– Nie mam pojęcia i on również.

– Ona na pewno coś wie – Danka upierała się przy swoim. – A może powinnaś z nią po prostu porozmawiać? Mogę sprawdzić, gdzie mieszka albo pracuje. Facebook…

– Daj spokój, przestań! – wyrwałam dłoń z jej ręki. – I tobie też tego zabraniam. Koniec z jakimiś śledztwami i takimi tam. Bo inaczej nie gadam z tobą więcej.

Danka tylko potrząsnęła głową, ale dała mi spokój. Wiedziała, że mówię serio. Byłam zakochana po uszy, a do takich osób żadne mądre gadki nie docierają.

Do trzech razy sztuka

Sześć miesięcy później nadal darzyłam go gorącym uczuciem, które przerodziło się w prawdziwą, dojrzałą miłość. Jedyna różnica polegała na tym, że nie byłam już młodą dziewczyną po dwudziestce, wierzącą w to, że miłość jest gwarancją nieprzemijającego szczęścia. Dokładnie pamiętałam historię babci Zbyszka, którą zajmowałam się przez trzy lata przed jej odejściem.

Nim ponownie stanęła na ślubnym kobiercu, przez cztery lata mieszkała z dziadkiem Wacławem bez ślubu. W tym czasie Wacek nie ruszył kropli alkoholu, a to był nie lada wyczyn, bo pili dosłownie wszyscy naokoło. Utrzymywał, że jest niepijącym abstynentem. Po raz pierwszy sięgnął po kieliszek na własnej uroczystości weselnej.

Wyszło wtedy na jaw, że jest nałogowym pijakiem, a pod wpływem procentów zmienia się w ponurego erotomana. Z upływem czasu jego erotyczne zapędy stawały się coraz bardziej agresywne i natarczywe.

„Faceci, Martusiu, świetnie wiedzą, jakie mają słabości, stwierdziła babcia Krysia. I trzymają je w tajemnicy, póki nie nabiorą pewności, że nic im nie grozi. Dopóki nie mają pewności, że kobieta jest ich na zawsze. A gdy już tak jest – luz blues, można się wyszaleć, bo konsekwencji nie będzie”.

Gdy Piotrek oznajmił mi, że chciałby stanąć ze mną na ślubnym kobiercu, nie skoczyłam mu z entuzjazmem w ramiona, choć miałam taką chęć. Coś mnie jednak przed tym powstrzymało. Na szczęście nie nastała krępująca cisza, bo mój chłopak od razu dorzucił:

– Zastanów się nad tym. Nie oczekuję odpowiedzi tu i teraz. Chcę ci tylko powiedzieć, że nie mam nic do ukrycia, nie chowam żadnych sekretów, o wszystkim ci powiedziałem.

W głębi duszy chodziło o to, czy mam do niego zaufanie. A przekonanie do innej osoby, u kogoś w moim wieku, to niestety towar z górnej półki. Umówiliśmy się, że dam mu odpowiedź do końca naszego wyjazdu na stok.

W poniedziałek, zaraz po weekendzie, podczas którego moja mama i siostra interweniowały, poszłam do pracy. Dzień zaczęłam od lekcji wuefu na hali sportowej, a następnie poprowadziłam warsztaty z rysunku. Na porannych zajęciach sportowych pojawiło się raptem osiem kobiet, co jest normalką jak na początek tygodnia.

No i znowu powtórka z rozrywki – obchód po pokojach i gadanie do dziadków, że jeśli będą całe dnie leżeć, to im tyłki do materacy przyrosną. Później, w ciągu tygodnia, to nawet dwadzieścia osób przychodziło na ćwiczenia. Ale przez weekend wyparowywało im to z głów. Jakbym wodę w sito nabierała.

Po gimnastyce grupka seniorów zaczęła się rozchodzić, a ja udałam się do pracowni plastycznej. Pani Edyta już tam na mnie czekała. Choć miała grubo ponad osiemdziesiątkę na karku, to niejedna młoda osoba mogłaby jej pozazdrościć sprawności intelektualnej. Nie umknęło mojej uwadze, że bacznie mi się przyglądała podczas ćwiczeń. I teraz ewidentnie coś knuła.

– Widzę, pani Edyto, że chce pani o coś zapytać – rzuciłam pogodnie, rozstawiając akcesoria do malowania.

– Bo widzisz, Martuniu, mam wrażenie, że coś cię trapi. I tak sobie w duchu dumam, czy to nie przez naszego Piotrka.

Byłam totalnie zaskoczona. Nie obnosiliśmy się zbytnio z naszą relacją.

– Nie do końca rozumiem, o co chodzi.

– Co, uważasz nas za kompletne idiotki z demencją? – parsknęła śmiechem. – Spokojnie, wiem, że tak nie sądzisz. Jasne, że zdaję sobie sprawę, co się dzieje między tobą a Piotrem. Dlatego się zastanawiam, co cię tak dręczy.

Zajęłam miejsce na siedzisku tuż przy niej. Kojarzyła mi się z babunią Krystynką, która zawsze miała tyle życiowej mądrości. Tęskniłam za jej wskazówkami…

– Wie pani, on planuje ślub – rzuciłam krótko. – Tylko ja mam obawy. Tyle czasu byłam z tym oszustem, moim byłym, a pojęcia nie miałam, co z niego za typ. A teraz…

– Dwa rozwody?

– Owszem. Mama, siostra oraz koleżanka odradzają mi ten związek, ale mam przeczucie, że on jest ze mną szczery. Choć pewnie jego szczerość różni się od tego, co powiedziałyby jego eks małżonki. Ale mimo to darzę go zaufaniem. Problem w tym, że nie do końca ufam swojej własnej ocenie całej tej sytuacji. Czy to ma sens? Ach… – chwyciłam się za głowę, czując bezradność. – Momentami marzy mi się bycie telepatką, żeby wiedzieć, co siedzi w głowach innych ludzi.

– Można po prostu orientować się, co się dzieje u innych – stwierdziła Edyta. – Masz pojęcie, skąd on się tu pojawił? W jaki sposób go poznaliśmy? Jego była żona umieściła w tym miejscu swoją mamę. Pani Stenia… spokojna, przygnębiona osoba, oszukana przez własne pociechy. Bardzo szybko się z nią zaprzyjaźniłam. Opowiedziała mi historię swojego życia. Wspomniała również, że gdyby Piotr nadal był mężem jej córki, w żadnym wypadku nie zgodziłby się na to, żeby oddać ją do umieralni, jak nazywała ten dom. Nie mam pojęcia czemu, ale ja czuję się tu dobrze. I to również twoja zasługa, Martusiu – ścisnęła moją rękę, aż poczułam, jak ogarnia mnie wzruszenie.

– Wiesz co, odnośnie do Steni… Kiedy przekazała mieszkanie synowi, Piotr zagwarantował jej dach nad głową w niewielkim lokum odziedziczonym po ojcu. Przez pięć lat dbał o nią, gotował posiłki, robił zakupy. Zabierał ją też na swoje rodzinne uroczystości. Nie czuła się ani opuszczona, ani zapomniana. Gdy związał się z inną kobietą, dla Steni było to całkowicie zrozumiałe, ponieważ, jak mawiała, jej córka to niesamowita jędza. Przepisała na nią kawalerkę. Piotr nie spodziewała się, że była małżonka odda mamę do przytułku, a mieszkanko puści w najem – powiedziała i pogrążyła się w krótkim zamyśleniu. – Spotkałam go podczas wizyty u jego byłej teściowej. Był wkurzony i zgorzkniały. Odwiedzał ją dwa razy na tydzień przez osiem miesięcy, aż w końcu odeszła. W chwili jej śmierci siedział przy niej, trzymając ją za dłoń. Ani córka, ani wnuczka nie pojawiły się u Steni choćby raz. To chyba dobitnie pokazuje, jakie są te baby… Posłuchaj mojej rady, Marta. Zgarnij tego gościa, zanim inna odkryje, że to prawdziwy skarb. No i co z tego, że ma za sobą dwa rozwody? – lekko wzruszyła wątłymi ramionami. – Facet po prostu nie miał szczęścia. Jak to mówią, do trzech razy sztuka, no nie? – rzuciła, puszczając do mnie perskie oko.

Reklama

Kiedy usłyszałam, co powiedziała pani Edyta, poczułam się cudownie. Moje małżeństwo z Piotrem trwa już cztery lata i jesteśmy naprawdę szczęśliwi razem. Niestety, moja rodzina – mama i siostra – ciągle patrzą na niego z dystansem. Regularnie dopytują mnie, czy aby na pewno u nas wszystko okej. No bo w końcu Piotr ma za sobą dwa rozwody, a to budzi ich nieufność.

Reklama
Reklama
Reklama