Reklama

Mam wszystko, co mężczyzna w moim wieku powinien mieć – porządną pracę, firmowy samochód, rachunki zawsze opłacone przed terminem. Garnitury mam szyte na miarę, zegarek dostałem od zarządu za wyniki. Na papierze – życiowy sukces. A mimo to, raz w tygodniu udawałem się do miejsca, które nie pasuje do tego obrazka. Mały spożywczak na starym osiedlu. Sklep, do którego kiedyś chodziłem z mamą. Ten sam zapach wędlin i kiszonej kapusty. Te same metalowe koszyki, które skrzypią, jakby zaraz miały się rozpaść.

Reklama

Przychodziłem tam co czwartek po pracy. Garnitur zamieniam na kurtkę z sieciówki, zdejmowałem zegarek. Wchodziłem cicho. Zawsze wybierałem to samo: chleb razowy, mleko, trochę masła. Płaciłem gotówką. Nigdy nie mówiłem nic o sobie. Z czasem kasjerka zaczęła dawać mi zniżki. Mówiła, że „dla emerytów i bezrobotnych jest zawsze taniej”. I patrzyła na mnie z jakimś współczuciem. Mógłbym zaprzeczyć. Powiedzieć, że mam pracę. Nie zrobiłem tego.

Nie wiem, co mnie tam ciągnęło. Może ten sklep to jedyne miejsce, gdzie nie musiałem być nikim ważnym. Gdzie mogłem być po prostu człowiekiem z koszykiem. Bez celu. Bez roli. Bez odpowiedzialności.

Nie musiałem nic udowadniać

Z czasem ten rytuał stał się częścią mnie. Nie chodziło już tylko o zakupy – to była godzina, podczas której mogłem sobą. Cichym, zwyczajnym facetem. I było mi z tym... dobrze. Tam nie było celów kwartalnych, ryzyka inwestycyjnego, presji zespołu. Tylko mleko, masło i zapach kiszonej kapusty. Znałem już wszystkie ruchy kasjerki. Wiedziałem, kiedy podniesie wzrok, kiedy zniży głos i szepnie:

Dla pana rabat specjalny.

Widziałem, że było jej żal. W jej oczach pewnie byłem jednym z tych cichych ludzi, co życie ich przeżuło i wypluło. I może właśnie o to mi chodziło. Może potrzebowałem tej czułości, litości nawet. Bo w pracy nie było miejsca na słabość. Tam nikt nie pytał, jak się czuję. Tam miałem być skuteczny. Twardy. Nienagannie ubrany i zawsze gotowy.

– To wszystko? – zapytała któregoś razu, patrząc na mnie znad okularów.

– Tak – odpowiedziałem, ale jej spojrzenie zostało na mnie dłużej niż zwykle.

– Może jeszcze coś dla pana? Herbatniki są w promocji.

– Nie, dziękuję.

Postukała palcem na kasie, podała mi resztę z przesadną delikatnością, jakby bała się, że się rozsypię. A ja grałem. Nawet nie wiem, kiedy ta rola zaczęła mnie wciągać. Była łatwiejsza od tej prawdziwej. Nie musiałem nic udowadniać. Wystarczyło, że byłem. Czasem, gdy wyszedłem ze sklepu i patrzyłem na siebie w witrynie, widziałem obcego. Faceta, który udaje. Który bierze coś, na co nie zasłużył. I nie chodziło o te parę złotych. Chodziło o to, że się nie przyznałem. Że pozwalałem, by widziano mnie inaczej – tylko dlatego, że tak było mi wygodnie.

Nie patrzyła mi w oczy

Wszystko zmieniło się przez jedno zdjęcie. Firmowa gala, jakich wiele. Uścisk z dyrektorem, statuetka, flesze. Potem zdjęcie pojawiło się na profilu naszej firmy. Garnitur szyty na miarę, uśmiech jak z reklamy kredytu hipotecznego. Lubię to zdjęcie, choć nie powinienem. Znajoma ekspedientka je zobaczyła. Nie wiem jakim cudem, ale widziała. Tydzień później od razu poczułem, że coś jest inaczej. Nie patrzyła mi w oczy. Milczała. Zniżki nie było. Tylko chrzęst kasy fiskalnej i jeden, krótki komunikat:

– Dziewięć pięćdziesiąt – powiedziała chłodno.

Podałem gotówkę. Ręce mi się pociły. Byłem jak dzieciak, którego właśnie złapano na ściąganiu. Albo gorzej – jak oszust, który sam uwierzył w swoją niewinność.

– Dziękuję – wymamrotałem, ale ona już patrzyła gdzie indziej.

Układała drobne, wycierała blat. Jakby nie chciała więcej nic ze mną mieć wspólnego. Chciałem coś powiedzieć. Że to nie tak. Że to tylko praca. Że tamten garnitur to tylko poza. Że byłem zmęczony graniem tej roli. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Wiedziała. A ja wiedziałem, że ten świat, który sobie zbudowałem – świat ciszy, udawania, poczucia bycia zwyczajnym – właśnie runął. Przez jedno zdjęcie. Jeden klik.

Chciałem cofnąć czas

Wracałem jeszcze kilka razy. Próbowałem przekonać siebie, że może przesadzam. Że może miała gorszy dzień. Że to tylko przypadek. Jednak nic się nie zmieniło. Uśmiech zniknął. Głos – suchy, uprzejmy, bez ciepła.

– Chleb razowy, tak? – zapytała, nie patrząc na mnie.

– Tak… jak zwykle – odparłem, ale zabrzmiało to sztucznie, jakbym cytował samego siebie.

– Mleko?

– Tak, poproszę.

Kasowała sprawnie, unikała spojrzenia. Wszystko było poprawne, grzeczne, bez zarzutu. Ale właśnie to bolało najbardziej. Jakby postawiła mur. Jej milczenie jasno mówiło, że zna prawdę. Nie umiałem już tam robić zakupów. Czułem się, jakby każdy przedmiot na półce patrzył na mnie z wyrzutem. Jakby masło chciało powiedzieć: „Nie masz tu czego szukać, panie menedżerze”. W końcu przestałem tam chodzić. Zmieniłem sklep. Nowe miejsce, nowi ludzie. Płacę kartą jak wszyscy. Patrzę przed siebie. Uśmiecham się, ale nie za bardzo. Nikomu nie chcę się rzucać w oczy. Nie chodziło o zniżkę. Chodziło o coś więcej. Tam, w tamtym sklepie, przez chwilę czułem się jak ktoś, kto nie musi grać. A teraz znów jestem tylko mężczyzną w garniturze.

Serce mi waliło

Zobaczyłem ją przypadkiem, późnym popołudniem. Stała przy przejściu dla pieszych, w zielonym płaszczu, z torbą z zakupami. Rozpoznałem ją od razu, choć minęły tygodnie. Zatrzymałem się kilka kroków dalej. Może miałem nadzieję, że spojrzy w moją stronę. Że się uśmiechnie, choćby nieśmiało. Ale ona patrzyła gdzieś daleko, ponad dachami samochodów, jakby mnie tam nie było.

Przepraszam... – wyszeptałem sam do siebie.

Głupie. Przecież mnie nie słyszała. Zrobiłem krok. A potem kolejny. W końcu stanąłem tuż obok niej. Czułem, jak wali mi serce. Ręce miałem w kieszeniach, jakby miały mnie powstrzymać przed czymś głupim.

– Dobry wieczór – odezwałem się cicho.

Spojrzała na mnie. Krótko. Bez zaskoczenia. Bez uśmiechu.

– Dobry – odparła równie cicho i znów odwróciła wzrok.

Nie wiedziałem, co dalej. Cisza była nieznośna. Chciałem coś powiedzieć – o tamtych czwartkach, o zniżkach, o tym, że tęsknię za tym miejscem, którego już nie mam. Nic nie powiedziałem. Światło zmieniło się na zielone. Przeszła przez pasy. Ja zostałem po drugiej stronie. I tak miało już chyba zostać.

Tęskniłem

Od tamtego spotkania minęło sporo czasu. Życie znów ułożyło się w rytm: praca, raporty, spotkania, wyjazdy służbowe. To był czwartek. Ktoś rzucił od niechcenia:

– Idziesz z nami na lunch?

– Nie dziś, dzięki – odpowiadam, choć przecież jestem głodny.

Zamiast tego wyszedłem sam. Udałem się do sklepu pod nowym biurowcem. Pachniało tam detergentami, a nie kapustą. Kasjerzy byli młodzi, uśmiechnięci, z plakietkami z imieniem. Gdy podałem im kartę, zobaczyłem swoje odbicie w ekranie terminala. Nienaganny garnitur, wypolerowany zegarek, twarz bez emocji. I wtedy przypominałem sobie tamten sklep. Tamtą kobietę. Jej głos. „Dla pana to zawsze taniej” – jej słowa wróciły do mnie jak echo.

– Wszystko w porządku? – zapytała się ekspedientka.

Tak, tylko się zamyśliłem – odpowiedziałem.

Tęskniłem za miejscem, gdzie nikt nie znał mojego nazwiska. Tęskniłem za chwilą ciszy, która nie była samotnością. Za spojrzeniem, w którym było coś ciepłego.

Uważała mnie za kłamcę

Nie wróciłem tam. Nie dlatego, że się bałem. Po prostu zrozumiałem, że czasem nie da się czegoś poskładać. Nie wszystko da się wyjaśnić. Pewne rzeczy trzeba zostawić w spokoju – nie po to, by zapomnieć, ale by się nie oszukiwać, że można wrócić do tego, co było. Bo to nie był tylko sklep. To był mój azyl. Miejsce, gdzie mogłem zdjąć z siebie cały ten korporacyjny mundur i po prostu być. I właśnie tam mnie rozpoznano. Paradoksalnie – nie jako menedżera z nagrody i zdjęcia, ale jako kłamcę i oszusta.

Czasem się zastanawiam, czy gdyby od początku wiedziała, kim jestem, też mówiłaby do mnie tym tonem. Dawała te kilka groszy zniżki. I patrzyła tak, jakby widziała we mnie coś więcej. A może właśnie wtedy mnie widziała naprawdę? Gdy nie musiałem niczego udowadniać? Teraz noszę garnitur codziennie. Również w soboty. Stał się drugą skórą. Ludzie mówią, że to profesjonalizm. Ja wiem, że to zbroja. I że zostało mi tylko wspomnienie. Cień, którego nikt nie widzi, ale którego nie da się zetrzeć.

Andrzej, 60 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama