„Liczyłam na wsparcie mamy w opiece nad dziećmi, ale odmówiła. Woli korzystać z życia, niż niańczyć wnuki”
„Mama, Maria, to kobieta z klasą. Emerytka, co się nie starzeje. Zawsze umalowana, pachnąca drogimi perfumami, idealna fryzura. Codziennie joga, spotkania z koleżankami, nauka włoskiego. W maju była w Toskanii, w sierpniu w Chorwacji, teraz planuje Porto. Dzieci? Tak, kocha. Ale z dystansu”.

- Redakcja
Zawsze myślałam, że kiedy będę miała dzieci, moja mama będzie jak te babcie z filmów — z fartuszkiem, kompotem i bezgraniczną miłością do wnuków. Że będzie dzwonić i pytać, czy może zabrać Julkę na spacer albo Adasia do kina. Że będzie zaglądać z rosołem, kiedy będę wykończona po pracy i zostawać na wieczory, żebym mogła choć raz w miesiącu wyjść do ludzi. Ale tak się nie stało. Bo moja mama ma swoje życie.
Każdy dzień zaczyna się dla mnie jak walka o przetrwanie. Budzik dzwoni o szóstej. Budzę dzieci, robię śniadanie, pakuję plecaki, szykuję siebie. Julka zawsze marudzi, że nie chce iść do szkoły, Adaś gubi skarpetki, a ja — jeszcze z mokrymi włosami — przeliczam minuty. Czy zdążę zawieźć ich do szkoły i dotrzeć na ósmą do liceum, gdzie uczę polskiego. Na przerwach piję zimną kawę i sprawdzam klasówki, po lekcjach biegnę na świetlicę, korepetycje, zebrania. Wracamy do domu po osiemnastej. Dzieci zmęczone, ja — wyprana z emocji. Kolacja, kąpiel, zadania domowe. I nocne myślenie, jak to wszystko spiąć jutro.
Mam 36 lat, rozwód za sobą i kredyt, który zjada pół etatu. Bartek, mój były, mieszka dwie ulice dalej, ale jest obecny tylko na papierze. W rzeczywistości pojawia się co drugi weekend i wtedy udaje tatusia roku — lody, kino, prezenty. A ja przez te dwa dni ścieram podłogi, piorę, gotuję na zapas. Bo potem znów zostaję z tym wszystkim sama. Czasem nachodzi mnie myśl, że przecież mogłoby być inaczej. Że mogłabym choć raz poprosić o pomoc. Zadzwonić do mamy i powiedzieć: „Mamo, ratuj. Nie wyrabiam”. Ale wtedy przypominam sobie, co usłyszałam ostatnim razem.
Mama, Maria, to kobieta z klasą. Emerytka, ale taka, co się nie starzeje. Zawsze umalowana, pachnąca drogimi perfumami, włosy idealnie ułożone. Codziennie joga, spotkania z koleżankami, włoski w centrum seniora. W maju była w Toskanii, w sierpniu w Chorwacji, teraz planuje Porto. Dzieci? Tak, kocha. Ale z dystansu. Babcia od prezentów, zdjęć na socialach, całusów w policzek. Nie babcia od odbierania ze szkoły.
– Ty sobie poradzisz, Laurko. Zawsze byłaś dzielna – mówi, kiedy próbuję zacząć rozmowę o wsparciu. I kończy temat.
– Moja mama codziennie gotuje dla wnuków – powiedziała mi niedawno Iwona, koleżanka z pracy, też samotna matka.
– Tak? Moja też… – skłamałam, uśmiechając się blado.
Nie umiem przyznać, że jestem sama. Nawet przed sobą.
Mama nie chce mi pomóc
Zadzwoniłam do niej w środę, tuż po pracy. Siedziałam jeszcze w samochodzie, silnik był wyłączony, a dzieci rozmawiały o czymś z tyłu, nie zwracając na mnie uwagi. Miałam nadzieję, że odbierze od razu, i rzeczywiście — po trzecim sygnale usłyszałam jej głos.
– Cześć, mamo. Masz chwilę?
– Jasne, Laurko. Co się stało? – odpowiedziała pogodnie.
– Mam pytanie. Pomyślałam, czy mogłabyś w poniedziałki odbierać Julkę i Adasia ze szkoły? Tylko raz w tygodniu. Mam wtedy dłuższe lekcje i dwie rady klasyfikacyjne. Wracalibyśmy po siedemnastej…
Zapadła cisza. Po drugiej stronie słychać było stukanie filiżanki o spodek.
– Kochanie, ja nie mogę. Nie mam czasu. W poniedziałki mam jogę, potem włoski. To mój dzień. I nie zamierzam go oddawać.
– Ale to tylko poniedziałki… – powiedziałam ostrożnie.
– Nie chodzi o dzień tygodnia – ucięła. – Ja już swoje wychowałam. Życie nie kończy się na dzieciach. Ty je urodziłaś, to teraz twoja odpowiedzialność.
– Mamo, wiem. Ale naprawdę jest mi ciężko. Nie proszę cię, żebyś codziennie z nimi siedziała. Chodzi tylko o pomoc raz na tydzień.
– Laurko, nie zrozum mnie źle. Kocham Julkę i Adasia. Ale mam swoje życie. Nie chcę się zatracić w babciowaniu. Ja dopiero teraz czuję, że oddycham. Nie wrócę do pieluch i szkolnych grafików. Po prostu nie.
Milczałam. Szukałam w głowie jakiegoś argumentu, czegoś, co mogłoby ją przekonać, ale wiedziałam, że to nie ma sensu. Mama miała ten ton, którego używała, kiedy nie chciała prowadzić dalej rozmowy.
– Dobrze – powiedziałam cicho. – Rozumiem.
– Nie obrażaj się, Laurko. Ty jesteś młoda, dasz radę. Ja teraz chcę zadbać o siebie. Tyle lat czekałam na emeryturę. Mam znajomych, kursy, wyjazdy. Wiesz, że lecę do Porto za dwa tygodnie?
– Wiem, wspominałaś.
– No właśnie. Spakowałam już walizkę, tylko jeszcze buty muszę kupić. Może uda mi się znaleźć wygodne, ale ładne. Wiesz, nie cierpię tych sportowych, w których wszyscy teraz chodzą.
– Tak… – wymamrotałam.
– Dobrze, kochanie, muszę kończyć. Zadzwonię jutro, dobrze? Ucałuj dzieci.
Rozłączyła się. Siedziałam przez chwilę bez ruchu. Z tyłu Julka zapytała, co robimy na kolację, a ja musiałam wrócić do rzeczywistości. Ruszyłam samochodem i udawałam, że wszystko jest w porządku.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie układałam sobie odpowiedzi, których nie dałam rady wypowiedzieć. Chciałam jej powiedzieć, że nie oczekuję, że poświęci mi życie. Że potrzebuję tylko odrobiny wsparcia. Ale nie potrafiłam. Zawsze, kiedy próbowałam czegoś od niej chcieć, czułam się jak dziecko, które znowu wymaga za dużo. Może rzeczywiście przesadzam? Może mama ma prawo żyć dla siebie? A może po prostu nie umie być blisko?
Od zawsze byłam zaradna
W czwartek musiałam odwołać korepetycje Julki. Miałam nadzieję, że może uda się je przesunąć, ale pani Ania powiedziała, że inne terminy ma zajęte. Adaś z kolei miał mieć trening, ale zrezygnowałam. Nie miałam wyjścia — nikt nie mógł ich odebrać, a Bartek jak zwykle „nie mógł się urwać z pracy”. Po południu, z przyzwyczajenia, zajrzałam na jej konto. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to zdjęcie mamy. Stała w sklepie AGD obok ogromnego robota kuchennego. Z opisu wynikało, że właśnie kupiła go „na prezent dla siebie samej”. Dopisała: „W końcu czas zadbać o własne zachcianki!”. Przewinęłam dalej — kilka ujęć z showroomu, kieliszek prosecco, uśmiech do lustra. Wieczorem, kiedy podałam dzieciom kolację, Julka spojrzała na mnie i zapytała:
– A czemu babcia nas nie odbierze w poniedziałki? Przecież ona jest już na emeryturze.
Zawahałam się, a potem skłamałam.
– Babcia trochę się źle czuje ostatnio. Woli teraz więcej odpoczywać.
Julka skinęła głową, Adaś zajął się zupą. A ja poczułam, jak coś mnie ściska od środka. Nie wiedziałam, co gorsze — to, że okłamałam własne dziecko, czy to, że powiedzenie prawdy byłoby jeszcze bardziej bolesne. W nocy długo myślałam o dzieciństwie. Mama często powtarzała, że muszę być zaradna. Że nie będzie mnie niańczyć. Wtedy uważałam to za normalne. Dziś widzę, jak bardzo się do tego przyzwyczaiłam — do bycia samodzielną. A może raczej — do bycia samą.
Coś we mnie zgasło
Pojechaliśmy do mamy w niedzielę. Nie planowałam tej rozmowy, naprawdę. Chciałam tylko, żeby dzieci pobyły z babcią, żeby choć przez chwilę poczuły, że są dla niej ważne. Żeby zjadły wspólny obiad i pośmiały się z jej opowieści o podróżach. Z początku wszystko szło gładko. Mama przygotowała tartę z cukinią i sałatkę z rukoli, rozlała dzieciom kompot z moreli i chwaliła Adasia, że urósł, a Julkę, że „ma takie piękne włosy po mamusi”. Ale kiedy Julka zapytała mimochodem, czy babcia już się lepiej czuje, bo mama mówiła, że była chora — coś we mnie puściło.
– Nie była chora – powiedziałam twardo, zanim mama zdążyła coś odpowiedzieć. – Po prostu nie miała czasu.
– Laurko… – zaczęła ostrożnie.
– Nie, mamo. Przez lata nie prosiłam cię o nic. Zawsze mówiłaś, że mam być dzielna, więc byłam. Ale teraz mam dwoje dzieci, pracuję na pełen etat, nie mam nikogo do pomocy i wystarczyłby mi jeden poniedziałek w tygodniu. Jeden.
– Nie będziesz mi mówić, jak mam żyć – odparła, prostując się. – Mam prawo do swojego czasu, do swoich pasji. Ty się rozwiodłaś, to nie moja wina.
– Ale to ty jesteś ich babcią! – podniosłam głos. – Nie chcę cię obarczać, ale nie rozumiem, jak możesz tak po prostu odwracać wzrok, kiedy ja nie wyrabiam. Nie chcę cię zmuszać, tylko… tylko liczyłam, że zechcesz.
– Jesteś dorosła, Laura. Poradzisz sobie. Ja chcę teraz zadbać o siebie. I mam do tego prawo.
Dzieci siedziały przy stole i udawały, że nie słyszą, ale widziałam, jak Julka spogląda ukradkiem, a Adaś nerwowo bawi się serwetką. Poczułam gulę w gardle. Wstałam.
– Chodźcie, kochani. Ubieramy się.
– Laura, nie musisz tak reagować – rzuciła mama z kuchni.
– Nie muszę? – zapytałam cicho. – Chyba jednak muszę.
Wzięłam dzieci za ręce. Trzasnęłam drzwiami, chociaż nigdy tego nie robiłam. W samochodzie było cicho. Julka patrzyła przez okno, Adaś zasnął z głową na moim ramieniu. Nie wiem, czy jestem złą córką. Ale czuję, że coś we mnie zgasło.
W domu nie było nikogo
Tego wieczoru długo siedziałam przy kuchennym stole. Dzieci już spały, a ja wpatrywałam się w pustą szklankę po herbacie. Zaczęły wracać do mnie obrazy z dzieciństwa — puste popołudnia, kiedy wracałam ze szkoły i w domu nikogo nie było. Klucz na szyi, parówki do odgrzania, kartka na stole: „Zrób lekcje, bądź grzeczna”. Mama zawsze była zapracowana. Mówiła, że musi wszystko ogarnąć, że dla mnie. Ale kiedy miałam gorączkę i dzwoniłam do jej biura, słyszałam, że „teraz nie może, wróci po siedemnastej”. Z czasem przestałam dzwonić. Zaczęłam robić wszystko sama. I teraz… powtarzam ten schemat.
– Może twoja mama nie umie kochać inaczej – powiedziała Iwona, gdy opowiedziałam jej o kłótni. – Tylko siebie.
Siedziałyśmy wtedy na korytarzu szkoły. Iwona przyniosła mi kawę z automatu, jej mama właśnie odbierała wnuki z zajęć. Przez szybę widziałam, jak tuli je w płaszczu i podaje im termos z herbatą.
– Dla niej to naturalne – powiedziała Iwona. – Zawsze była obok. Nie wszystko robiła dobrze, ale była.
Zrobiło mi się gorąco. Nie dlatego, że zazdrościłam. Po prostu poczułam, jak bardzo mi tego brakowało.
Bolała mnie jej obojętność
Napisałam do niej wieczorem. Nie miałam siły na rozmowę, nie chciałam znów słyszeć jej chłodnego tonu. Usiadłam z telefonem w ręku i przez chwilę wpatrywałam się w ekran. Potem napisałam wszystko, czego nie umiałam powiedzieć na głos. „Mamo. Nie chodzi mi o pomoc w sensie logistycznym. Chodzi o to, że czuję się sama. Czasem po prostu chciałabym mieć kogoś, kto powi, że dziś ja ogarnę. Kto zauważy, że jestem zmęczona, że nie daję rady. Nie jestem zła, tylko boli mnie twoja obojętność. A może tylko ja ją tak odbieram”. Wysłałam. Czekałam całą noc. Rano nic. Przez kolejne dni – cisza. W końcu, w czwartek, przyszła wiadomość. Zdjęcie. Lotnisko, tablica odlotów, bagaż podręczny i podpis: „Lecę do Porto! Całusy!” Stałam akurat w kuchni, Julka jadła kanapkę, Adaś próbował znaleźć drugi but.
– Mamo – zapytała nagle Julka – babcia już nie jest chora?
Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się smutno.
– Nie była chora, kochanie. Po prostu była zajęta.
Tego dnia zrozumiałam coś ważnego. Nie zmienię jej. Ale mogę zrobić wszystko, by moje dzieci nigdy nie musiały się zastanawiać, czy są dla mnie ważne.
Już nie czekam, że przyjdzie
Nie proszę już. Nie liczę, że pewnego dnia zadzwoni i powie: „Laurko, mam czas, przywiozę ci obiad”. Nie będzie tego telefonu. I nie będzie już żalu, który przez lata nosiłam gdzieś głęboko, myśląc, że może to moja wina. Może byłam zbyt wymagająca, zbyt szorstka, zbyt samodzielna. Nie. Byłam córką, która chciała być zauważona. A potem matką, która musiała radzić sobie sama.
Dziś już nie pytam. Nie czekam, aż przyjdzie i powie, że się pomyliła. Zrozumiałam, że jeśli mam coś dać moim dzieciom, to nie może być to ciągłe poczucie zawodu. Mam im dać siebie – całą, obecną, prawdziwą. Wieczorem leżymy razem w łóżku. Julka opiera głowę na moim ramieniu, Adaś trzyma mnie za rękę. Czytam im książkę, chociaż przerywają co chwilę, bo coś ich rozśmieszy, bo chcą coś dodać. Śmieją się, a ja razem z nimi. Czuję ich ciepło, ich oddechy. I wiem, że tu jest moje miejsce. Może kiedyś im powiem, że babcia miała swoje życie. Ale teraz wystarczy, że ja jestem z nimi.
Laura, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Przyjęliśmy córkę z wnusiem pod swój dach, bo chcieliśmy jej pomóc po rozwodzie. A ona nas wydoiła z kasy”
- „Na pogrzebie ciotki spotkałem swoją licealną miłość. Zrobiłem jej dodatkowy egzamin z uczuć, ale nie zdała poprawki”
- „Odkąd mój partner stracił pracę, awanturuje się o każdy paragon. Zapomniał, że to ja nas utrzymuję”