„Kazał mi płacić za wszystko po połowie, choć on zarabia 7 tysięcy, a ja tylko 2,5. To nie równość, to zwykłe chamstwo”
„Zarabiam połowę tego, co on. A wydaję dokładnie tyle samo. Na razie tylko zaciskam zęby. Nie mówię nic. Bo jak się odezwę, to będzie źle. Pomyśli, że nie jestem już tą fajną, racjonalną, wspierającą Natalią, w której Marek się zakochał. A przecież nie chcę, żeby mnie przestał kochać. Póki co nie.”

- Redakcja
Nigdy nie lubiłam się spieszyć. Dlatego kiedy wszyscy wybiegali z tramwaju na przystanku przy metrze Politechnika, ja zostawałam w środku i wysiadałam dopiero dwie stacje dalej, przy Racławickiej. Miałam potem dłuższy spacer przez park, ale przynajmniej chwilę dla siebie – chwilę, w której nikt niczego ode mnie nie chciał. Marek twierdził, że tracę przez to czas. „Optymalizacja” – to jego ulubione słowo. Optymalizował wszystko – czas, pieniądze, energię. Nawet sposób, w jaki odkurzał mieszkanie raz w tygodniu, był „strategicznie przemyślany”, jak lubił mawiać. Raz. W tygodniu.
Ja tymczasem pracuję na pół etatu w bibliotece. Nie dlatego, że nie umiem znaleźć pełnego etatu. Po prostu od dwóch lat nie potrafię już w pełni funkcjonować na pełnych obrotach. Ataki paniki, bezsenność, terapia. Wciąż uczę się, jak nie być swoją własną najgorszą szefową. Wciąż uczę się oddychać. Kiedy Marek dostał pracę w jednej z większych firm konsultingowych, uznaliśmy, że spróbujemy życia w Warszawie. Razem. Wzięliśmy wynajem dwupokojowego mieszkania na Ochocie i podzieliliśmy się kosztami. Pół na pół. Bo przecież jesteśmy równi. Tak mówiliśmy. Pamiętam tę rozmowę. Siedzieliśmy na podłodze, na nowo kupionym dywanie, jeszcze bez mebli.
– Dzielimy wszystko na pół? – zapytał Marek, bawiąc się kapslem od piwa.
– Jasne – odparłam, bo przecież chciałam być „fair”. Chciałam być na równi. Nie chciałam, żeby myślał, że go wykorzystuję.
Tylko że ja zarabiam połowę tego, co on. A wydaję... dokładnie tyle samo. Na razie tylko zaciskam zęby. Nie mówię nic. Bo przecież jak się odezwę, to wyjdzie, że „coś mam”. Że nie jestem już tą fajną, racjonalną, wspierającą Natalią, w której Marek się zakochał. A przecież nie chcę, żeby mnie przestał kochać. Jeszcze nie. Ale czasem, kiedy wracam z pracy i otwieram lodówkę, w której jest tylko mleko, jajka i jego drogie piwo kraftowe, robi mi się duszno. A potem kładę się na kanapie, patrzę w sufit i próbuję przypomnieć sobie, kiedy ostatnio ktoś zapytał mnie: „A ty, Natalia, czego potrzebujesz?”
Nie byliśmy wcale równi
– Natalia, zrobiłem zakupy, połowa od ciebie – rzucił Marek, nawet nie patrząc znad telefonu.
Spojrzałam na rachunek, który położył na stole. 174,60 zł. Sery, hummusy, jego ulubiony chleb z czarnuszką, cztery piwa rzemieślnicze, granola z ekologicznego sklepu. Nic, co ja bym wybrała.
– Serio? – zapytałam, trzymając paragon w dłoni jak obciążający dowód rzeczowy.
– Co? – podniósł wzrok, jakby nie rozumiał, o co chodzi.
– Kupujesz rzeczy, które ty chcesz jeść, i każesz mi płacić za połowę? – zapytałam, czując, jak coś mi się zaciska w gardle.
– Przecież to wspólne. Tak się umówiliśmy. Po równo – odpowiedział tonem, jakby omawiał tabelę w Excelu.
– Wiesz co? – parsknęłam. – Czasem żałuję, że zdecydowałam się dzielić wszystko po równo. Bo my nie jesteśmy równi.
Zamilkł. Patrzył na mnie jakby pierwszy raz mnie widział. Jego twarz zbielała, brwi się uniosły, ale nie padło żadne słowo. Przez moment naprawdę miałam nadzieję, że się domyśli. Że coś do niego dotrze.
– Jak to nie jesteśmy? – zapytał w końcu, już ciszej, ale nadal obronnie.
– Ja zarabiam 2,5 tysiąca. Ty siedem. A mimo to płacimy po równo. Ty kupujesz, co chcesz, ja się duszę w dyskoncie i liczę każdą złotówkę. Wydajesz na jedno piwo więcej niż ja na obiad na dwa dni.
– Nie wiedziałem, że ci to tak przeszkadza... – mruknął.
– Bo nie mówiłam – odpowiedziałam i od razu pożałowałam. W gardle miałam kluchę wstydu i ulgi. W końcu powiedziałam. Ale jednocześnie czułam, jakby pękła jakaś tama. A on tylko milczał. Znów patrzył na telefon. Jakby to wszystko było mniej ważne niż powiadomienia z „sociali”.
Miałam tego powyżej uszu
– Wyglądasz, jakbyś miała ochotę rzucać talerzami – powiedziała Dorota, kiedy tylko mnie zobaczyła w drzwiach. – Herbata?
– Z winem poproszę – burknęłam i usiadłam na kanapie. Nie musiałam nic tłumaczyć, bo ona już wiedziała. Zawsze wiedziała.
– Co Marek znowu odwalił? – spytała, przynosząc dwa kieliszki.
– Nic konkretnego – westchnęłam. – Rachunek za zakupy. Ale to nie o ten rachunek chodzi. Po prostu... mam dość.
– Tego, że płacicie wszystko po równo, mimo że nie zarabiacie po równo? – rzuciła, jakby czytała mi w myślach.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
– A skąd wiesz?
– Bo cię znam. I bo sama byłam w takim układzie. Tyle że u mnie skończyło się rozwodem.
– Nie chcę się z nim rozstawać... – zaczęłam niepewnie. – Kocham go. Ale czuję się, jakbym codziennie płaciła nie tylko za prąd i jedzenie, ale też za jego święty spokój.
Dorota usiadła naprzeciwko mnie, wzięła łyk wina i westchnęła.
– Zgodziłaś się na coś, co ci nie pasuje. A teraz masz pretensje, że on tego nie zmienia. Tylko... czy ty mu w ogóle powiedziałaś, że ci to nie pasuje?
Milczałam.
– No właśnie – pokiwała głową. – Natalia, on nie jest wróżbitą. Jeśli czekasz, aż się domyśli, to się nie doczekasz. Jak chcesz coś zmienić, musisz zacząć od siebie.
– Łatwo ci mówić – rzuciłam. – Ty zawsze miałaś jaja, żeby walić prosto z mostu. Ja... ja się boję, że jak zacznę mówić, to wszystko się posypie.
– Może i się posypie – wzruszyła ramionami. – Ale może w końcu zbudujesz coś, w czym nie będziesz musiała udawać.
Poczułam, jak coś mnie ściska w środku. Może to prawda. Może trzeba zacząć rozwalać to, co zżera od środka, zanim zacznie gnić całkiem.
Idiotyczny tekst Michała
Miałam wrócić później, ale tramwaj akurat podjechał, więc byłam w domu przed osiemnastą. Marek nie usłyszał, jak otwieram drzwi – gadał przez telefon w kuchni.
– No pewnie, że dzielimy wszystko równo – mówił, śmiejąc się. – Taki układ, nie? Mimo że ona ledwo co zarabia. Ale nie narzeka, więc działa.
Zamarłam. Stałam w przedpokoju, ściskając torbę, i czułam, jak ogarnia mnie ciepło. Nie to przyjemne. To gorące, duszne, wściekłe. Jakby ktoś nagle zapalił ogień wewnątrz klatki piersiowej. On naprawdę tak powiedział? Marek jeszcze coś dodał, ale nie zrozumiałam. Usłyszałam tylko w swojej głowie: „ledwo zarabia” i „nie narzeka, więc działa”. Weszłam do kuchni bez słowa.
– Słyszałam – powiedziałam spokojnie, choć wewnątrz aż się trzęsłam.
Marek odwrócił się z telefonem przy uchu. Zbladł.
– Muszę kończyć – rzucił do słuchawki i odłożył ją. – Natalia, to... nie tak. To była tylko gadka z Michałem. Głupie teksty, nie myślałem...
– Nie myślałeś – powtórzyłam, siadając przy stole. – Ale mówiłeś. I właśnie dlatego boli.
– No ale przecież... Ty się nigdy nie skarżyłaś – próbował.
– Bo się bałam. Bo myślałam, że może nie warto robić problemu. Ale chyba właśnie warto, skoro moje milczenie stało się dla ciebie dowodem, że jest mi dobrze, kiedy nie jest.
Marek usiadł naprzeciwko. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. Tylko zegar w kuchni tykał z złośliwą regularnością.
– Przepraszam – powiedział w końcu. – To było idiotyczne.
Nie odpowiedziałam. Bo to „przepraszam” niczego nie zmieniało. A we mnie coś właśnie pękło bezpowrotnie.
Nie chodziło o pieniądze
Tamtej nocy nie mogłam zasnąć. Leżałam na boku, twarzą do ściany, słysząc, jak Marek przewraca się z boku na bok, a potem wstaje i zamyka się w łazience. Nie zapaliłam światła. Patrzyłam w ciemność, jakby miała mi coś wyjaśnić. Zaczęłam cofać się myślami. Pamiętam, jak się poznaliśmy. Marek podszedł do mnie na uczelni, bo pomylił mnie z kimś innym. Zamiast przeprosić, usiadł i zaczął rozmowę. Mówił wtedy: „Masz takie oczy, jakbyś wszystko rozumiała i nic nie mówiła.” To wydawało mi się wtedy urocze.
Kiedy zaczęliśmy razem mieszkać, nie byłam jeszcze tak zmęczona światem. Pracowałam w agencji, po godzinach dorabiałam pisaniem tekstów. Dopóki któregoś dnia nie dostałam ataku paniki w środku tramwaju i nie mogłam wysiąść, bo bałam się, że zemdleję. Pamiętam, jak Marek powiedział wtedy: „Damy radę, nie martw się.” Wierzyłam mu. A potem... potem nikt się już nie pytał, czy dajemy radę. Po prostu działaliśmy. Pół etatu, połowa rachunków, połowa zakupów. Równość zapisana w cyfrach, nierówność tłoczona w duszy.
I przecież nie chodziło o pieniądze. Chodziło o to, że nikt nie zapytał, czy to nadal mi pasuje. Chodziło o to, że moje „damy radę” stało się jego wygodnym „działa, więc nie ruszaj”. Wstałam. Była trzecia w nocy. Włożyłam bluzę, buty i wyszłam z mieszkania. Na dworze było zimno, jak na czerwiec. Wzięłam głęboki oddech. Nie wiedziałam, dokąd idę. Ale wiedziałam, że nie chcę już wracać do tego samego układu, gdzie moje milczenie było cichym przyzwoleniem.
Łzy popłynęły same
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. To był niedzielny wieczór. Cisza między nami była cięższa niż cały tydzień pracy. Marek podawał mi herbatę, ale jego ręka lekko drżała.
– Możemy pogadać? – zapytał cicho.
Skinęłam głową. Bałam się, że jeśli się odezwę, to znowu wybuchnę.
– Wiem, że cię zraniłem – zaczął. – I chyba zbyt długo nie chciałem widzieć tego, co naprawdę się dzieje. Bo było wygodnie.
Nie odwracałam wzroku. Nie zamierzałam mu tego ułatwiać.
– Wydawało mi się, że skoro się zgodziłaś... że nie protestowałaś... – urwał.
– Bo się bałam, mówię kolejny już raz – powiedziałam. – Bo myślałam, że jeśli zacznę mówić, to zniszczę coś, co próbowałam chronić. Ale to i tak się sypało.
Spojrzał na mnie z bólem w oczach, którego wcześniej nie widziałam. Jakby pierwszy raz naprawdę mnie słuchał.
– To nie chodzi tylko o pieniądze, Marek. Chodzi o to, że czułam się samotna. W tej równości po równo byłam tylko ja i mój lęk, że jak powiem coś głośno, to przestanę być dla ciebie „łatwa do kochania”.
Nie wytrzymałam. Łzy popłynęły same. Marek wstał i chciał mnie dotknąć, ale się cofnął.
– Nie wiedziałem, że tak się czujesz – powiedział cicho. – Nie miałem pojęcia, że aż tak...
– Bo nie patrzyłeś – przerwałam mu. – Po prostu nie patrzyłeś.
Siedzieliśmy w ciszy. On z pochyloną głową, ja z dłońmi wciśniętymi w mokre policzki. I pierwszy raz od miesięcy nie miałam ochoty uciekać. Bo choć nie wiedziałam, czy coś jeszcze z tego będzie, poczułam, że właśnie w tej ciszy coś się wreszcie otworzyło.
Natalia, 37 lat
Czytaj także:
- „Przyłapałam męża in flagranti między koperkiem, a lawendą. Zamiast przerwać jego schadzkę na działce, uknułam zemstę”
- „Przed ołtarzem pomyliłem imię przyszłej żony. Liczyłem, że nikt się nie zorientuje, ale wzrok Karoli był jednoznaczny”
- „Dla męża byłam niewidzialna, na szczęście jego przyjaciel miał lepszy wzrok. W 3 tygodnie straciłam dla niego rozum”