„Kiedy okazało się, że siostra nie wyjdzie ze szpitala o własnych siłach, byłem załamany. Sam wyznaczyłem sobie pokutę”
„Po kilku sekundach zrozumiałem, że coś jest nie tak. Kinga się szarpała, a spadochron się nie otwierał. Zamarłem. Gdy była kilkanaście metrów nad ziemią, wreszcie rozłożyła się nad nią czasza spadochronu. Ale było już za późno. Moja siostra, zamiast miękko wylądować, runęła na ziemię. Pobiegłem do niej, rycząc jak ranne zwierzę”.

- Tomek, 28 lat
Kinga jest młodsza ode mnie o pięć lat. Zawsze wszędzie łaziła za mną. I chciała robić to co ja. Próbowałem ją przeganiać, ale i tak wracała. A potem, jak sobie coś zrobiła, rodzice mieli pretensje do mnie. Jak miała sześć lat, polazła za mną i moimi kolegami do parku. My wspinaliśmy się na drzewa, to ona też. Oczywiście spadła i złamała rękę. Miałem szlaban na miesiąc.
Innym razem uparła się, że będzie z nami turlać się z górki. Skończyło się skręconą kostką. Kilka lat później zamiast głupich zabaw zacząłem się zajmować sportem. Zapisałem się na ściankę wspinaczkową. Kinga oczywiście też chciała. Sfałszowała podpis mamy na zgodzie na udział w zajęciach. Nie zapytałem rodziców, czy naprawdę się zgodzili. Kinga radziła sobie na ściance bardzo dobrze. To, że rozbiła sobie głowę, naprawdę nie było niczyją winą. Zwykły wypadek. Pojechałem z nią na pogotowie. Wtedy mi się przyznała, że rodzice nie wiedzą, że chodzi ze mną za ściankę. Wymogła na mnie, żebym ją krył.
– Potknęłam się o jakiś kamień na podwórku. Akurat Tomek wracał i pojechaliśmy razem na ostry dyżur – kłamała Kinga, a ja tylko przytakiwałem. Wtedy upiekło się nam obojgu.
Kiedy ścianka przestała mi już wystarczać, pojechałem na kurs wspinaczki skałkowej. Miałem siedemnaście lat, Kinga – dwanaście. Moja siostra przekonała rodziców, żeby ją puścili ze mną.
– Przecież nie będę się wspinać, na kurs jestem za młoda. Ale po co mam siedzieć w domu, wakacje są – przekonywała.
– Zaopiekujesz się nią?– zapytała mama.
Zabrałem ją ze sobą
Musiałem się zgodzić, bo Kinga zagroziła, że powie rodzicom, że na kurs jadę z Anką. Rodzice jej nie lubili, uważali, że mi zawraca głowę i odciąga mnie od nauki. Tata odprowadził nas na dworzec. Anka dosiadła się na następnej stacji. Na miejscu oczywiście nie miałem czasu zajmować się Kingą. Miałem kurs, kumpli i dziewczynę. Pilnowałem tylko, żeby siostra coś jadła i wracała na noc. W połowie wyjazdu zdarzył się mały wypadek. Siedziałem z całą bandą w barze. Nagle wbiegł Patryk, jeden z instruktorów.
– Tomek, ta małolata to twoja siostra? Chyba coś jej się stało. Chodź szybko!
Pobiegłem za nim. Na polance pod skałą leżała Kinga. Jej noga była wygięta pod dziwnym kątem. Miała na sobie moją uprząż.
– Co ty wyczyniasz?! – zacząłem krzyczeć. – Miałaś się trzymać z daleka od skał. Przecież się umawialiśmy!
Kinga zaczęła płakać.
– No już, dobrze. Pokaż tę nogę… – zmiękłem.
Pojechaliśmy do szpitala. Na szczęście noga nie była złamana. Zanim wróciliśmy do domu, prawie się wygoiła. I choć mama zauważyła, że Kinga trochę utyka, uwierzyła w jej kłamstwo, że naciągnęła sobie mięsień, grając w piłkę nożną.
Chciała iść w moje ślady
Kinga na kurs skałkowy zapisała się za kilka lat. Ja już wtedy wspinałem się w Dolomitach. Wiedziałem, że siostra nie może się doczekać, żeby pójść w moje ślady. Pojechała ze mną przed maturą. Rodzice już dawno zrozumieli, że nie mogą jej niczego zabronić, bo i tak znajdzie sposób, żeby postawić na swoim.
Już za pierwszym razem okazało się, że Kinga ma do wspinania się większą smykałkę niż ja. Byłem większy i silniejszy, ale ona była zwinniejsza i bardziej wygimnastykowana. Na górze zawsze była szybciej niż ja czy którykolwiek z moich kumpli. Potem, kiedy już byliśmy dorośli, Kinga dalej lubiła robić to co ja. Podejrzewałam, że głównie po to, żeby udowadniać sobie, że jest ode mnie lepsza. Ja zaś szukałem coraz bardziej ekstremalnych wrażeń – może po to, żeby w końcu znaleźć taki sport, którego Kinga nie odważy się spróbować?
Kitesurfing, motocross, skoki na bungee, rowerowy downhill. Próbowałem wszystkiego. Kinga też. Nie zniechęcałem jej. Zaczęła mnie nakręcać ta nasza rywalizacja. Kilka lat lata temu odkryliśmy spadochrony. Zaczęliśmy się ścigać na liczbę oddanych skoków. Aż kiedyś kumpel zaproponował BASE jumping.
Rywalizowaliśmy ze sobą
– Tomek, to jest dopiero coś. Taka adrenalina – zachwalał Antek.
Ta ekstremalna odmiana spadochroniarstwa polega na tym, że skaczesz nie z samolotu, ale z dachu wieżowca, mostu czy góry. Czas na otwarcie spadochronu jest bardzo krótki. Liczy się refleks. Nie byłem pewien, czy to sport dla mnie. Ale Kinga zareagowała entuzjastycznie.
– Brat, no co ty? Pękasz? Bez ciebie nie idę, nie będzie tak fajnie. No, nie wygłupiał się – nalegała.
Zgodziłem się. To był nasz pierwszy skok. Pojechaliśmy w Bieszczady, na opuszczony most. Po kilku godzinach ćwiczeń otwierania spadochronu na sucho nadszedł czas na skok. Najpierw poleciał instruktor. Potem Antek. Poszło gładko. Przestałem się denerwować. I ja, i Kinga mieliśmy na koncie więcej skoków spadochronowych niż Antek. Dlaczego nam miałoby się nie udać?
Przełożyłem nogi przez barierkę. Skoczyłem. Pociągnąłem za linkę i nade mną otworzył się spadochron. Wspaniałe uczucie. Byłem w euforii. Wylądowałem, zwinąłem spadochron i pomachałem do Kingi. Odmachała i skoczyła. Po kilku sekundach zrozumiałem, że coś jest nie tak. Kinga się szarpała, a spadochron się nie otwierał. Zamarłem. Gdy była kilkanaście metrów nad ziemią, wreszcie rozłożyła się nad nią czasza spadochronu. Ale było już za późno. Moja siostra, zamiast miękko wylądować, runęła na ziemię. Pobiegłem do niej, rycząc jak ranne zwierzę.
– Tomek, nie ruszaj jej! – krzyknął instruktor.
Kinga miała zamknięte oczy. Z ust sączyła jej się krew. Ale oddychała. Głaskałem ją po ręce i powtarzałem, że wszystko będzie dobrze. Po półgodzinie przyleciał helikopter. Ratownicy zapakowali Kingę w nosze i zabrali ją do szpitala. Kiedy ja tam dotarłem, Kinga była już na sali operacyjnej. Modliłem się, choć nie jestem religijny. Nie zadzwoniłem do rodziców. Wierzyłem, że wszystko będzie dobrze i będę mógł im powiedzieć, że Kinga miała drobny wypadek, ale nic jej nie będzie.
Jeszcze wierzyła, że będzie dobrze
Może Bóg mnie nie usłyszał, a może nie mógł pomóc. Kinga przeżyła, ale lekarz powiedział, że będzie miała szczęście, jeśli zachowa władzę w rękach. Bo że straciła władzę w nogach, było już pewne. Siedziałem przy łóżku siostry i płakałem do rana. W końcu zebrałem się na odwagę i zadzwoniłem po rodziców.
– Tomek, to nie twoja wina, to był wypadek – mama odezwała się do mnie dopiero pół godziny po tym, gdy dotarli do szpitala.
Wiedziałem, że tak nie myśli. Widziałem to w jej oczach. Tata milczał. I nerwowo zaciskał pięści. Kinga wybudziła się ze śpiączki w nocy. Rodzice godzinę wcześniej poszli do hotelu się przespać.
– Tomek? Gdzie ja jestem? Co się dzieje? – wychrypiała.
Wiedziałem, że to moja kara, że muszę jej powiedzieć prawdę. Zobaczyłem, że Kinga próbuje poruszyć nogami i rękami. Ale ani drgnęła.
– Tomek, to niemożliwe. To pewnie leki. Przecież jest rehabilitacja… A ja jestem silna. Będzie dobrze…
Nie oponowałem. Może to dobrze, że Kinga się nie poddaje? Następnego dnia, już przy rodzicach, lekarz szczegółowo wytłumaczył Kindze, co jej się stało:
– Pani Kingo, nie będę pani okłamywał. Ma pani przerwany rdzeń kręgowy i nie ma szans, że odzyska pani władzę od pasa w dół. Nie wiemy, co z rękami. Może to tylko obrzęk i władza w rękach pani wróci. A jeśli tak, to rehabilitacja potrafi czynić cuda. Proszę być dobrej myśli.
Kinga odwróciła się do ściany. Chwilę milczała. A potem wybuchnęła.
– Czy pan sam siebie słyszy? Dobrej myśli? Jestem kaleką i mam być dobrej myśli? Czy pan oszalał? Proszę wyjść… Wszyscy wynocha!
Lekarz się wycofał, ja i tata też. W sali została tylko mama. Słyszeliśmy przez drzwi krzyki Kingi. Płacz mamy. Więcej krzyków. I płacz Kingi. A potem zapadła cisza.
Odmawiała pomocy
Uchyliłem drzwi. Kinga leżała sztywno i wpatrywała się w sufit. Mama trzymała ją za rękę. Po jej policzkach ciekły łzy. Kinga przez kilka tygodni z nikim nie rozmawiała. Odmawiała ćwiczenia. Żywiona była przez sondę, bo nie chciała jeść. Jedyne, co mówiła, to „pozwólcie mi umrzeć”. Uciekałem wtedy z jej sali z płaczem, czując się podwójnie winny: że przeze mnie leżała w tym łóżku i że nie miałem odwagi, by jej pomóc. Wtedy obiecałem sobie, że w ramach pokuty, już nigdy nie pozwolę jej skrzywdzić.
Z Kingą próbowało pracować kilka rehabilitantek. Były miłe, łagodne i cierpliwe. Od Kingi albo nie słyszały nic, albo przekleństwa. Nie pomagały moje prośby ani płacz mamy. Wydawało się, że nikt nie jest w stanie dotrzeć do Kingi. Po dwóch miesiącach Kingę przetransportowaliśmy do naszego miasta. Rodzice wierzyli, że zabiorą ją do domu. Ale Kinga dalej nie chciała jeść i musiała trafić do szpitala.
Siedziałem przy Kindze, gdy do jej sali wtargnął Norbert. Zwalisty, z długą, czarną brodą, kolczykami i tatuażami.
– A pan kim jest… – zerwałem się.
Ale on nie zwracał na mnie uwagi. Odsunął zasłony i salę zalało ostre światło. Oboje z Kingą zmrużyliśmy oczy.
– Koniec leniuchowania moja panno. I użalania się nad sobą. Bierzemy się do roboty.
– Wal się – warknęła Kinga.
Facet jakby jej nie słyszał, zrzucił na podłogę kołdrę i zaczął sadzać Kingę na łóżku.
– Hej, człowieku, zostaw ją! – rzuciłem się w jego stronę.
Dryblas złapał mnie za rękę. Miał żelazny uścisk.
– Hola, hola. Jak pan nie chce pomóc, to niech pan chociaż nie przeszkadza. Mam na imię Norbert i jestem rehabilitantem pana siostry. I obiecuję, że chociaż nie wyjdzie stąd na własnych nogach, to będzie umiała sobie sama poradzić ze wszystkim.
Po tej zapowiedzi Norbert wyprosił mnie z sali. Na korytarzu słyszałem dalsze obelgi Kingi i jej krzyki. Chciałem tam wrócić, ale ktoś złapał mnie za ramię.
– Proszę ich zostawić. Norbert naprawdę jest dobry – za mną stała kobieta w białym kitlu. – Pana siostra jest bardzo uparta. Głaskanie jej po głowie i proszenie niewiele pomoże. Proszę mi zaufać.
Musiałem ją chronić
Trzy dni później Kinga na moje powitanie lekko uniosła prawą rękę i się uśmiechnęła.
– Zobacz, jakie robię postępy – to była pierwsza pozytywna rzecz, jaką od niej usłyszałem od wypadku.
Myślałem, że teraz już pójdzie łatwiej. Ale tak dobrze to nie było. Tydzień później krzyki siostry usłyszałem już przy windzie. Przerażony zacząłem biec. Kinga siedziała na wózku inwalidzkim pod oknem.
– Tomek, dobrze że jesteś! Zabiję tego gnoja! Zabierz mnie stąd! Do domu albo gdziekolwiek. Ten troglodyta się nade mną znęca! – darła się Kinga. – Ale najpierw odwieź mnie do łóżka, jestem zmęczona.
Rzuciłem się na pomoc, ale zanim zdążyłem poruszyć wózek, do sali wpadł Norbert.
– Proszę nawet nie drgnąć. Kinga musi sama sobie poradzić. Zapewniam pana, że da radę. Tylko musi przestać się nad sobą użalać i się postarać. A jak nie chce, to niech sobie siedzi. Może jej tak wygodnie?
Wtedy oczywiście nie posłuchałem. Popchnąłem wózek i pomogłem Kindze położyć się w łóżku.
– Pan jest tyranem – zrugałem go. – Doniosę na pana do dyrektora. Pan nie powinien pracować nawet w zoo, a co dopiero w szpitalu! – piekliłem się.
– Tomek, daj spokój. Norbert ma rację. Dałabym radę. Ale mnie dziś wkurzył, więc zrobiłam scenę. On mi naprawdę pomaga.
Zgłupiałem. Stałem na środku sali z uniesionymi do góry rękami i nie wiedziałem, co zrobić. Przyszło mi do głowy jedno hasło: syndrom sztokholmski. Moja siostra zakochała się w swoim oprawcy.
– Kinga, nie wygłupiaj się. Przecież ja widzę, co się tu wyprawia. I na więcej nie pozwolę…
– Tomek. Nie wtrącaj się. Proszę. Zobacz, co już potrafię – Kinga zaczęła ściskać prawą ręką gumową piłkę. A potem przełożyła piłkę do lewej ręki i też kilka razy ją ścisnęła. – Nie znoszę typa, ale jest mi potrzebny – dodała, uśmiechając się przy tym tak, że zrozumiałem, że pierwsza część tego zdania nie do końca była prawdziwa.
Efekty były widoczne gołym okiem
Dałem spokój. Może rzeczywiście taki rehabilitant był Kindze potrzebny? Miłym paniom z poprzedniego szpitala nie udało się się jej przekonać nawet do poruszenia głową. Dwa miesiące później Kinga całkiem sprawnie poruszała się sama na wózku. Normalnie ruszała głową i prawą ręką. Nad lewą ciągle pracowała, ale szło jej coraz lepiej.
Norbert zajmował się rehabilitacją Kingi nawet wtedy, gdy już wróciła do domu. Zamieszkała u mnie – miałem mieszkanie na parterze, z małym ogródkiem. U rodziców w bloku nie było windy. Zresztą uważałem, że to ja muszę się opiekować siostrą – bo to przeze mnie siedziała na tym wózku.
Nauczyłem się, że mam się nie wtrącać do rehabilitacji siostry. Gdy wracałem z pracy i słyszałem z pokoju wyzwiska, chowałem się w kuchni.
– Ty sadysto, zostaw mnie! Nie mam siły. Znęcasz się nad kaleką, tego cię mama nauczyła? – ryczała Kinga.
– Ciamajda, mazgaj. Chcesz naprawdę być kaleką? Proszę bardzo, droga wolna. Użalaj się nad sobą, nie ma sprawy – wtórował jej Norbert.
Już wiedziałem, że taki mieli styl komunikacji. I że następnego dnia przywitają się jak najlepsi przyjaciele. A potem znowu zaczną wyzywać.
Moje życie zamarło
Mama wpadała do Kingi codziennie. Robiła zakupy, gotowała, sprzątała. Z początku protestowałem, ale mama powiedziała mi wprost:
– Tomek, muszę chociaż tak pomóc. Muszę coś robić, żeby nie zwariować. Zresztą nie możesz wszystkiego robić sam. Masz pracę i swoje życie.
Pracę owszem, miałem. Ale od wypadku Kingi nic poza nią. Nie uprawiałem już sportu, nie spotykałem się z kumplami. Jagoda, którą poznałem kilka tygodni przed wypadkiem, odeszła miesiąc później. Nie miałem jej tego za złe. Zresztą wtedy i tak liczyła się tylko Kinga. Za namową Norberta Kinga zaczęła chodzić na siłownię. Potem nauczyła się sama prowadzić samochód. Aż w końcu zapisała się na szermierkę. Jak w każdym sporcie, za jaki brała się dotychczas, i w tym okazała się bardzo dobra. Na pierwszych zawodach, w których wzięła udział, zajęła trzecie miejsce. Przegrała tylko półfinałowy pojedynek. Mama płakała, tata udawał, że nie, ale miał wilgotne oczy.
Trener z klubu szermierczego znalazł też Kindze pracę. Została recepcjonistką w eleganckiej siłowni, którą prowadził jego kumpel. I uparła się, że będzie dokładać się do czynszu i do zakupów. Zaczęła też sama sprzątać – mnie zostawiała tylko do wytarcia kurze na górnych pólkach. Tylko gotowała dalej mama.
– Myślałam, że jak Bóg mi zabrał władzę w nogach, to mi dał w zamian talent kulinarny – żartowała, gdy po raz kolejny jej sznycle były twarde jak podeszwa, a biszkopt okazywał się zakalcem.
Coraz częściej, gdy wracałem do domu, jej nie było. Wracała wieczorem, czasem na rauszu. Nagle się okazało, że to ja siedzę w sobotę w domu sam przed telewizorem, a moja rzekomo niepełnosprawna siostra baluje w mieście. Kinga nawet próbowała mnie czasem gdzieś wyciągnąć, ale odmawiałem. Ciągle uważałem, że nawet to, że Kinga sobie nieźle radzi, nie zwalnia mnie z mojej pokuty.
Zachowałem się jak samolub
Dwa dni temu na rodzinnym obiedzie, który mama ugotowała u mnie, Kinga oznajmiła nam, że się wyprowadza.
– Poznałam kogoś i zamieszkam z nim. Niedługo go poznacie, nie zamierzam go chować. Kuba jest moim kolegą z klubu, teraz pojechał na zawody do Nicei. Trochę muszę u niego przemeblować, ale jak tylko wróci, to was zaprosimy.
Zamarłem. Wiedziałem, że powinienem się cieszyć, że Kinga jest szczęśliwa i układa sobie życie. Ale zacząłem się martwić o siebie. Co ja teraz zrobię? Kim się będę zajmował? Powinienem milczeć, ale nie wytrzymałem i wypaliłem:
– No pięknie, ale nie pomyślałaś o mnie? Poświęciłem ci ponad rok, a teraz tak mnie po prostu zostawisz? Bo jakiś umięśniony szermierz zawrócił ci w głowie?
Kinga patrzyła na mnie zdziwiona, mama – przerażona. Za to tata uznał, że tym razem nie będzie milczał.
– Zamknij się. Rozumiesz? Natychmiast przeproś Kingę. Myślałem, że jesteś mężczyzną, byłem dumny, że się opiekujesz siostrą. A teraz zachowujesz się jak gnojek. I samolub. Sam siebie posłuchaj! – tata walnął pięścią w stół.
Wybiegłem na dwór. Byłem wściekły. To tak mi się rodzina odpłaca za to, jak się opiekowałem siostrą? Jak się poświęciłem? Nakręcałem się tak przez kilkanaście minut. Aż nagle do mnie dotarło, że tata ma rację. Że jestem żałosnym dupkiem. I że naprawdę to boję się, że teraz będę musiał zająć się znowu swoim życiem, poukładać je na nowo. I poradzić sobie z poczuciem winy inaczej, a nie wmawiać sobie, że mogę ją odpokutować poprzez opiekę nad Kingą. Bo ona już mnie nie potrzebuje. Wróciłem do domu.
– Kinga, przepraszam. I cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Naprawdę. Ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.