„Kiełkujące nasionko w brzuchu mojej 19-letniej córki to nie koniec żartów losu. Dla mnie też miał niespodziankę”
„Zosia miała 19 lat. I własne życie, do którego nie miałam dostępu. Odrzucała mnie. Wychodziła rano bez słowa, wracała późno, czasem nawet nie wiedziałam kiedy. Odpowiadała półsłówkami, a każde pytanie traktowała jak atak. Już nie pytałam, gdzie była, z kim. Przestałam się narzucać. Nie było sensu”.

- Redakcja
Czułam, jakbym dźwigała na barkach całe stulecie. Pracowałam na dwa etaty, bo ktoś musiał płacić rachunki. Ojciec Zosi zniknął z naszego życia, zanim zdążyła dobrze nauczyć się mówić. Nie miałam czasu na przyjemności, radości, marzenia – żyłam z rozpędu. Czasem myślałam, że tak właśnie wygląda starość: gdy każdy dzień jest identyczny, a ciało coraz częściej odmawia posłuszeństwa.
Zosia miała dziewiętnaście lat. I własne życie, do którego nie miałam dostępu. Odrzucała mnie. Wychodziła rano bez słowa, wracała późno, czasem nawet nie wiedziałam kiedy. Odpowiadała półsłówkami, a każde pytanie traktowała jak atak. Już nie pytałam, gdzie była, z kim. Oduczyłam się troszczyć na głos. Przestałam się narzucać. Nie było sensu.
Pewnego wieczoru, kiedy sprzątałam łazienkę, coś przykuło moją uwagę. Coś, co nie powinno tam być. Test ciążowy. Pozytywny. I choć nie mój – nogi się pode mną ugięły.
Znalazłam jej pozytywny test ciążowy
Test leżał na stole jak oskarżenie. Biały plastikowy patyczek z dwiema kreskami. Zosia wróciła jak zwykle – rzuciła klucze, kurtkę, torbę. Spojrzała na mnie i na stół. Zmarszczyła brwi.
– Co to ma być? – spytała bez cienia zdziwienia.
– To ja się powinnam zapytać. To twoje?
– A jakby było?
– Zosia, nie żartuj. Jesteś w ciąży?
– Nie wiem. Może. Może nie.
– Ty sobie żarty robisz?! Dziewiętnaście lat! Ty w ogóle rozumiesz, co to znaczy?
– Ty miałaś osiemnaście, jak mnie urodziłaś – powiedziała spokojnie, jakby to wszystko było bardzo logiczne.
Poczułam, jakby ktoś wepchnął mi głowę pod wodę. Miałam jej coś odpowiedzieć, wytłumaczyć, krzyknąć, ale nie umiałam. Ona patrzyła bez emocji.
– I co teraz? – zapytałam w końcu cicho.
– Nie wiem. Nic. Idę do siebie.
Odwróciła się, poszła do swojego pokoju. Trzasnęły drzwi. A ja zostałam sama w kuchni, z testem, pustym kubkiem po kawie i uczuciem, że zawiodłam ją tak bardzo, że już nie ma do mnie nawet pretensji. Jest tylko mur.
Ja też byłam w ciąży
Od kilku dni miałam wrażenie, że świat kręci się szybciej niż ja. Mdłości, zawroty głowy, uderzenia gorąca. Myślałam, że to nerwy. Może menopauza. Ale coś nie dawało mi spokoju. Kupiłam test po cichu, w markecie, wciskając go między papier toaletowy a makaron. W domu schowałam do szuflady. Leżał tam dwie noce. Trzeciej zrobiłam go w nocy, kiedy Zosia spała.
Dwie kreski.
Patrzyłam na nie i śmiałam się bezgłośnie. I płakałam. Jednocześnie. Nie wiedziałam, czy to możliwe, a jednak. Rano, stojąc przy zlewie, nie zauważyłam, że Zosia weszła do kuchni. Miała nieobudzoną twarz i rozczochrane włosy.
– Co to? – zapytała, wskazując test leżący na pralce.
Zamarłam. Zamiast odpowiedzi, tylko spuściłam wzrok.
– Mamo... To twoje?
– Tak – powiedziałam po chwili. – Moje.
– Żartujesz, prawda?
– Nie.
Usiadła przy stole i patrzyła na mnie, jakbym była kimś obcym.
– A ja myślałam, że to ja jestem problemem – rzuciła gorzko.
– Nie jesteś. Po prostu... nie wiem, co się dzieje. To się po prostu wydarzyło.
– Z kim?
– Nieważne – odpowiedziałam cicho. – To nie ma znaczenia.
Siedziałyśmy tak chwilę w milczeniu. Dwie kreski. Dwie kobiety. Dwa życiorysy, które właśnie się pokruszyły.
Nawiązałyśmy cienką nić porozumienia
Następnego dnia Zosia wstała wcześniej niż zwykle. Ja już siedziałam przy stole z herbatą, z testem wsadzonym w kieszeni bluzy. Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam, od czego zacząć.
– Nie spałam całą noc – odezwała się pierwsza, nalewając sobie wody z czajnika. – Myślałam, że to ja zrobiłam ci życiowy bałagan. A tu proszę, remis.
Uśmiechnęła się gorzko. Chciałam odpowiedzieć, ale tylko pokręciłam głową.
– To nie jest konkurs, Zosiu.
– A co to jest? Komedia?
– Tragedia z elementami farsy – wymamrotałam.
Usiadła naprzeciwko mnie. Długo się sobie przyglądałyśmy. W końcu zapytała:
– Co teraz?
– Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Jestem przerażona.
– Ja też – szepnęła. – Bałam się ci powiedzieć. Myślałam, że mnie wyrzucisz z domu.
– Zosiu... – westchnęłam ciężko. – Może nie jestem najlepszą matką. Ale nigdy cię nie zostawię.
Patrzyła na mnie w ciszy, a potem nieśmiało ujęła moją dłoń.
– To... co robimy?
– Na razie? Robimy herbatę i oddychamy. A potem pomyślimy.
Pierwszy raz od miesięcy spojrzałyśmy na siebie bez złości. Może nie było między nami czułości, ale była szczerość. I to już coś.
Dwie ciężarne pod jednym dachem
W przychodni pachniało lekarstwami i starym linoleum. Rejestrowałam nas obie – dwie pacjentki, dwie kartoteki. Recepcjonistka spojrzała na nas dziwnie, ale nic nie powiedziała.
Najpierw Zosia. Wyszła z gabinetu blada.
– Wszystko okej? – zapytałam.
– Jest. Na razie.
Potem ja. Lekarka była konkretna, bez zbędnego uśmiechu. Zadała pytania, zrobiła USG.
– Ciąża potwierdzona. Wczesna. Proszę się zastanowić, co dalej.
Wyszłam na nogach jak z waty. Zosia czekała na korytarzu, czytała ulotki o karmieniu piersią. Podałyśmy sobie wyniki bez słowa. Potem ruszyłyśmy w stronę sklepu.
– Chcę bułki z serem – rzuciła nagle. – I jogurt truskawkowy.
– O tej porze?
– Dziecko się domaga – powiedziała z przekąsem.
Zamiast wracać od razu do domu, usiadłyśmy na ławce przed blokiem. Jedząc w ciszy, patrzyłyśmy na ludzi wracających z pracy.
– Ale jaja – powiedziała po chwili Zosia. – Dwie ciężarne pod jednym dachem. Tego jeszcze nie grali.
– Jeszcze będą o nas mówić – westchnęłam.
– A niech mówią.
I choć żadna z nas nie miała planu, jak sobie poradzić, czułam, że coś się zmienia. Może jeszcze nie między nami. Ale w nas.
Będziemy matkami razem
Minęły trzy tygodnie. W naszym domu nadal panował chaos, ale teraz miał inne brzmienie. Ciszę zastąpiły rozmowy. Czasem kłótnie, czasem śmiech. Zosia została, choć wcześniej mówiła o wyprowadzce.
– I tak bym nie dała rady sama – mruknęła któregoś dnia. – Poza tym… tu mam bułki z serem.
Uśmiechnęłam się. Mało powiedziane, że bułki. Miała matkę, która starała się bardziej niż kiedykolwiek.
– A ty? – spytała nagle. – Myślałaś, co zrobisz?
– Codziennie myślę. I codziennie nie wiem.
– Może... zrobimy to razem?
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Jeszcze niedawno nie chciała ze mną rozmawiać, a teraz proponowała wspólne życie, wspólny dach. Urodzić. Przetrwać. Być matkami – razem.
– Może – odpowiedziałam cicho. – Ale razem to nie znaczy łatwiej.
– Wiem. Ale może mniej samotnie.
Nie było deklaracji, planów, wielkich słów. Ale były dwa kubki herbaty na stole, dwie pary stóp w ciepłych skarpetach, dwie kobiety, które zaczęły siebie słuchać. I to wystarczało na ten moment. Żeby się nie bać aż tak bardzo.
Uczymy się być razem
Czasem w nocy leżę i słucham, jak Zosia oddycha spokojnie w pokoju obok. Już nie chodzi mi o kontrolę. Po prostu chcę wiedzieć, że jest. I że jesteśmy razem. Każda z nas niesie teraz w sobie nowe życie. Dosłownie. Dwa serca biją w dwóch brzuchach, w jednym mieszkaniu, które wcześniej było tylko przystankiem.
Nie wiem, co będzie za miesiąc, za rok. Może się pokłócimy, może będziemy płakać, może któraś z nas ucieknie w panice. Ale jedno wiem na pewno – coś pękło w murze między nami. I przez tę szczelinę zaczęło wpadać światło. Zosia czasem siada obok mnie na kanapie, przytula się bez słowa. Ja głaszczę jej włosy, jak wtedy, gdy była mała. Nie mówimy głośno o tym, co nas czeka. Ale obie wiemy, że to nie koniec, tylko początek.
Dwie kreski. Dwa życia. Dwa światy, które się zderzyły. I jeden dom, w którym uczymy się być razem.
Jagoda, 37 lat
Czytaj także:
- „Moi rodzice i teściowie zrujnowali nam nie tylko ślub. Nigdy im nie wybaczę, że zgotowali nam piekło na ziemi”
- „Chciałam mieć nowoczesne wesele, bez barszczu z krokietem. Gdy zobaczyłam mamę ze słoikiem, to włosy stanęły mi dęba”
- „Mąż zdradzał mnie na prawo i lewo, a ja przy nim trwałam. Jednak to, co teraz zrobił, złamało obietnice przed Bogiem”