„Koleżanki polują na pamiątki na Bali, a ja na promocje w dyskoncie. Nie stać mnie nawet na tani pensjonat w Mielnie”
„Zazdrościłam możliwości, lekkości, tej pewności, że mogą. Że jeśli chcą, to po prostu jadą. A ja wciąż tylko czekałam na promocje, na przeceny, na jakieś metaforyczne last minute, które może w końcu zmieni coś w moim życiu”.

- Redakcja
Moje życie składało się z powtarzalnych rytuałów, które w pewnym sensie dawały mi poczucie bezpieczeństwa, choć coraz częściej odbierały mi nadzieję. Codziennie wsiadałam w ten sam tramwaj o 7:36, czerwony, stary skład. Miałam tam swoje miejsce – z tyłu, przy oknie – i lubiłam obserwować ludzi, którzy zdawali się dokądś pędzić. Pracowałam w dziale administracyjnym dużej firmy, gdzie wszystko było szare – ściany, wykładziny, open space. Nawet twarze współpracowników miały w sobie coś z tego koloru.
Lubiłam porządek
Mój kubek z napisem „Keep calm and admin on” stał zawsze po prawej stronie monitora, długopisy miałam ułożone według koloru, a spinacze w osobnym pojemniczku. Nie dlatego, że to mnie uszczęśliwiało. Po prostu był to jeden z niewielu obszarów, nad którymi miałam jakąkolwiek kontrolę.
Najczęściej zmienianą przeze mnie lokalizacją były alejki w Biedronce. Przechadzałam się między nimi niemal codziennie, sprawdzając, czy nie ma promocji na pesto albo na makaron. Czułam w tym coś ironicznego. To było moje last minute.
Coraz częściej czułam, że moje życie stanęło w korku. Nie byłam już na początku drogi. Byłam gdzieś pośrodku, w miejscu, z którego trudno było zawrócić, ale jeszcze trudniej jechać dalej. Porównywałam się do innych, choć wiedziałam, że to niczemu nie służy.
Oszczędzałam, myślałam racjonalnie, starałam się nie narzekać. Ale w środku narastało we mnie przekonanie, że coś mi umyka. Nie chodziło nawet o marzenia, bo te zdążyłam już trochę przykurzyć. Chodziło o zwykłe poczucie, że jestem, że żyję, że mam wpływ na to, co się dzieje. A tego brakowało mi najbardziej.
Czułam się inna
Stałam w kuchni biurowej, oparta o blat, patrząc bezwiednie na czajnik, który już dawno przestał się świecić. Było dziesięć minut do rozpoczęcia zebrania, ale nie miałam ochoty jeszcze wracać na swoje stanowisko. W kuchni było ciepło, pachniało kawą i czymś słodkim – ktoś zostawił na stole niedojedzone ciasto.
Wtedy weszły Justyna i Karolina. Justyna miała na sobie nową sukienkę – obcisłą, z tych, które od razu rzucają się w oczy. Zaczęły rozmawiać.
– Słuchaj, low season na Malediwach to jest złoto – mówiła Justyna, mieszając kawę. – Woda jak z folderu, wille na palach, no i ta cisza. Zero dzieci, zero wrzasków, pełen relaks.
– I te śniadania do łóżka. Ja nie wiem, jak wrócić do normalności. Mi się nie chce gotować, nie chce mi się nic.
– A mnie się nie chce żyć bez słońca – westchnęła Justyna teatralnie. – Już patrzę na kolejne terminy. Myślę o Zanzibarze.
Karolina zachichotała, a potem rzuciła:
– Natalia, ty coś planujesz na urlop?
Nie miałam na nic
Poczułam, jak czerwienieją mi uszy. Zostałam przyłapana – nie na podsłuchiwaniu, bo przecież stałam tu od początku, ale na tym, że przez kilka minut istniałam obok nich jak cień. Oderwałam wzrok od czajnika, uniosłam kubek do ust, chociaż herbata już wystygła.
– Czekam na last minute – odpowiedziałam automatycznie, bez uśmiechu, bez cienia ironii, choć w środku aż zadrżałam na dźwięk własnego głosu.
Przez ułamek sekundy zrobiło się cicho, a potem Karolina powiedziała:
– No tak, czasem można coś złapać w dobrej cenie.
Uśmiechnęłam się niepewnie, chociaż ich spojrzenia już mnie nie obejmowały. Justyna sięgnęła po ciasto, Karolina zaczęła opowiadać o aplikacjach do rezerwacji lotów. Ja się wycofałam, niepostrzeżenie, jakbym nigdy tam nie stała.
Przypomniałam sobie, że jeszcze dwa lata temu Justyna przychodziła do mnie z prośbą, żebym pomogła jej napisać zakończenie pracy magisterskiej. Siedziała na mojej kanapie, w dresie, z rozmazanym tuszem, jedząc budyń z kubka i powtarzając: „Nie dam rady, serio, nie dam rady”.
A Karolina jeszcze nie tak dawno pakowała się ze mną do wspólnego akademickiego pokoju, z chińskimi zupkami i rozklekotanym laptopem. Wtedy byłyśmy na podobnym etapie. Teraz ich życie było jak film, a moje – jak szarobura czołówka przed seansem, który nigdy się nie zaczyna.
Odstawałam od reszty
Nie zazdrościłam im wakacji. Zazdrościłam możliwości, lekkości, tej pewności, że mogą. Że jeśli chcą, to po prostu jadą. A ja wciąż tylko czekałam na promocje, na przeceny, na jakieś metaforyczne last minute, które może w końcu zmieni coś w moim życiu.
Po pracy poszłam jak zwykle do Biedronki. Na autopilocie. Włożyłam do koszyka chleb tostowy, pomidory i płyn do płukania. W alejce z makaronami zauważyłam przecenę na ten z ciecierzycy – mój ulubiony. Uśmiechnęłam się krzywo. To było moje last minute.
Między regałami minęłam rodzinę z wózkiem wypchanym karkówką i ketchupem – pewnie grill na działce. Później dziewczynę w letniej sukience ciągnącą walizkę i dwie nastolatki, które z ekscytacją mówiły o bilecie do Mediolanu za sto pięćdziesiąt złotych.
– Ma pani kartę na punkty? – zapytała ekspedientka, nie podnosząc wzroku.
– Mam – odparłam, podając telefon.
Wyszłam ze sklepu i ruszyłam do domu. Wieczorem, leżąc na kanapie, włączyłam Instagram. Zdjęcia jak z katalogu – Karolina na Malediwach, kokos, selfie z delfinem. Scrollowałam dalej, ale nie mogłam przestać czuć, że moje serce robi się cięższe z każdą fotką.
Byłam z tym sama
Zadzwoniłam do mamy, bo nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. W mieszkaniu było cicho, za oknem migało światło tramwaju. Odebrała po kilku sygnałach. Zawsze odbierała.
– Cześć, mamo… – zaczęłam, a potem zamilkłam, nie wiedząc, co właściwie chcę jej powiedzieć. – Chyba powinnam coś zmienić.
Po drugiej stronie usłyszałam westchnienie.
– Nie narzekaj, Natalka. Masz pracę, dach nad głową, jesteś zdrowa. Ludzie mają gorzej.
Milczałam. Wiedziałam, że nie zrobiła tego ze złośliwości. Ona po prostu tak miała. Dla niej frustracja była luksusem. Pokoleniowym nieporozumieniem.
– Jasne – powiedziałam cicho. – Masz rację.
Rozłączyłam się i siedziałam długo w ciemności. Nie o to mi chodziło. Nie o pieniądze, nie o kokosy, nie o delfiny. Chodziło o to, że moje życie stało w miejscu, a ja nie miałam odwagi tego głośno powiedzieć. Nawet bliscy mnie nie rozumieli. Może zwłaszcza oni.
Natalia, 31 lat
Czytaj także:
- „Po rozwodzie przypadkiem wpadłam na byłego męża. Nie mogłam uwierzyć, co zrobił ze swoim życiem po zaledwie 2 latach”
- „Teściowie nie dali złamanego grosza na organizację komunii wnuczki. Ale wszystkim wmówili, że przyjęcie to ich zasługa”
- „Ojciec rodzinne obiadki spalał w łóżku mojej instruktorki pilatesu. Nie pozwolę, żeby drań tak upokarzał mamę”