Reklama

Zawsze miałam słabość do zapachów. To one otulały wspomnienia, zatrzymywały chwile, przenosiły mnie w czasie. Uważałam, że perfumy mówią więcej o człowieku niż jego słowa. Dlatego, kiedy zobaczyłam te arabskie, ciężkie, egzotyczne flakoniki na stoisku w galerii, pomyślałam o nim. O jego karku, który całowałam o poranku, o jego szyi, na której zostawiałam ślad swojej szminki i uczuć. Wybrałam zapach, który według sprzedawczyni miał być „męski, głęboki, zmysłowy, ale nie narzucający się”. Pomyślałam, że to dokładnie tak, jak on. Kupiłam je dla niego bez okazji. Bo kochałam. Bo zasługiwał. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Jeszcze wtedy wierzyłam, że miłość pachnie właśnie tak: bursztynem, piżmem i różą damasceńską. Nie sądziłam, że ten zapach zostanie we mnie jak zadra. I że pewnego dnia doprowadzi mnie do prawdy, której wcale nie chciałam poznać.

Byłam naiwna

– Co to? – zapytał z lekkim uśmiechem, przyjmując ode mnie małe, ozdobne pudełko przewiązane złotą wstążką.

– Zobacz sam – odpowiedziałam, udając obojętność, choć serce biło mi mocniej, niż powinno.

Otworzył pudełko. Spojrzał na flakonik, potem na mnie. Uniósł brwi.

Arabskie perfumy? Przecież mówiłem ci, że nie musisz…

– Wiem, że nie muszę. Chcę. To różnica, no nie?

Uśmiechnął się.

– To, czym one pachną? – zapytał, odkręcając korek i zbliżając go do nosa.

– Podobno… drzewem sandałowym, piżmem, bursztynem. I różą. Ale nie taką słodką, bardziej... dymną, orientalną.

– Mm, pachną jak pustynna noc – zażartował, chociaż widziałam, że mu się podobają.

Pochylił się i pocałował mnie w czoło.

– Dziękuję. Naprawdę miło z twojej strony.

– Tylko nie używaj ich do pracy. Zostaw sobie na wieczory. Na… specjalne okazje – dodałam z lekkim uśmiechem.

– Dobrze, dobrze, zachowam na randki z tobą – puścił oczko i odłożył flakonik na półkę w łazience.

Obserwowałam go ukradkiem przez cały dzień. Jak dotykał szyi, jak sprawdzał zapach na nadgarstku. Byłam wtedy taka zadowolona z siebie. I taka głupia.

Zaczęłam węszyć

Pachniał nim częściej, niż się spodziewałam. Zdecydowanie za często jak na „perfumy na specjalne okazje”.

Znowu ich użyłeś? – zapytałam pewnego wieczoru.

– Tak jakoś… polubiłem. Dobrze mi się kojarzą – rzucił lekko, zdejmując kurtkę.

– A z czym dokładnie ci się kojarzą? – zapytałam niby żartobliwie, ale słowa same wypłynęły z moich ust.

– Z tobą. Z prezentem od ciebie.

Uśmiechnął się, a ja poczułam się podle. Jakbym go oskarżyła o coś niewyraźnego, tylko za to, że pachnie.

– Przepraszam, głupio zabrzmiało… Po prostu… Rzadko kto używa perfum do biura – mruknęłam i zajęłam się naczyniami.

– Przecież to tylko perfumy – rzucił z kuchni.

Zaczęłam zwracać uwagę na szczegóły. Kiedy wchodził do łazienki i ile tam przesiadywał. Czy flakonik zmienił położenie? Czy jego koszule pachną tą samą intensywnością co skóra?

– Przesadzasz – mówiłam sobie co wieczór. – To tylko twoja wyobraźnia.

Jednak nie tylko perfumy zostawiają ślady. Również czyjś długi włos na jego płaszczu. Jasny. Nie mój. Wtedy zaczęłam węszyć.

Miałam wątpliwości

Nie powiedziałam mu od razu. Na początku schowałam włos do kieszeni. Głupie, wiem. Jakbym potrzebowała dowodu, że nie zwariowałam.

– Czemu ostatnio jesteś taka cicha? – zapytał trzy dni później, kiedy jedliśmy kolację w milczeniu.

Jestem zmęczona – rzuciłam. – W pracy mamy kontrolę, wiesz, jak jest.

– No tak, kontrola. – Kiwnął głową, nawet nie próbując zapytać więcej.

Wcześniej by nie odpuścił. Wcześniej interesowało go wszystko – czy zjadłam śniadanie, czy wypiłam wystarczająco wody. A teraz? Teraz wolał milczeć, jakby wiedział, że i tak nic mu nie powiem. Wieczorem, kiedy poszedł pod prysznic, weszłam do łazienki, niby po szczotkę do włosów. Flakonik z perfumami stał na półce – zauważalnie lżejszy. Spojrzałam na jego koszulę wiszącą na drzwiach. Zbliżyłam nos do kołnierzyka. Nie pachniał mną. Nie pachniał domem. Pachniał... nią.

Szukasz czegoś? – usłyszałam jego głos.

Stał w progu z ręcznikiem owiniętym wokół bioder, mokre włosy opadały mu na czoło.

– Szczotki – odparłam zbyt szybko. – Twojej koszuli też chyba. Wygląda jakby... miała na sobie szminkę?

– Gdzie? – Podszedł błyskawicznie, spojrzał, potem uśmiechnął się krzywo. – A, pewnie z bufetu. Ta nowa kelnerka, taka niezgrabna… pochlapała mnie zupą.

– Zupa? Na kołnierzyku? W kolorze malinowym?

– Czerwony barszcz – mrugnął.

Nie odpowiedziałam. Po prostu patrzyłam. A on udawał. Naprawdę dobrze udawał.

Coś mi nie pasowało

Dwa dni później znalazłam rachunek. W kieszeni jego płaszcza. Kolacja dla dwóch osób, w restauracji, w której nigdy razem nie byliśmy.

Co to za miejsce? – zapytałam, podając mu rachunek, kiedy tylko wszedł do mieszkania.

Zamarł. Spojrzał na papier, potem na mnie. Nie grał zaskoczenia, był za sprytny.

Miałem tam spotkanie służbowe – odpowiedział po chwili. – Klient. Nie chciał rozmawiać w biurze.

– Serio? – pokazałam mu wyraźnie zaznaczoną pozycję „Zestaw dla zakochanych”.

To tylko nazwa w karcie – zaczął spokojnie, aż za spokojnie. – Myślisz, że zdradzam cię na oczach kelnerów i jeszcze biorę paragon?

– Myślę, że jesteś na tyle pewny siebie, że nawet to cię nie rusza.

Wzruszył ramionami.

– Słuchaj, jeśli nie ufasz mi na tyle, że z każdej kolacji muszę się tłumaczyć, to… nie wiem, po co w ogóle jesteśmy razem.

– Ufam. – Kłamałam. – Jednak czuję, że coś się zmieniło. Od tamtych perfum… Od tamtego prezentu.

– I to przez zapach? Naprawdę? To brzmi jak jakiś kiepski film.

– Może, ale coś tu nie gra.

– Może to ty się zmieniłaś – odpowiedział, wycofując się do kuchni. – Może widzisz rzeczy, których nie ma.

Zamknęłam oczy. Może miał rację. Może to ja jestem tą, która węszy za dużo. Tylko że jeszcze tego wieczoru napisałam wiadomość do znajomej z jego pracy. Niby przypadkiem. Niby towarzysko. Zapytałam, czy mieli ostatnio jakieś służbowe kolacje. Odpisała krótko: „Nie. Nic mi nie wiadomo”.

Nie czułam nic

Kiedy wychodził z domu w piątek wieczorem, byłam już gotowa. Powiedział, że spotkanie z klientem, że „tak wyszło”. Nawet nie zapytał, czy chcę jechać z nim.

– Nie obrażaj się, to czysto zawodowe. Będziemy siedzieć nad papierami. Zasnęłabyś z nudów – powiedział, wkładając płaszcz.

– Jasne – odparłam, podając mu szalik. – Powodzenia.

Uśmiechnął się i wyszedł. Minutę później byłam już w kurtce, z kluczykami w dłoni. Śledzenie go nie było łatwe, ale nie zamierzałam się poddawać. Wiedziałam, gdzie parkuje. Znałam jego nawyki. Jechałam za nim, nie za blisko. Zatrzymał się pod knajpką. Nie miał przy sobie teczki. Nie wyglądał na kogoś, kto idzie na spotkanie biznesowe. Wysiadłam z samochodu, zostałam w cieniu. I wtedy ją zobaczyłam. Blondynka. Kręcone włosy, płaszcz z futerkiem, obcasy. Uśmiechnęła się, gdy go zobaczyła. Pocałowała go w policzek, a potem weszli razem do środka. Stałam tam jeszcze długo. Nie czułam nic. Wróciłam do domu przed nim. Usiadłam w kuchni i nalałam sobie wina. Kiedy wszedł, udawałam, że czytam.

– Jak było? – zapytałam, nie podnosząc wzroku.

– Męcząco. Klient kapryśny – westchnął, ściągając buty.

Wstałam i podeszłam do niego. Przytuliłam go. Przyłożyłam twarz do jego szyi.

– Nadal pachniesz jak tamte perfumy – szepnęłam mu do ucha. – Tylko że teraz znam już prawdę.

Oderwałam się i poszłam do sypialni. Nie krzyczałam. Nie zrobiłam awantury. Nie było już sensu.

Przejrzałam na oczy

Przez trzy dni milczeliśmy. Nie mówił, że mnie kocha. Ja nie pytałam, gdzie był. Chodziliśmy obok siebie jak obcy ludzie, udając, że wszystko gra. W czwartek wieczorem usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.

– Możemy porozmawiać?

Spojrzałam na niego, spokojna jak nigdy.

– Możemy. Jednak jeśli chcesz opowiadać bajeczki, to daruj sobie.

Nie chcę cię ranić. Naprawdę nie taki był plan…

– Plan? – przerwałam mu. – Czyli był plan?

– To się po prostu wydarzyło. Nie chciałem tego. Na początku to był flirt. Głupi, lekki. Potem… jakoś samo się potoczyło.

Nie musisz się tłumaczyć. Chciałam tylko wiedzieć. I wiem. Dziękuję, że w końcu nie udajesz.

– Nie chcę cię stracić. Mogę to naprawić.

Nie możesz – odpowiedziałam cicho. – Bo ja już cię straciłam. A może ty mnie. Sama nie wiem.

Wstałam, poszłam do łazienki i sięgnęłam po flakonik perfum. Był niemal pusty. Wyrzuciłam go do śmieci.

– Zapach zdrady – powiedziałam sama do siebie. – Ładny, ale piekielnie drogi.

Wróciłam do pokoju.

– Prześpisz się na kanapie – powiedziałam bez emocji. – A jutro zacznijmy się pakować. Bo jedno z nas musi się wynieść.

Nie zaprzeczył.

Klaudia, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama