„Kupiliśmy działkę na wsi, by żyć w harmonii z naturą. Nie wiedzieliśmy, że życie w zgodzie z ludźmi będzie trudniejsze”
„Szliśmy powoli, rozglądając się, gdzie moglibyśmy postawić altanę, a gdzie posadzić jabłonie. Nagle w głębi lasku zobaczyłam sylwetkę. Starsza kobieta, w chustce, z koszykiem pełnym grzybów, poruszała się pewnie, jakby znała każdy pień i każdy mech. Zamarłam, bo nie wiedziałam, czy się odezwać”.

- Redakcja
Jeszcze kilka miesięcy temu nie przypuszczałam, że będę zaczynać nowe życie w miejscu, gdzie powietrze pachnie sianem, a dzień odmierzają koguty, a nie sygnały tramwaju. Całe życie spędziłam w mieście – wśród hałasu, neonów i ludzi, którzy nie wiedzą, jak mają na imię sąsiedzi zza ściany. A jednak, kiedy zobaczyłam ogłoszenie o sprzedaży działki na wsi, coś we mnie zadrżało. Igor, mój mąż, od razu się zapalił.
– Wyobraź sobie, Mariolka, własny lasek, cisza, ognisko, żadnych sąsiadów za oknem. To będzie nasz kawałek świata! – przekonywał, a w jego głosie brzmiała pewność.
Ja się wahałam. Zawsze marzyłam o ogrodzie i porankach z kawą na tarasie, ale w głowie miałam też obraz zamkniętych społeczności, gdzie przyjezdni są obcy. Pierwszy raz pojechaliśmy obejrzeć tę ziemię jesienią. Liście szumiały pod nogami, a powietrze było czyste, aż kręciło w nosie.
– To będzie nasz azyl – Igor uścisnął moją dłoń. Patrzyłam na niego i wierzyłam, że mówi serio.
Wieczorami, przy winie, snuliśmy plany.
– Tu altana, tu huśtawka, a tam sad” – wymieniał Igor.
– A co, jeśli ludzie nas nie przyjmą? Może trzeba od razu pójść do sąsiadów, przedstawić się? – pytałam.
– Nie musimy się nikomu podlizywać. Kupiliśmy ziemię, mamy dokumenty. To wystarczy.
Słuchałam go, ale w sercu miałam niepokój. Bo ja chciałam nie tylko ziemi, ale też poczucia, że należę, że w tym miejscu, gdzie ptaki śpiewają głośniej niż samochody, ktoś powie mi „dzień dobry” z życzliwością.
Czułam dziwny ciężar
Była późna jesień, liście tworzyły rudy dywan na ścieżkach i pachniało wilgotną ziemią. Z Igorem wybraliśmy się na spacer po naszej nowej działce. Chciałam nacieszyć się tym miejscem, zanim przykryje je śnieg. Szliśmy powoli, rozglądając się, gdzie moglibyśmy postawić altanę, a gdzie posadzić jabłonie. Nagle w głębi lasku zobaczyłam sylwetkę pochyloną nad ściółką. Starsza kobieta, w chustce, z koszykiem pełnym grzybów, poruszała się pewnie, jakby znała każdy pień i każdy mech. Zamarłam, bo przez chwilę nie wiedziałam, czy się odezwać. Igor nie czekał ani sekundy.
– Proszę pani, to teren prywatny – powiedział ostrym tonem, podchodząc bliżej.
Kobieta wyprostowała się powoli, spojrzała na nas spokojnym, zmęczonym wzrokiem.
– A od kiedy las ma właściciela? – zapytała. – Tu zbierałam grzyby od dziecka. Ziemia nie należy do człowieka. Ziemia karmi każdego.
Poczułam, jak w gardle ściska mnie niepokój. Chciałam złagodzić atmosferę.
– Proszę pani, rozumiemy, ale to nasza działka… Wolelibyśmy, żeby nikt tu nie chodził – odezwałam się najłagodniej, jak potrafiłam.
Igor od razu dodał ostrzej:
– To nasze prawo. Prosimy to uszanować.
Starsza kobieta nie krzyczała, nie obrażała się. Popatrzyła tylko na nas z czymś, co przypominało smutek i powoli odwróciła się w stronę ścieżki. Koszyk unosił się rytmicznie w jej ręce, kiedy odchodziła. Stałam przez chwilę w milczeniu, słuchając, jak szeleszczą liście pod jej butami. W brzuchu czułam jakiś ciężar. Igor ujął mnie za ramię.
– Musimy być stanowczy. Inaczej wszyscy będą tu wchodzić jak do parku.
Skinęłam głową, ale w środku coś mi podpowiadało, że ta rozmowa nie skończyła się tylko na kilku zdaniach. Jakby w tym lesie zostało coś, czego nie rozumiałam.
Zrobiło mi się smutno
Następnego dnia obudził mnie hałas wiatru uderzającego o dachówki. Poszłam otworzyć furtkę, bo w nocy źle ją zamknęliśmy, i wtedy zobaczyłam coś, co mnie zatrzymało w pół kroku. Na ziemi, tuż pod płotem, leżała reklamówka. W środku były dorodne prawdziwki, podgrzybki i maślaki, a na wierzchu kartka z krzywymi literami: „Nie potrzebuję waszych grzybów, tylko powietrza”.
Poczułam, że robi mi się gorąco, chociaż powietrze było przenikliwie zimne. Zawołałam Igora. Przyszedł szybko, z rękami w kieszeniach bluzy i gdy przeczytał napis, w jego oczach pojawiła się złość.
– To czysta złośliwość – powiedział ostro. – Chcą nam pokazać, że tu nie pasujemy.
Patrzyłam na koszyk pełen darów lasu, teraz wsypanych do plastikowej torby, i nie potrafiłam się zgodzić.
– A może to był miły gest… – zaczęłam cicho. – Taki rodzaj odpowiedzi, próba rozmowy?
Igor prychnął i wyrzucił kartkę do wiadra na śmieci.
– Nie ma o czym rozmawiać. To nasza ziemia i koniec.
Milczałam, ale czułam dziwny smutek, jakbyśmy coś zepsuli, nawet nie rozumiejąc dokładnie co. W głowie krążyło mi to jedno zdanie z kartki. Powietrza nie można zamknąć za furtką, nie można postawić tabliczki z napisem „własność prywatna”. Cały dzień chodziłam rozkojarzona. Igor snuł plany, gdzie postawić drewutnię i jak ogrodzić sad, a ja nie słuchałam. Gdy kładłam się spać, czułam, że sen nie przyjdzie szybko. Zastanawiałam się, czy kobieta, którą spotkaliśmy, pisała te słowa ze złości, czy raczej z bólu.
Oni nas tu nie chcą
Kilka dni później zaczęłam zauważać coś, czego wcześniej nie było. Na początku wydawało mi się, że przesadzam, ale z każdym dniem obraz stawał się wyraźniejszy. W sklepie kobiety, które dotąd odpowiadały mi krótkim „dzień dobry”, nagle zaczęły odwracać wzrok. Sprzedawczyni podała resztę, nie patrząc mi w oczy. Na drodze, kiedy minęłam sąsiada z psem, udawał, że poprawia smycz, by nie musieć się przywitać. Pewnego popołudnia, wracając ze sklepu, usłyszałam rozmowę dwóch kobiet stojących pod płotem.
– Miastowi przyszli i myślą, że im wolno wszystko… – mówiła jedna.
– A niech spróbują jeszcze kogoś wyrzucić, to zobaczą – dodała druga.
Serce mi przyspieszyło. Przeszłam obok, starając się nie dać poznać, że słyszałam każde słowo. W domu opowiedziałam o tym Igorowi.
– Oni nas tu nie chcą – powiedziałam drżącym głosem. – Czuję to w każdym spojrzeniu.
Igor siedział przy stole, kreśląc coś na kartce. Uniósł głowę i spojrzał na mnie bez emocji.
– Nie przyszliśmy tu po ich zgodę. Mamy papiery i prawo. To wystarczy.
– Ale ja nie chcę mieszkać w twierdzy – odparłam. – Chciałam domu, a nie miejsca, gdzie będę się czuła obco.
– Przywykną. Każdy musi się nauczyć, że to nasz teren – uciął Igor.
Poczułam, że rozmawiam z kimś, kto widzi świat zupełnie inaczej niż ja. On wierzył w granice, w miedze i płoty. Ja coraz mocniej czułam, że miedza między nami a wsią jest coraz szersza i trudniejsza do przekroczenia.
Nie chciałam być intruzem
Było chłodne popołudnie, gdy po raz drugi spotkałam starszą kobietę w naszym lasku. Stała oparta o pień, koszyk miała pusty. Nie wyglądała jak intruz, raczej jak ktoś, kto zatrzymał się w znajomym miejscu, żeby pomyśleć.
– Nie przyszłam po grzyby – powiedziała, zanim zdążyłam się odezwać. – Już nie mam tyle sił, żeby je dźwigać. Ale las… las jest jak dom.
Podniosła na mnie oczy i w tym spojrzeniu nie było złości, tylko zmęczenie.
– Odkąd pamiętam, chodziłam tu z mężem. Jeszcze jako dziewczyna przychodziłam po jagody, a potem z nim, z koszami. Tu się śmialiśmy, tu kłóciliśmy, tu się godziliśmy. Płot tego nie wymaże.
Usiadłam obok na zwalonym pniu.
– Rozumiem pani przywiązanie, ale my też chcemy coś tu zbudować. Dom, ogród, kawałek spokoju. A ludzie patrzą na nas jak na obcych.
Kobieta westchnęła.
– Wy myślicie w kategoriach własności. My w kategoriach wspólnoty. To różnica.
– Ale jak mamy być częścią wspólnoty, skoro każdy patrzy na nas jak na intruzów? – zapytałam z goryczą.
– Czasem trzeba oddychać razem, a nie przeciwko sobie – odpowiedziała.
Zapadła cisza. Słyszałam tylko trzask gałązek pod czyimiś butami daleko w lesie. Patrzyłam na jej spracowane dłonie i pomarszczoną twarz. Zrozumiałam wtedy, że dla niej ten lasek był czymś więcej niż działką. Był pamięcią, częścią życia, której nie można zapisać w akcie notarialnym. Gdy wracałam do domu, niosłam w sobie ciężar tej rozmowy. Wiedziałam, że muszę o tym powiedzieć Igorowi, choć przeczuwałam, że nie będzie chciał słuchać.
Bałam się, że się rozpłaczę
Wróciłam do domu z sercem ciężkim jak kamień. Igor siedział przy stole, pochylony nad planami ogrodzenia. Linie rysowane ołówkiem były proste i zdecydowane, tak samo jak on.
– Spotkałam tę kobietę znowu – zaczęłam niepewnie. – Opowiadała o tym, że od dziecka chodziła do tego lasu. Dla niej to nie jest działka. To kawałek życia.
Igor uniósł wzrok.
– I co z tego? To już przeszłość. Teraz to nasza ziemia.
– Ale nie rozumiesz? – podniosłam głos. – To nie tylko kwestia prawa. Ona mówiła, że my myślimy o własności, a oni o wspólnocie. I ja czuję, że coś w tym jest.
– Nie możemy żyć tu jak w twierdzy – dodałam po chwili ciszej. – Powinniśmy znaleźć sposób, żeby ich zrozumieć.
Igor uderzył dłonią w stół, aż podskoczyły kartki.
– Nie będę prosił o pozwolenie na własnej ziemi! – jego głos był twardy. – Kupiliśmy ją, zapłaciliśmy. To wystarczy.
– To nie wystarczy – szepnęłam. – Dom to nie tylko mury i płot. To też ludzie wokół. A ja czuję, że zamiast domu budujemy mur między sobą a nimi.
Wstałam i wyszłam do sieni, bo bałam się, że się rozpłaczę. Za drzwiami stało wiadro z wodą, w której odbijało się szare niebo. Patrzyłam na to odbicie i miałam wrażenie, że moje marzenie o sielance rozpływa się tak samo, jak obraz w tej wodzie, gdy wrzuciłam do niej kamyk.
Traciliśmy coś cenniejszego
Siedziałam wieczorem na progu domu i patrzyłam w ciemniejący ogród. Cisza była gęsta, tylko gdzieś w oddali słychać było szczekanie psa i odgłos traktora wracającego z pola. Igor zamknął się w środku, udając, że wciągnęły go plany ogrodzenia. Ja czułam, że jakieś ogrodzenie powstaje nie tylko na papierze, ale też między nami. Zaczęłam się zastanawiać, po co tu przyjechaliśmy. Czy naprawdę chodziło nam o kawałek ziemi, czy raczej o poczucie, że wreszcie mamy swoje miejsce? Bo ziemia może być nasza, ale co z tego, jeśli wokół czuję chłód spojrzeń, jeśli każdy krok przypomina mi, że jestem obca?
Przypomniałam sobie słowa kobiety: „Czasem trzeba oddychać razem, a nie przeciwko sobie”. Patrząc na ciemniejące niebo, pomyślałam, że powietrze rzeczywiście nie ma właściciela. Nie można go zamknąć ani sprzedać. Tylko od nas zależy, czy ten oddech będzie łączyć, czy dzielić ludzi. Nie wiedziałam, jak ułoży się nasze życie na wsi. Mieliśmy dom, działkę, poczucie, że coś zaczynamy od nowa. A jednak miałam wrażenie, że tracimy coś cenniejszego – możliwość bycia częścią wspólnoty, której nie da się kupić ani wymusić. Patrzyłam w ciemność i czułam, że ta historia dopiero się zaczyna. A ja stoję na granicy, której sama nie potrafię przekroczyć.
Mariola, 65 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Przyjęliśmy córkę z wnusiem pod swój dach, bo chcieliśmy jej pomóc po rozwodzie. A ona nas wydoiła z kasy”
- „Na pogrzebie ciotki spotkałem swoją licealną miłość. Zrobiłem jej dodatkowy egzamin z uczuć, ale nie zdała poprawki”
- „Odkąd mój partner stracił pracę, awanturuje się o każdy paragon. Zapomniał, że to ja nas utrzymuję”