„Latami utrzymywałam bezrobotnego męża. Naiwnie wierzyłam, że szuka czegoś nowego, ale on miał inny pomysł na życie”
„Naczynia stały w zlewie po kilka dni. Rachunki płaciłam ja, pranie robiłam ja, zakupy też ja. Nawet śmieci przestały go obchodzić. Zaczęłam się czuć, jakbym mieszkała z kimś, kto dawno temu zniknął”.

- Redakcja
Kiedyś nasze poranki pachniały świeżą kawą i tostami. Tomek włączał radio, śpiewał jakieś głupoty pod nosem, a ja przewracałam oczami i udawałam, że mnie to denerwuje. Potem śmiałam się, kiedy całował mnie na pożegnanie. Żyliśmy zwyczajnie, ale razem. Pamiętam to wyraźnie, choć minęły lata.
Utrzymywałam nas
Potem coś zaczęło się sypać. Najpierw stracił pracę. Był zły, zamknięty w sobie, ale ja wtedy jeszcze miałam siłę.
– Ogarnę finansowo nas dwoje – mówiłam. – Przejmę rachunki, wezmę nadgodziny, będzie dobrze.
Sześć miesięcy miało wystarczyć. Sześć miesięcy przerodziło się w trzy lata. Codzienność stawała się coraz bardziej monotonna. Wstawałam o szóstej. Kawa i śniadanie w samotności, potem praca, zakupy, powrót do domu. A w domu Tomek na kanapie, codziennie w tych samych dresach, z telefonem w ręku i z oczami wbitymi w ekran.
Naczynia stały w zlewie po kilka dni. Rachunki płaciłam ja, pranie robiłam ja, zakupy też ja. Nawet śmieci przestały go obchodzić. Zaczęłam się czuć, jakbym mieszkała z kimś, kto dawno temu zniknął. Została tylko jego skorupa. Przestałam się do niego odzywać. Nie dlatego, że nie miałam mu nic do powiedzenia, ale wiedziałam, że i tak nie słucha.
Kłótnia wybuchła późnym wieczorem. Byłam zmęczona po pracy, głowa mi pulsowała, a w domu panował ten sam bałagan co zawsze. Poprosiłam go, żeby chociaż zmył naczynia, skoro cały dzień spędzał w domu. Nie spojrzał na mnie, tylko wzruszył ramionami.
– Przecież nie jest aż tak źle – rzucił obojętnie, jakby mówił o pogodzie, a nie o naszym życiu.
– Nie jest źle? – powtórzyłam, nie wierząc w to, co słyszę. – Tomek, ja nie daję już rady. Miało być na chwilę. Pół roku, pamiętasz?
Siedział w domu
Nie odpowiedział. Odłożył telefon, wstał z kanapy i przeszedł obok mnie do kuchni. Zrobił sobie herbatę, jakby nic się nie działo. To jego milczenie doprowadzało mnie do szału. Od trzech lat robiłam wszystko, żeby utrzymać nas na powierzchni, a on nawet nie próbował udawać, że mu zależy.
– Pracuję po dziesięć godzin dziennie, wracam do pustego domu i jeszcze mam udawać, że wszystko jest w porządku? – powiedziałam głośniej, niż planowałam.
– Nie dramatyzuj – odparł spokojnie, bez emocji.
– Wiesz, że to najgorsze, co można powiedzieć komuś, kto się stara nie zwariować? – zapytałam.
Próbowałam jeszcze coś dodać, ale głos ugrzązł mi w gardle. Po raz pierwszy nie miałam siły dalej mówić. Odwróciłam się i wyszłam z pokoju. W łazience usiadłam na brzegu wanny. Słyszałam, jak w kuchni przesuwa krzesło, potem znów włączył telewizor. Wszystko wróciło na swoje miejsce, jakby nic się nie stało.
Nie rozumiał problemu
Tego wieczoru po raz pierwszy naprawdę zrozumiałam, że nie chodzi już o pieniądze ani o brak pracy. Chodziło o to, że byłam sama. Obok mnie siedział człowiek, z którym kiedyś planowałam życie, a teraz czułam się przy nim jak w pustym pokoju. Milczenie wydawało się jedyną rzeczą, jaką jeszcze potrafiłam zrobić.
Pewnego ranka nie znalazłam już w sobie żadnych słów. Wychodziłam rano, zanim się obudził. Wracałam późno, kiedy już przysypiał przed telewizorem. Czasem zdarzało mi się zauważyć, że patrzył na mnie przez chwilę, jakby chciał coś powiedzieć, ale rezygnował. Ta cisza między nami stała się czymś namacalnym. Była jak ściana, której nie dało się już przebić.
Milczenie miało dziwną moc. Zamiast złości czułam spokój. Nie musiałam już tłumaczyć, prosić, przypominać. Po raz pierwszy od dawna miałam wrażenie, że mogę oddychać bez wyrzutów sumienia. Robiłam swoje. Praca, dom, rachunki, sen. I znów to samo.
Wieczorami czasem myślałam o tym, co się z nami stało. Jeszcze trzy lata temu rozmawialiśmy godzinami o głupotach. O filmach, o tym, co ugotować w weekend, o tym, jak będzie wyglądał nasz ogród, kiedy kupimy dom. Teraz nawet nie wiedziałam, o czym on myśli. Może o niczym.
Miałam dość
Któregoś dnia zadzwoniła mama.
– Nie jesteś zmęczona, kochanie? – zapytała.
Oparłam się o framugę i patrzyłam w okno.
– Nie wiem już, mamo – odpowiedziałam po chwili. – Chyba nie czuję zmęczenia. Tylko pustkę.
Po rozmowie długo stałam w milczeniu. Wtedy zrozumiałam, że to, co miało być chwilą, stało się naszym sposobem na życie. Moje milczenie było dla niego wygodne. Nie musiał się z niczego tłumaczyć.
Zaczęłam się pakować w ciszy, tak jak żyłam przez ostatnie miesiące. Nie było w tym ani pośpiechu, ani żalu, tylko spokój, którego nie czułam od dawna. Nie miałam siły tłumaczyć się po raz setny z tego, czego on i tak by nie zrozumiał. Wiedziałam, że w końcu zobaczy pustą szafę, brak moich butów przy drzwiach, puste miejsce na półce w łazience. To wystarczyło.
Wyszłam po cichu, akurat drzemał na kanapie. Przed blokiem wysłałam mu tylko krótki SMS: „Zrobiłam, co mogłam. Teraz twoja kolej – choćby tylko na siebie”. Schowałam telefon do torby i wyszłam. Pewnie nie zrozumie od razu. Zawsze potrzebował czasu, żeby coś do niego dotarło. Może otworzy szafę, może zajrzy do łazienki, zobaczy brak kosmetyków, pusty wieszak. Nie wiedziałam, czy wtedy zrozumie.
Uwolniłam się
Wynajęłam małe mieszkanie na trzecim piętrze bloku bez windy. Miało jasną kuchnię, stół dla jednej osoby i balkon z widokiem na drzewa. Nie potrzebowałam więcej. Po raz pierwszy od lat miałam miejsce tylko dla siebie.
Pracowałam nadal w tej samej firmie. Wracałam późno, czasem zostawałam po godzinach, ale nie dlatego, że musiałam. Lubiłam wracać do pustego mieszkania, w którym nikt nie oczekiwał, że będę ratować coś, co od dawna było martwe.
Z Tomkiem czasem pisałam krótkie wiadomości: o tym, że znalazł pracę, że poszedł na terapię, że zaczął coś naprawiać w sobie. Nigdy nie pytał, czy wrócę, a ja nie pisałam, że tęsknię. Zrozumiałam, że dom to nie adres. To nie człowiek, który mówi „będzie dobrze”, a potem milknie na miesiące. Dom to miejsce, gdzie jesteś słyszana, nawet kiedy nie mówisz nic. W tamtym związku przestałam mówić, bo nikt nie słuchał. Teraz mówiłam – do siebie, do świata, do przyszłości, która nie musiała być łatwa, ale mogła być prawdziwa.
Joanna, 47 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mam 15-letniego syna, o którym nie wiedziałem. Żona dała mi ultimatum: albo się go wyrzeknę, albo odejdzie”
- „Gdy zmarła moja babcia, 1. listopada stał się dla nas piekłem. Nad jej grobem matka kłóciła się z ciotką jak przekupka”
- „Kupiłam znicz za 69 zł na Wszystkich Świętych, a nie chińską tandetę z marketu. Matka prychnęła, że robię to na pokaz”