Reklama

To się zaczęło, gdy skończyłam 17 lat. Kolega zrobił prawo jazdy. Chodził po podwórku dumny jak paw, gdyż na ten dzień dostał od rodziców kluczyki do auta. Wtedy młody chłopak z samochodem był ewenementem i wzbudzał wśród rówieśników niekłamaną zazdrość. No i, rzecz jasna, każda dziewczyna miała ochotę przejechać się z nim po mieście. Tego dnia Robert już zrobił dwa kursy i szykował następną ekipę na jazdę do Śródmieścia i z powrotem.

Reklama

To mnie uchroniło przed śmiercią

Akurat szłam po lekcjach do domu. Rodzice mieli wrócić dopiero za dwie godziny, lekcje odrobiłam w szkolnej świetlicy, więc praktycznie miałam wolne popołudnie.

Znienacka usłyszałam wołanie:

– Mariola, jedziesz z nami?

Odwróciłam się. Drzwi auta były otwarte. Robert siedział za kierownicą, a z tyłu trzy koleżanki.

Zobacz także

– Mam wolne miejsce z przodu, trzymam je specjalnie dla ciebie.

W tamtym czasie Robert próbował mnie podrywać. Nie za bardzo miałam ochotę zadawać się z kimś, kogo uważałam za pozera i bufona, ale jazda samochodem w towarzystwie koleżanek wydała się atrakcyjna i kusząca. Już, już miałam skinąć głową, że dołączę – gdy nagle serce ścisnęła mi lodowata obręcz. Poczułam w środku przeraźliwy niepokój i ból. W tej samej chwili uświadomiłam sobie, że stanie się coś złego. I jak automat pokręciłam głową.

– Szkoda! – zawołała jedna z koleżanek. – Będziesz potem żałowała…

I przesiadła się do przodu.

Parę godzin później, gdy w kuchni czytałam książkę, z klatki schodowej dobiegły mnie zdenerwowane głosy. Wyjrzałam: to mama rozmawiała z sąsiadką. Okazało się, że Roberta i dziewczyny spotkało nieszczęście. Wjechała w nich ciężarówka i wszyscy w ciężkim stanie zostali odwiezieni do szpitala.

Potem jeszcze kilka razy byłam w takiej sytuacji, gdy intuicja podsuwała mi odmienne rozwiązanie, niż sugerowali inni, albo niż to, na które sama miałam ochotę. Raz jej słuchałam, innym razem ją ignorowałam, ale zawsze okazywało się, że postępowanie wbrew duchowej podpowiedzi nie wychodziło mi na dobre.

Tu muszę dodać, że prócz tej pierwszej tragedii, której nadejście wyczułam z tak przeraźliwą ostrością i która uchroniła mnie przed śmiercią lub kalectwem, inne ostrzeżenia były już mniej znaczące i nie miały tak istotnego wpływu na moje życie. Jednak dziś wiem, że los stale dawał mi sygnały, żebym nadal była czujna.

Gdy wyszłam za mąż, okazało się, że mam problemy z zajściem w ciążę. O dziecko walczyliśmy z mężem przez sześć lat i wreszcie udało mi się urodzić Marysię. Rzecz jasna, mała stała się naszym oczkiem w głowie.

Popędziłam do łazienki, choć nic się nie działo

Córcia uwielbiała się kąpać. Kiedy skończyła trzy lata, podczas kąpieli zostawiałam ją łazience na dwie minuty samą, żeby w tym czasie podgrzać dla niej mleko. Do wanienki napuszczałam niewiele wody, więc gdyby nawet mała się przewróciła, nie zrobiłaby sobie krzywdy, zwłaszcza że zaraz bym do niej przybiegła.

Tamtego wieczoru też tak zostawiłam ją na krótką chwilę. Drzwi od łazienki były uchylone. Dobrze słyszałam, jak córeczka gaworzy i chlapie wodę na całą łazienkę. Nagle serce ścisnął mi lód. Zabolało tak samo jak przed laty, w czasach liceum. Struchlała rzuciłam się do łazienki, w sekundę wyjęłam małą z wody, przytuliłam do siebie i okręciłam ręcznikiem. Chwilę stałam oparta o szafkę stojącą w rogu i zastanawiałam się, czy przypadkiem coś nie rzuciło mi się na mózg. Przecież nic złego się nie stało… Dlaczego więc wyjęłam małą z wanienki?

Reklama

Sekundę później oberwała się szafka, która wisiała nad wanienką, i z hukiem w nią uderzyła. Gdybym wcześniej nie wyjęła córeczki z wody, mała już by nie żyła. Od tamtego czasu minęło piętnaście lat i moja intuicja już nigdy nie dała mi żadnego sygnału. Kiedy czasem się nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że bardzo długo byłam przygotowywana przez los do tamtej jednej krótkiej chwili, w której uratowałam życie własnemu dziecku.

Reklama
Reklama
Reklama