„Mam 35 lat i żyję jak w klasztorze. Z nikim się nie spotykamy, bo mąż twierdzi, że szkoda czasu na takie głupoty”
„W niedzielę pojechałam sama. Nie chciałam ciągnąć Tomka po tej kłótni, nie chciałam znów usłyszeć, że «nie lubi ludzi». Kupiłam ciasto i butelkę soku. Tata przywitał mnie w drzwiach z uśmiechem”.

- Redakcja
Czasem mam wrażenie, że moje życie toczy się w jakiejś dziwnej bańce: cichej, zamkniętej, jakby odgrodzonej od świata grubym szkłem. Kiedyś wydawało mi się, że to właśnie jest szczęście – spokój, cisza, wieczory spędzane razem na kanapie, bez pośpiechu, bez tego całego zgiełku. Tomek, mój mąż, był wtedy dla mnie jak port w burzy.
Z czasem coś się zmieniło. Coraz częściej czułam, jakby ten spokój był tylko zasłoną dymną, za którą kryje się coś więcej. Kiedyś spotykaliśmy się z przyjaciółmi, zapraszaliśmy Basię, Anetę, śmialiśmy się, graliśmy w planszówki do późna. Teraz cisza i pustka.
Mama pyta mnie często, dlaczego nigdy nie wpadniemy z Tomkiem na obiad, tata rzuca pytania o to, co z naszym życiem, kiedy w końcu pokażemy się razem u cioci Basi. A ja tylko uśmiecham się sztucznie, mówiąc:
– Tomek ma sporo pracy… jest zmęczony…
Ale to kłamstwo, które powtarzam sama sobie. Bo prawda jest taka, że Tomek unika ludzi jak ognia. Nie chce spotkań, nie chce rozmów, nie chce wyjść z domu. Coraz bardziej się w tym duszę. Czasem łapię się na tym, że tęsknię za zwykłym „Hej, jak się masz?”, za zapachem kawy w zatłoczonej kawiarni, za śmiechem przy stole. Czuję się jak roślina zamknięta w ciemnym pokoju – niby żyję, ale powoli więdnę.
Brakowało mi tego
Był piątek, późne popołudnie. Wróciłam z pracy zmęczona, ale z jakąś dziwną nadzieją, że może tym razem się uda. Może tym razem Tomek powie: „Dobra, Kasiu, pójdźmy do twoich rodziców, napijemy się kawy, pogadamy”. Otworzyłam drzwi do mieszkania, a on siedział na kanapie, zapatrzony w ekran telefonu. Na stole stał pusty talerz po obiedzie. Odłożyłam torebkę, zdjęłam buty i podeszłam do niego, starając się mówić spokojnie.
– Tomek, może wpadlibyśmy jutro do moich rodziców? Mama dzwoniła, pytała, czy się pojawimy. Dawno nas nie widzieli.
Podniósł wzrok na chwilę, jakby dopiero mnie zauważył. Zmarszczył brwi, wzdychając z niechęcią.
– Nie mam ochoty na ich głupie gadanie. Po co mi to?
Poczułam, jak coś we mnie narasta. Usiadłam naprzeciwko niego, a głos zaczął mi drżeć.
– Ale to moi rodzice. Chcą nas zobaczyć. Przecież nie proszę cię o wiele, po prostu pojedźmy do nich, porozmawiajmy. Nie możemy tak całe życie siedzieć tu jak w jakimś bunkrze.
Miał wymówki
Wzruszył ramionami, spojrzał na mnie z obojętnością, która zabolała bardziej niż jakiekolwiek słowa.
– Przecież mówiłem ci już sto razy: nie lubię ludzi. Po co mam z nimi gadać? Nie rozumiem, dlaczego ty tego nie rozumiesz.
Zacisnęłam pięści, poczułam, jak gardło mi się ściska. Nie chciałam krzyczeć, ale słowa wyrwały się same, ostre, gorące od tłumionych emocji.
– A ja mam wrażenie, że lepiej byłoby, gdyby mnie tu w ogóle nie było!
Zamilkł. Przeniósł wzrok z telefonu na mnie, ale w jego oczach było coś, co sprawiło, że zamarłam. Ani odrobiny zaskoczenia, ani lęku, ani współczucia. Jakby nic, co powiedziałam, nie miało znaczenia. Jakby nie usłyszał.
Patrzyłam na niego i czułam, jak coś we mnie opada. Cała ta złość, frustracja – to wszystko nagle znikło, a zamiast tego pojawiło się coś jeszcze gorszego: pustka i to bolesne pytanie, które wwiercało mi się w głowę: jak do tego doszło?
Był obojętny
W niedzielę pojechałam sama. Nie chciałam ciągnąć Tomka po tej kłótni, nie chciałam znów usłyszeć, że „nie lubi ludzi”. Kupiłam ciasto i butelkę soku. Tata przywitał mnie w drzwiach z uśmiechem, mama wyszła z kuchni. Pocałowałam ich na powitanie, starałam się uśmiechać, choć czułam, że w środku wszystko się we mnie kurczy.
Usiedliśmy w salonie, mama nalała herbaty, postawiła na stole talerz z ciastem. Zanim jeszcze cokolwiek powiedziałam, patrzyła na mnie uważnie, jakby wiedziała, że coś jest nie tak.
– Kasiu, czemu nigdy nie przychodzicie razem? Co się między wami dzieje?
Pokręciłam głową, próbując udawać, że to nic. Przesunęłam filiżankę przed sobą, patrzyłam na złoty brzeg, żeby nie musieć patrzeć mamie w oczy.
– On po prostu jest zmęczony. Praca go wykańcza, wiesz, te projekty, terminy…
Mama westchnęła, a tata odchrząknął i spojrzał na mnie z boku. Czułam, że nie wierzą w ani jedno moje słowo.
– Ale zawsze coś – mama nie odpuszczała. – Nie było go na urodzinach cioci Basi, na rocznicy u wujka Staszka. Zawsze tłumaczysz, że zmęczony, że zajęty… Kasiu, czy ty jesteś szczęśliwa?
Nie potrafiłam odpowiedzieć
Otworzyłam usta, ale nic nie powiedziałam. Jak miałam powiedzieć, że czuję się samotna, że Tomek mnie odsuwa, że z każdym dniem coraz bardziej zamykamy się w tym mieszkaniu, a ja duszę się w tej ciszy?
Mama spojrzała na mnie jeszcze uważniej, wyciągnęła rękę i położyła ją na mojej dłoni.
– Kochanie, my się tylko martwimy. Tęsknimy za wami. Wiem, że życie nie jest bajką, ale… no wiesz, dobrze by było, żebyście byli razem. Żebyście się wspierali.
Pokiwałam głową, a oczy same zaszkliły mi się od łez. Nie chciałam płakać, nie chciałam nic mówić, więc tylko wzięłam ciasto z talerza i ugryzłam mały kawałek, żeby coś zrobić, żeby nie musieć się tłumaczyć.
Po powrocie stanęłam na progu, patrząc na Tomka. Stał tyłem do mnie, opierał się o blat, z kubkiem w ręce. Wydawał się spokojny, jego ruchy były powolne, niemal mechaniczne. Nalał sobie herbaty, usiadł przy stole, wpatrując się gdzieś przed siebie, jakby świat za oknem był ciekawszy niż to, co miał w zasięgu ręki.
Miałam tego dość
– Ja nie chcę tak żyć. Nie chcę siedzieć w tym mieszkaniu, zamknięta na cztery spusty. Nie chcę udawać, że to normalne, że nie mamy przyjaciół, że nigdzie nie wychodzimy, że nikt nas nie odwiedza. Nie chcę tłumaczyć się rodzicom, że ty „nie masz ochoty” albo że „jesteś zmęczony”. Ja… – urwałam, bo głos mi zadrżał.
Przez chwilę milczał, a potem powiedział cicho, z tym swoim spokojem, który zawsze mnie rozbrajał, ale teraz doprowadzał do szału:
– Nie musisz się tłumaczyć. Oni nie muszą wszystkiego wiedzieć.
– A ja? Muszę tak żyć?
Nie odpowiedział. Siedzieliśmy w tej ciszy, a ja czułam, że oddalamy się od siebie coraz bardziej.
– Nie chcę żyć tylko z tobą! Ja potrzebuję ludzi, rozmów, śmiechu, życia! Nie chcę spędzać wieczorów, patrząc, jak przeglądasz jakieś durne strony internetowe. Nie chcę tłumaczyć wszystkim, dlaczego nigdzie nie wychodzimy. Ja chcę być normalna!
– To twój problem.
Patrzyłam na niego, na tę obojętność w jego oczach, na tę ścianę, którą postawił między nami. Czułam, jak moje serce bije coraz szybciej, jak coś we mnie krzyczy, żeby uciec, wyjść z tego mieszkania i nigdy nie wrócić. Ale zamiast tego stałam tam, w naszym salonie, i miałam wrażenie, że jestem przezroczysta.
Katarzyna, 35 lat
Czytaj także:
- „Moja córka zadurzyła się w obiboku z tatuażami. Nie po to tyrałam na jej wychowanie, żeby teraz patrzeć jak się stacza”
- „Gdy wylądowałam w szpitalu, nasz związek stanął poważną próbę. Do końca nie byłam pewna, czy mogę polegać na Pawle”
- „Gdy mój 10-letni syn powiedział mi, że wolałby dziadka jako tatę, z moich oczu popłynęły łzy. Przegrałem w ojcostwo”