„Marzyłam o idealnym weselu, ale jeden toast zrujnował przyjęcie. Noc poślubną spędziłam bez męża i cała we łzach”
„Za mną słychać było głosy gości. Część udawała, że nic się nie stało. Inni zaczęli szeptać. Czułam, jak atmosfera się zmienia. To nie była już radość. To był niepokój. Coś się złamało. I wiedziałam, że to dopiero początek”.

- Redakcja
Nie wiem, czy każda dziewczyna marzy o swoim ślubie od dzieciństwa, ale ja – tak. Suknia, welon, zapach kwiatów, dźwięk marszu Mendelssohna i to jedno spojrzenie Marcina, kiedy zobaczy mnie po raz pierwszy w białej sukni. Wyobrażałam to sobie setki razy. A kiedy to już naprawdę się stało – kiedy powiedziałam „tak”, a sala wypełniła się brawami – myślałam, że nic nie jest w stanie zepsuć tego dnia.
Ale coś wisiało w powietrzu. Coś, czego nie potrafiłam nazwać, ale czułam pod skórą. Nerwowe spojrzenia Marcina podczas składania życzeń, uśmiech mojego ojca – ten sam, który zawsze pojawia się, zanim powie coś, czego będzie żałował – i napięcie między moją mamą a teściową, które udawały, że się lubią. W mojej głowie krążyło tylko jedno: „Nie dzisiaj. Proszę, nie dzisiaj”.
Mój ojciec… Zawsze miał cięty język i poczucie humoru, które potrafiło kogoś zabić śmiechem – albo upokorzeniem. Gdy wypije, nie zna granic. A wypił. Trochę za dużo. Z kolei Marcin – mój mąż – też nie jest święty. Ma trudną przeszłość. Błądził, zanim mnie poznał. Ale zmienił się. Przynajmniej ja w to wierzyłam. Wiedziałam o awanturach sprzed lat, o firmie, która zbankrutowała, o tym, że przez pewien czas spał w samochodzie. Ale to już za nim. Tak mówił. Chciałam w to wierzyć.
Jeszcze kilka godzin wcześniej płakałam ze wzruszenia, słuchając przysięgi. Teraz, stojąc z kieliszkiem w dłoni i obserwując ojca wspinającego się na scenę z mikrofonem, poczułam, jak serce zamarło. Miałam złe przeczucie. I niestety – nie pomyliłam się.
Jeden toast zniszczył wieczór
Mój ojciec zawsze lubił być w centrum uwagi. Zwłaszcza wtedy, gdy miał w ręku kieliszek i mikrofon. Nie zdziwiło mnie, kiedy poprosił DJ-a o chwilę przerwy i wspiął się na scenę, by wygłosić swój „ojcowski toast”. Uśmiechał się szeroko, z tym błyskiem w oku, który znałam aż za dobrze. To był ten moment, kiedy zaczynał „żartować”.
– Kochani – zaczął, trzymając kieliszek wysoko – chciałem powiedzieć parę słów o moim zięciu. O tym, jak to człowiek może się zmienić. Kiedyś, jak to się mówi, więcej z mundurowymi miał do czynienia niż z urzędem pracy.
Nerwowy śmiech przeszedł przez salę. Marcin zamarł. Mój brat spojrzał na mnie z niedowierzaniem, a ja próbowałam zareagować, ale jak? Ojciec kontynuował.
– No, ale wszystko się zmienia, prawda? Teraz porządny chłop, marynarka, obrączka na palcu. Co prawda firma mu raz nie wyszła, ale za to teraz ma najlepszy „biznes” – moją córkę!
Roześmiał się sam z siebie, kilka osób przy wspólnym stole próbowało się uśmiechnąć, choć widać było, że nie wiedzą, czy mogą. Spojrzałam na Marcina. Jego twarz pobladła. Wziął kieliszek, spojrzał w niego przez sekundę, a potem gwałtownie rzucił go o ziemię. Roztrzaskał się z głuchym dźwiękiem, który zagłuszył muzykę i rozmowy. Sala zamilkła.
– Gratulacje, teściu – powiedział cicho, ledwie słyszalnie, i odwrócił się na pięcie.
Zanim zdążyłam za nim pobiec, matka złapała mnie za rękę.
– Daj mu ochłonąć. Teraz tylko pogorszysz sprawę – powiedziała, choć sama wyglądała na przerażoną.
– Muszę z nim porozmawiać – wyrwałam się i ruszyłam do wyjścia, ale już go nie było. Widziałam tylko, jak drzwi do sali weselnej powoli się zamykają.
Za mną słychać było głosy gości. Część udawała, że nic się nie stało. Inni zaczęli szeptać. Czułam, jak atmosfera się zmienia. To nie była już radość. To był niepokój. Coś się złamało. I wiedziałam, że to dopiero początek.
Rozkręciła się awantura
Zanim zdążyłam wyjść na zewnątrz, usłyszałam podniesione głosy. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak matka Marcina zbliża się do mojego ojca. Miała wyprostowaną sylwetkę, zaciśnięte usta i wzrok, który potrafiłby zatrzymać pociąg.
– Gratuluję poczucia humoru – rzuciła lodowato. – Tylko że to nie był kabaret, tylko ślub twojej córki. Może trzeba było najpierw pomyśleć.
– A może trzeba było wychować syna tak, żeby nie miał nic do ukrycia – odparł ojciec, nie zdejmując z twarzy głupkowatego uśmiechu.
Zrobiło się cicho. Goście, którzy jeszcze przed chwilą rozmawiali, nagle zaczęli słuchać. Matka Marcina westchnęła i spojrzała na mnie.
– Kasiu, współczuję. Z takim ojcem... – powiedziała, po czym zwróciła się z powrotem do niego. – Wie pan co? Lepiej by było, gdyby pan milczał. Chociaż raz.
– Może to i lepiej, że twój synek wyszedł – wtrącił się mój brat. – Zawsze mówiłem, że nie jest dla niej odpowiedni.
– A ty zawsze byłeś mądralą, który o niczym nie ma pojęcia – syknęła teściowa. – Może byś najpierw swoje życie ogarnął.
Czułam, że zaraz wybuchnę. Stałam pośrodku jak na scenie, ale to nie był spektakl, tylko moja własna rodzina, rozpadająca się przy stole weselnym. Patrzyłam, jak goście coraz bardziej się wycofują, niektórzy już zaczynali zbierać swoje rzeczy. A ja stałam tam, nie mogąc uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Wesele było zrujnowane
Znalazłam Marcina na parkingu. Siedział na masce naszego wynajętego auta, wpatrzony w przestrzeń. Dookoła unosił się chłód, nie tylko wieczorny – przede wszystkim emocjonalny. Podeszłam ostrożnie, jakby każde słowo mogło go dodatkowo zranić.
– Marcin... – zaczęłam, ale nie spojrzał.
– Wiedziałem, że twój ojciec mnie nie szanuje – powiedział sucho. – Ale ty... Ty miałaś mnie przed nim chronić.
– Nie wiedziałam, że powie coś takiego. Przysięgam.
– Naprawdę? A ja przysięgałem dzisiaj, że cię nie opuszczę. A teraz mam ochotę po prostu wsiąść w auto i odjechać.
Usiadłam obok, choć serce waliło mi jak młot. Milczeliśmy przez chwilę. W środku było słychać, jak DJ próbuje przywrócić normalność, ale ludzie już wychodzili. Atmosfera tam była nie do zniesienia.
– Nie jesteś zły tylko na niego, prawda? – zapytałam.
– Jestem wściekły na wszystko. Na niego, na ciebie, na to całe udawanie, że będzie pięknie. Może to był błąd.
Te słowa uderzyły mnie bardziej niż wszystko inne tego dnia. Jeszcze kilka godzin wcześniej stał ze mną przed ołtarzem, a teraz mówił, że może to wszystko nie miało sensu.
Z wnętrza sali dobiegł głos mamy, próbującej zatrzymać gości. Bezskutecznie. Moje wesele, które miało trwać do rana, kończyło się przed północą. Goście rozchodzili się w ciszy, z zażenowaniem wymalowanym na twarzach. A ja siedziałam obok mojego świeżo poślubionego męża i miałam wrażenie, że już go tracę.
Noc poślubna bez męża
Obudziłam się w pustym łóżku, choć jeszcze wczoraj miał być to nasz pierwszy wspólny poranek jako małżeństwo. Zamiast tego byłam sama. Suknia ślubna leżała zwinięta na fotelu, jak wspomnienie czegoś, co nie zdążyło się wydarzyć naprawdę. W kuchni czekała matka. Zaparzyła mi herbatę i patrzyła na mnie z troską, której wczoraj zabrakło.
– Nie było aż tak źle – powiedziała po chwili ciszy. – Wesele jak wesele. Trochę emocji, trochę alkoholu...
– Mamo, ludzie wyszli przed północą. Marcin nie wrócił. To nie jest „trochę emocji”.
– Pogodzicie się. On zrozumie, że to był tylko głupi żart.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Czy ona naprawdę nie widzi, co się stało? To nie był tylko żart. To była publiczna kompromitacja w najważniejszym dniu naszego życia. Wyciągnęłam telefon. Próbowałam zadzwonić do Marcina. Połączenie odrzucone. Spróbowałam jeszcze raz. Głos poczty głosowej tylko mnie dobił.
Siedziałam przy stole z kubkiem w dłoniach i zastanawiałam się, czy on ma rację. Może powinnam była zareagować szybciej, mocniej, nie pozwolić, żeby ojciec robił sobie z niego widowisko. Powinnam była stanąć po jego stronie. Może to właśnie znaczy być żoną – nie tylko kochać, ale też chronić męża.
Zamiast euforii, po ślubie czułam niepewność. Czy to był początek czegoś trwałego... czy raczej koniec, który przyszedł szybciej, niż się zaczął?
Katarzyna, 28 lat
Czytaj także:
- „Po ślubie, zamiast gratulacji, usłyszałam absurdalną plotkę o moim mężu. Okazało się, że nie byłam gotowa na prawdę”
- „Chciałam założyć rodzinę, ale mąż się wzdrygał jak na odór nawozu. Okazało się, że już zasiał nasionko w innym ogródku”
- „Poszłam na wesele dla wyżerki. Chciałam zwinąć ciasto na wynos, a wróciłam z facetem jak z reklamy proszku do prania”