„Matka i ciotka chcą mnie ustawić i wydać za mąż. Nie rozumieją, że prawdziwe szczęście wcale nie czeka przed ołtarzem”
„Nikt nie pyta, czy jestem szczęśliwa, tylko czy jestem już czyjaś. Że kobiecość dla nich to sukienka i mężczyzna obok. Że jestem zmęczona tą grą pozorów, zmęczona uśmiechaniem się, kiedy mam ochotę krzyczeć”.

- Redakcja
W poniedziałki zawsze zamawiam latte z owsianym mlekiem. Czasem czuję się jak w trybie automatycznym – praca, siłownia, samotna kolacja, Netflix. Odzywa się Magda, czasem Paulina, ale najczęściej wieczór kończę w piżamie, z twarzą w poduszce, przeglądając Instagrama. Zazdroszczę ludziom, którzy mają dzieci. I tym, którzy ich nie mają, ale przynajmniej wiedzą, czego chcą.
Byłam sama
Pracuję w agencji marketingowej, zajmuję się markami, które nie są moimi ulubionymi, ale przynajmniej płacą na czas. Lubię swoją pracę. Lubię swoje mieszkanie. Lubię swoje ciało – choć może nie zawsze. Ale moja mama i ciotkę Jadzia ciągle powtarzają, że jestem zbyt wybredna, zbyt niezależna albo zbyt mało kobieca.
– Kinga, kiedy kogoś poznasz? – to pytanie słyszę przy każdej rodzinnej okazji. Jakby moje życie uczuciowe było obowiązkowym punktem programu.
Wiecznie ktoś coś we mnie chce zmieniać: fryzurę, ubiór, życie. A ja bym chciała po prostu, żeby ktoś zapytał mnie, czy jestem szczęśliwa. Nie po to, by móc mnie skorygować, ale by rzeczywiście usłyszeć odpowiedź.
Na grilla pojechałam, bo nie miałam już siły słuchać mamy przez telefon.
– No ale przecież wszyscy będą, a ciocia Irenka specjalnie robi twoją ulubioną sałatkę z granatem – mówiła, jakby ta sałatka mogła cokolwiek naprawić.
Pojechałam więc. Wytarłam z twarzy zmęczenie, założyłam czarne dżinsy i luźny t-shirt, który był moim kompromisem między tym, co lubię, a tym, co według nich „wypada”. Już przy bramie wiedziałam, że zrobiłam źle. Zapach kiełbasy, muzyka z głośnika, dzieci biegające po ogrodzie i ciotka Jadzia z kieliszkiem wina, jak zawsze pierwsza na posterunku.
– Kinga, może byś wreszcie założyła coś bardziej kobiecego? – rzuciła, nawet się nie witając. – To i kawaler by się może znalazł.
Pożałowałam tego
Uśmiechnęłam się sztucznie, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, wtrącił się Tomek – kuzyn, który od liceum wydoroślał tylko wzrostem.
– Albo po prostu przestań wybrzydzać – rzucił z uśmiechem i łykiem piwa.
Wszyscy się roześmiali. Nawet mama. Stałam z plastikowym talerzykiem w dłoni i nagle miałam ochotę nim rzucić. Patrzyłam na ludzi, z którymi bawiłam się kiedyś w berka na tym trawniku i nie mogłam uwierzyć, że teraz jestem obiektem ich żartów. Oceniali mnie, jakby mieli prawo. Jakby mój wygląd i status związku były wspólną sprawą rodzinną.
W głowie przetaczały mi się myśli – o tym, że nikt nie pyta, czy jestem szczęśliwa, tylko czy jestem już czyjaś. Że kobiecość dla nich to sukienka i mężczyzna obok. Że jestem zmęczona tą grą pozorów, zmęczona uśmiechaniem się, kiedy mam ochotę krzyczeć.
Zaczęło się od złości. Tej nagłej, bezsilnej. Później przyszło upokorzenie. A potem ten znajomy, gęsty wstyd, który rozlewa się w środku i odbiera głos. Podeszłam do stołu, odłożyłam talerzyk i udawałam, że sprawdzam coś w telefonie. W rzeczywistości starałam się tylko nie płakać.
Nie rozumieli mnie
Następnego dnia obudziłam się wcześnie, mimo że był weekend. Miałam nadzieję na spokojny poranek z kawą i ciszą. Telefon zawibrował na stoliku, zanim zdążyłam nalać wodę do czajnika. Wiadomość od mamy: „Musisz coś zmienić w swoim życiu, bo wszyscy się martwią”.
Stałam chwilę, patrząc na ekran, jakbym nie do końca rozumiała słowa. Ale rozumiałam. Aż za dobrze. Zaparzyłam kawę, usiadłam na kanapie i długo się wahałam, zanim zadzwoniłam.
– Cześć, mamo – powiedziałam sucho, bez wstępu. – Co to znaczy: wszyscy się martwią?
– Nie bądź od razu taka drażliwa – westchnęła. – Rozmawialiśmy wczoraj, wszyscy tylko się o ciebie troszczą.
– Aha – odpowiedziałam chłodno. – Bo jak ktoś nie przyprowadza partnera na grilla, to znaczy, że coś z nim nie tak?
– Nie o to chodzi – próbowała się tłumaczyć. – Ale zobacz sama, twoje kuzynki mają dzieci, rodziny, ty jesteś sama. No i wyglądasz… no, trochę smutno, może przemęczona.
– Nie jestem zadaniem do odrobienia, mamo. Nie jestem projektem, który trzeba poprawić – podniosłam głos, choć nie chciałam. – Zastanawiałaś się kiedyś, czy ja w ogóle chcę tego, czego wy chcecie?
Miałam swoje życie
Po drugiej stronie zapadła cisza. Przez moment myślałam, że się rozłączyła, ale słyszałam jej oddech. Taki nerwowy, urywany.
– Kochanie, nie musisz się tak unosić. Po prostu… martwię się.
– Wiesz co? Może zacznij się martwić o to, że od lat próbuję pasować do waszych wyobrażeń. A może czas, żebyście się zastanowili, czego ja chcę?
Rozłączyłam się pierwsza. Ręce mi się trzęsły, telefon wylądował na poduszce obok. Złość buzowała jeszcze przez chwilę, ale potem przyszło to znajome uczucie – to pytanie, które wracało jak echo.
Pojechałam na drugi koniec miasta, nad rzekę. Tam, gdzie kiedyś chodziłam jako nastolatka, żeby pobyć sama. Lubiłam wtedy siadać na niskim murku przy starym moście, słuchać muzyki i patrzeć na wodę. Było w tym coś prostego, jakby świat przestawał wymagać. Teraz nie miałam słuchawek, ale potrzebowałam tej samej ciszy.
Zrozumiałam, że jeśli czegoś nie zrobię, zostanę w tej wersji siebie, która jest ciągle nie dość dobra, nie dość kobieca, nie dość odpowiednia. I że jeśli nie zawalczę o siebie teraz, to za parę lat obudzę się w życiu, które nie będzie moje.
Nie miałam jeszcze planu. Ale po raz pierwszy od dawna pomyślałam, że może mogę coś zmienić – nie dla nich, nie pod ich dyktando, tylko dla siebie.
Chciałam coś zmienić
Zadzwoniłam do Magdy wieczorem. Nie chciałam się tłumaczyć, po prostu potrzebowałam jej głosu. Umówiłyśmy się w naszej ulubionej knajpce na Żoliborzu. Magda zawsze przychodziła pierwsza.
– Mam wrażenie, że całe moje życie to projekt „napraw Kingę” – powiedziałam bez wstępu, siadając naprzeciwko.
– Kto to projektuje? – zapytała, unosząc brwi. – Rodzina?
Pokiwałam głową. Milczałam chwilę, aż w końcu dodałam:
– A może po prostu pora zerwać z tym i być sobą?
– Tylko ja już nie wiem, co to znaczy „sobą” – powiedziałam, prawie szeptem.
Magda nie odpowiedziała od razu. Wzięła łyk wina, potem sięgnęła po moją dłoń, jak robiła to zawsze, gdy coś naprawdę bolało.
– To znaczy, że trzeba to odkryć od nowa. Ale tym razem na swoich warunkach.
Patrzyłam na nią i czułam, jak coś we mnie mięknie. Nie była to ulga, raczej początek zrozumienia. Przez lata próbowałam pasować, wpasować się w rodzinne schematy, oczekiwania. Magda nie próbowała mnie naprawiać. Nie dawała rad, nie mówiła, co powinnam. Po prostu była. I może właśnie dlatego jej słowa trafiły prosto w punkt.
Kinga, 33 lata
Czytaj także:
- „Mąż chciał mieć spokój i wysłał mnie na Mazury. Nabrałam wiatru w żagle i szybko wpadłam w sidła marynarza”
- „Siostra pochwaliła się, że szwagier zasiał w niej kolejne nasionko. Nie wiedziała, że to ogłoszenie złamało mi serce”
- „Gdy wybieraliśmy nową sofę prawie zażądałam rozwodu. Mąż testował już wcześniej ten model, ale z kimś innym”