Reklama

Nigdy nie przypuszczałam, że moje życie potoczy się właśnie w ten sposób. Dorastałam w sercu Warszawy, w mieszkaniu pachnącym starymi książkami i kawą parzoną przez mamę. Miałam być kimś, jak mawiała – osobą z klasą, dobrze wykształconą, szanowaną, taką, która chodzi na koncerty do filharmonii, a weekendy spędza na wystawach. Tak było zapisane w naszym rodzinnym scenariuszu. Mój ojciec był profesorem, matka – lekarką. Ja miałam kontynuować ten łańcuch, dołożyć do niego swoje ogniwo.

Reklama

Chciałam coś zmienić

Ale wtedy poznałam Tomka. Wiejski chłopak z twardymi dłońmi i sercem poświęconym ziemi. Przypadek? Raczej głupi upór młodej dziewczyny, która chciała spróbować innego życia. Pamiętam, jak opowiadałam jej o tym, że zamierzamy się pobrać i przenieść na wieś. Siedziała wtedy na skórzanej sofie, w ręku trzymała filiżankę z herbatą, a jej głos był zimny i ostry jak ostrze noża.

– Wstydzę się ciebie. Nie licz na mój szacunek – powiedziała zimno, podnosząc brodę wysoko, jakby była sędzią wydającym wyrok.

Nie odpowiedziałam. W tamtej chwili byłam zbyt zajęta myślami o tym, jak będę chodziła boso po trawie, jak dzieci będą biegały po podwórku, a ja będę piekła chleb w kuchni z oknem wychodzącym na sad. Marzyłam o prostocie, o tym, by każdy dzień miał w sobie coś prawdziwego.

Ale prawda była inna. Na wsi czas płynął inaczej, wolniej, ale i ciężej. Czułam się jak obca. Sąsiadki patrzyły na mnie z zaciekawieniem, a potem szeptały coś między sobą, jakby moje wykształcenie i dawny adres zamieszkania miały cokolwiek znaczyć. Z czasem jednak wsiąkłam w wiejskie życie.

Obraziła się

Mama przyjechała tylko raz. Stała wtedy w progu naszej kuchni, patrzyła na podłogę, na dzieci bawiące się w kącie, na mnie w fartuchu. Nie powiedziała nic, tylko pokręciła głową z niedowierzaniem, jakby patrzyła na kogoś, kto ostatecznie zmarnował wszystkie swoje szanse. A ja czułam w sercu coś na kształt bólu, ale i dumy. Bo choć dla niej zdradziłam swoje pochodzenie, to dla siebie zyskałam coś innego.

Czasem zastanawiałam się, czy warto było to wszystko poświęcić. Ale wtedy dzieci przychodziły się przytulić, a Tomek obejmował mnie ramieniem i mówił, że tu jest nasz dom. Miałam wrażenie, że matka nigdy tego nie zrozumie.

Wreszcie matka przestała odbierać ode mnie telefony, nie odpisywała na wiadomości. Czułam się tak, jakby naprawdę mnie odcięła. Nie spodziewałam się, że to aż tak zaboli. Ciągle miałam odruch, żeby do niej zadzwonić, powiedzieć, że dzieci zrobiły coś śmiesznego, że Tomek zbił słoik miodu w kuchni, że krowa się ocieliła. Ale przypominałam sobie wtedy, że nie mam już do kogo dzwonić.

Wieczorami siedziałam na ganku z herbatą i patrzyłam w ciemność, słuchając cykania świerszczy. Tomek przychodził i siadał obok mnie. Czasem coś mówił, czasem milczał, a czasem mnie przytulał.

Brakowało mi jej

Tomek próbował ją czasem tłumaczyć, jakby wiedział, że nic złego się nie stanie, że wszystko się jakoś ułoży.

– Twoja matka nie zna innego świata – powiedział.

– Wiem. Ale to bolało. Jakby naprawdę mnie odcięła… jak jakąś gałąź, co już nie daje owoców.

– Nie jesteś żadną gałęzią – odpowiedział, a jego głos był twardy. – Jesteś matką naszych dzieci, jesteś moją żoną. I nikt cię stąd nie wykorzeni.

Chciałam w to uwierzyć, ale nie umiałam. Tamtej nocy, leżąc w łóżku, patrzyłam w sufit i czułam, jakby ktoś rozciął mi serce na pół. Z jednej strony było to nowe życie, moje dzieci, mój dom, mój mąż. Z drugiej – matka, którą kochałam, choć teraz wydawało mi się to absurdalne. Kochałam ją taką, jaka była, z jej dumą, z jej chłodem, z jej oczekiwaniami. Tęskniłam za jej głosem, za tym, jak potrafiła mnie zganić, jak robiła obiad, jak poprawiała dzieci za uszy, jak rozstawiała wszystkich po kątach.

Potrzebowała pomocy

Minęły miesiące. W codziennym rytmie życia na wsi nauczyłam się nie myśleć o matce tak często. Było co robić – dzieci, zwierzęta, dom, pole. Nie było miejsca na sentymenty, na rozkminy. A jednak czasami, kiedy widziałam w lustrze swoje odbicie – zmęczone oczy, rozczochrane włosy, stare dresy, których nienawidziłaby moja matka – coś w środku zgrzytało. A potem przyszła wiadomość, która wszystko zmieniła. Dostałam telefon od jej koleżanki, pani Haliny.

– Madziu, twoja mama jest w szpitalu. Miała udar. Nie ma się kto nią zająć. Dzwoniłam do twojego brata, ale on mieszka za granicą, mówi, że nie może teraz przyjechać.

Poczułam, jak świat zwalnia. Przez chwilę nie byłam w stanie złapać tchu. Udar. Moja matka – ta silna, niezłomna kobieta – nagle bezbronna, zależna od innych.

Kilka dni później przywieźli ją do nas. Matka była blada, zacięta, z oczami pełnymi niechęci. Patrzyłam na nią i czułam, że się duszę. Włosy w nieładzie, twarz pomarszczona, wychudzona. Patrzyła na mnie tak, jakby chciała powiedzieć, że to wszystko jest moją winą. Że to moje życie, moje wybory, moja wieś, mój Tomek – to wszystko doprowadziło ją do tego miejsca. Nie powiedziała jednak nic.

– Nie sądziłam, że tak skończę – wyszeptała, odwracając wzrok w bok.

– Nie sądziłaś? – moje słowa były ostre, pełne goryczy. – A ja sądziłam, że już nigdy cię tu nie zobaczę.

Nie miała nikogo

Codzienność zaczęła się na nowo, ale była jak chodzenie po szkle. Matka z trudem chodziła, z trudem mówiła, a jednak nie straciła swojej dumy. Patrzyła na nasze życie z wyższością, krytykowała, komentowała pod nosem. Ja zaś wciąż czułam się dzieckiem, które czeka, aż matka je pochwali, przytuli, powie: „Dobrze sobie radzisz, Madziu”. Ale to nie przyszło. Zamiast tego były ukradkowe spojrzenia, westchnienia, krótkie, zgryźliwe uwagi.

Kiedyś przy obiedzie, patrząc na dzieci rozrabiające przy stole, powiedziała cicho:

– Nie wiedziałam, że życie tutaj może być takie trudne… Ty chyba zawsze byłaś silniejsza, niż myślałam.

Nie odpowiedziałam. Czułam, że te słowa to coś na kształt przeprosin, ale wypowiedziane tak, by niczego nie przyznać. Jakby nie potrafiła wyjść poza swoje ograniczenia. Jakby przeprosiny były luksusem, na który nie mogła sobie pozwolić.

Wieczorem siedziałam w kuchni, obierając ziemniaki, a łzy kapały mi na dłonie. Nie płakałam z żalu. Płakałam, bo zrozumiałam, że nigdy nie usłyszę tego, na co czekałam całe życie.

Magdalena, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama