„Mąż kupił perfumy za 1400 zł, a nie mamy na rachunki. Pachnie jak milion dolarów, jak w kieszeni nie ma ani jednego”
„I wtedy poczułam ten zapach. Intensywny, drogi, zupełnie nie z tej półki cenowej, na którą aktualnie było nas stać. Weszłam do łazienki i zobaczyłam go przed lustrem. Uśmiechniętego. Zadowolonego z siebie. A na półce stało szklane cudo – flakon perfum jak z ekskluzywnego butiku”.

- Redakcja
To był zwykły czwartek. Przyszłam zmęczona z pracy, nogi miałam jak z ołowiu, a głowę ciężką od myśli, co jeszcze trzeba zapłacić przed końcem miesiąca. Weszłam do mieszkania, rzuciłam klucze na szafkę i usłyszałam cichy trzask drzwi od łazienki. To był Tomek, mój mąż. Coś podejrzanie ukrywał, czułam to w kościach. I wtedy poczułam ten zapach. Intensywny, drogi, zupełnie nie z tej półki cenowej, na którą aktualnie było nas stać.
Weszłam do łazienki i zobaczyłam go przed lustrem. Uśmiechniętego. Zadowolonego z siebie. A na półce stało szklane cudo – flakon perfum jak z ekskluzywnego butiku.
– Co to jest?! – zapytałam, czując jak ciśnienie rośnie mi do granic.
– Perfumy... – mruknął, jakby mówił o bułkach z piekarni. – Promocja była. Dobrej marki.
W tym momencie poczułam, jak coś we mnie pęka. Bo wiedziałam, że nie mamy już pieniędzy na gaz, prąd ani nawet na ratę za pralkę. A on kupił sobie perfumy za prawie pół wypłaty.
– Ty naprawdę masz coś z głową – wysyczałam, nie wiedząc jeszcze, że ta rozmowa przerodzi się w najgorszą kłótnię w naszym małżeństwie.
Mąż wydał majątek na perfumy
Zobaczyłam go przy lustrze, jak psika się czymś, co wyglądało jak klejnot w szkle. Wystarczył jeden wdech i już wiedziałam, że to ciężki, intensywny zapach z wyższej półki.
– Co to za perfumy? – zapytałam spokojnie, choć coś mi już zaczynało pulsować w skroniach.
– A tak... nowość. Wpadły mi w oko. – Uśmiechnął się i odłożył flakon na półkę z taką dumą, jakby właśnie zdobył Oscara.
– Ile kosztowały? – zapytałam jeszcze ciszej.
Zawahał się, zerkając na mnie kątem oka. – Czternaście stów.
Zakręciło mi się w głowie. Musiałam usiąść.
– Tomek, my mamy zaległe rachunki za prąd, telefon i ratę za lodówkę. A ty kupiłeś perfumy za czternaście stów?
– Justyna, no... chciałem sobie coś sprawić. Tak po prostu.
– Sobie – powtórzyłam głucho. – A ja? Mam sobie sprawić spokój, bo już i tak nie śpię po nocach, licząc każdy grosz?
Wstałam powoli, podeszłam do flakonu, wzięłam go do ręki. Ważył więcej niż nasze obiady przez ostatnie dwa tygodnie.
– I co teraz? Pachniesz jak milion dolarów, ale za tydzień nie będziemy mieli na chleb. Z czego ty chcesz zapłacić za czynsz? Z próbek dołączonych do zakupu?
– Nie dramatyzuj, Justyna. Co miesiąc jakoś się wszystko udawało ogarnąć.
– Bo ja ogarniałam. Zresztą wiesz co, nie chcę nawet słuchać. Ja naprawdę nie wiem, co jest z tobą nie tak.
Wyszłam z łazienki, zanim powiedziałam coś, czego żałowałabym później. Albo może właśnie – nie żałowałabym wcale.
Wymowna cisza
Cały wieczór unikaliśmy się po mieszkaniu. Ja przemykałam z kuchni do sypialni z zaciśniętymi ustami, on siedział w salonie, udając, że ogląda jakiś dokument o łodziach podwodnych. Normalnie bym się zaśmiała – Tomek i jego „pasje” w chwilach kryzysu. Ale nie dziś. Dziś miałam ochotę cisnąć tym flakonem w telewizor.
Około dziewiątej znowu wszedł do łazienki. I znowu psiknął się tymi cholerami. Pachniało jak w luksusowej perfumerii w centrum. A ja siedziałam przy stole i skrobałam z kartki kolejne pozycje, które musieliśmy zapłacić do końca miesiąca. Kwoty się nie zgadzały. Zabraknie. Będzie brakować i to konkretnie.
– Tomek, możemy porozmawiać? – zapytałam, gdy wrócił do kuchni.
– Justyna, proszę cię. Już mi wystarczy twojej złości na dziś.
– Nie jestem zła. Jestem przerażona. Bo nie wiem, jak mamy przetrwać do dziesiątego.
– No to pożyczymy – rzucił niedbale. – Może twoja siostra coś da.
– Moja siostra? – parsknęłam. – Wiesz, że sama nie ma lekko. A ty co? Zamiast zapytać, zamiast się ze mną skonsultować, wydajesz tyle kasy.
– Dobra, już, nie rób sceny. Chciałem po prostu... no, poczuć się lepiej.
Wziął szklankę z wodą i wyszedł z kuchni. Zostawił za sobą zapach, którego nie mogłam znieść. I który przypominał mi jedno – że znowu zostałam z tym wszystkim sama.
Miałam tego dość
Następnego dnia obudziłam się wcześniej. Poszłam do kuchni, wstawiłam wodę na kawę i otworzyłam aplikację bankową. Siedemset dwadzieścia trzy złote. Tyle zostało na koncie. Z tego czterysta miało iść na ratę za pralkę, a kolejne sto pięćdziesiąt na rachunek za gaz, który już był po terminie. Zostanie niecałe dwie stówy. Na wszystko. Tomek wszedł w piżamie, przetarł oczy i powiedział, jakby wczoraj nie wydarzyło się zupełnie nic:
– Zrobiłabyś mi kawę?
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– A może podać ci ją w kieliszku po szampanie? Będzie pasować do twoich perfum.
– Justyna, no przestań. Już ustaliliśmy wczoraj, że głupio zrobiłem.
– Nie, nie ustaliliśmy nic. Ty powiedziałeś, że „chciałeś coś dla siebie”. To nie jest ustalenie. To jest egoizm.
Wsunęłam mu telefon pod nos.
– Zobacz, tyle mamy. Siedemset dwadzieścia trzy złote. I tyle samo rachunków.
Tomek wziął telefon, popatrzył na ekran i oddał bez słowa. Widać było, że nie wiedział, co powiedzieć. Zrobiło mi się gorzko.
– Wiesz, co jest najgorsze? Że nawet nie pomyślałeś, czy ja mam czym i za co oddychać. Czy mnie stać na ten stres.
– Justyna... ja nie umiem tak żyć. Ciągle tylko liczenie, martwienie się. Chciałem... przez chwilę zapomnieć.
– To świetnie. Tylko ja nie mam tego luksusu. Ja nie mogę zapomnieć, bo ktoś z nas musi pamiętać.
Wyszłam z kuchni, zanim zaczęłam płakać. A jemu zostawiłam pustą filiżankę. Niech sobie sam zaparzy. Skoro potrafi kupić perfumy za 1400, to i wodę zagotuje.
Rozmowa z mamą
Po pracy usiadłam na ławce przed blokiem. Nie chciało mi się wracać do mieszkania, w którym unosił się jeszcze zapach rozczarowania i tamtych perfum. W końcu wyciągnęłam telefon i wybrałam numer mamy. Odbierała zawsze. Mama to był mój punkt odniesienia. Może dlatego, że sama przeszła przez swoje piekło z ojcem.
– Cześć, córeczko. Co się dzieje? – zapytała od razu, słysząc mój oddech.
– Mamo... co byś zrobiła, gdyby twój mąż kupił coś za prawie półtorej tysiąca, mając w portfelu pusto i lodówkę pełną światła?
– A co takiego? – od razu się napięła. – Co on kupił? Kolejne gadżety do roweru?
– Perfumy. Luksusowe. Czternaście stów.
– Żartujesz... Tomek?
– Nie żartuję. A najgorsze, że on nawet nie rozumie, o co mi chodzi. Dla niego to był prezent „dla siebie”. Bo ciężko pracuje. Bo się czuje źle. A ja? Ja się nie liczę?
Po drugiej stronie zapadła cisza. W końcu mama odezwała się cicho, ale stanowczo:
– Justyna, jeśli mężczyzna robi coś takiego i jeszcze nie widzi w tym problemu, to znaczy, że gdzieś cię po drodze zgubił. Nie od razu, ale stopniowo. I jeśli mu na to pozwolisz, to będziesz gubić siebie dalej.
– Ja nie wiem, czy jeszcze jestem w tym związku ważna...
– To może czas mu to uświadomić – powiedziała mama. – Nie krzykiem. Nie płaczem. Czasem trzeba wyjść. I nie wrócić na kolację.
Zamilkłam. Spojrzałam w okna naszego mieszkania. Jedno się świeciło. Tomek był w środku. Pewnie znowu spryskuje się jakąś nutą sukcesu, którego nie ma.
– Dzięki, mamo – powiedziałam i rozłączyłam się.
Wiedziałam, że nie wejdę jeszcze przez te drzwi. Poszłam na długi spacer, jakby coś w środku mnie krzyczało, że muszę to przemyśleć do końca.
Zacznij od siebie
Wróciłam dopiero po dwudziestej drugiej. Mieszkanie było ciche. Tomek siedział w salonie przy zgaszonym świetle, tylko lampka przy kanapie rzucała słabe światło na jego twarz. Ubrany w dres, bez flakonu w zasięgu wzroku. Zerknął na mnie, ale się nie odezwał.
– Nie zrobiłam kolacji – powiedziałam sucho.
– Wiem. Zjadłem coś z lodówki.
– Tam nie ma nic, Tomek.
Skinął głową. I przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w ciszy, która krzyczała więcej niż wszystkie nasze kłótnie.
– Przepraszam – powiedział w końcu. – Ja naprawdę nie chciałem cię zranić. Wiem, że to głupie. Że nieodpowiedzialne. Ale... ja nie wiem, Justyna, co się ze mną dzieje.
– Ja wiem. Zachowujesz się jak dzieciak. Jakbyś żył sam. A nie z kobietą, która codziennie walczy o to, żebyśmy mieli co jeść.
– Czuję się... jakby wszystko było na nic. Praca, wysiłek, i tak nie mamy nic. Chciałem poczuć, że coś jeszcze mogę mieć. Choćby zapach.
– Za czternaście stów?
– Tak. Za czternaście stów nadziei, że jeszcze coś we mnie zostało. Nie tłumaczę się. Po prostu... nie umiem inaczej.
Usiadłam naprzeciwko niego. Zmęczona, wypalona. Spojrzałam mu prosto w oczy.
– A ja, Tomek? Co ja mam jeszcze w sobie? Bo wydaje mi się, że już tylko puste kieszenie i pełne oczy łez.
– Chcę to naprawić – szepnął.
– To zacznij od siebie. Od dziś. Od jutra. Bo ja już nie mam siły cię prowadzić za rękę.
Wstałam i poszłam do sypialni. Nie chciałam go słuchać. Ani więcej pachnieć jego ucieczką.
Flakon zniknął
Minął tydzień. Rachunki dalej nie były zapłacone, ale przynajmniej nie musiałam ich spłacać sama. Tomek przestał pachnieć. Dosłownie. Flakon zniknął z półki. Nie pytałam, co z nim zrobił – czy sprzedał, czy schował. Nie miało to już znaczenia. Ważniejsze było to, że pierwszy raz od dawna zaczął zadawać pytania. Prawdziwe. O pieniądze. O plany. O mnie. Nie miałam złudzeń, że wszystko się zmieni z dnia na dzień. Zaufania nie da się przykleić jak plastra. Ale przynajmniej przestałam być sama w tym związku. W niedzielę usiadł przy mnie na kanapie z zeszytem i długopisem.
– Pomożesz mi to wszystko spisać? Co mamy do zapłacenia. I ile mamy. I... co można odpuścić.
Spojrzałam na niego. Zwyczajny facet w wyciągniętej bluzie. Bez błysku w oczach, ale z cieniem pokory na twarzy.
– Pomogę – powiedziałam. – Ale tylko jeśli ty też pomożesz. Mi.
Przytaknął. Bez słowa. I to było więcej warte niż wszystkie jego perfumy. Czy to wystarczy, żebyśmy wyszli na prostą? Nie wiem. Ale jeśli mam się dalej starać – to tylko pod warunkiem, że on też przestanie uciekać. W zapachy. W wymówki. W milczenie. Bo ja już nie chcę pachnieć cierpliwością. Chcę po prostu... normalnie żyć.
Justyna, 45 lat
Czytaj także:
- „Mój mąż to prostak, który myśli, że wszystko kręci się wokół niego. Z każdym dniem mam go coraz bardziej dosyć”
- „Mąż wolał zarabiać grubą kasę, niż spędzić czas z rodziną. Przez lata byłam jego służącą na bankiecie życia”
- „Mąż zarabia kokosy, a jemy najtańszy chleb z dyskontu. Według niego pieniądze są do odkładania, a nie do wydawania”