„Mąż najpierw zostawił mnie dla młodszej, a później zjawił się z frezjami. Chyba liczył na to, że padnę na kolana”
„Któregoś wieczoru zadzwonił domofon. Spojrzałam na ekran – Michał. Stał z bukietem frezji. Zawsze wiedział, że je lubię. Serce przyspieszyło, ale nie z tęsknoty. Przez chwilę nie wiedziałam, co robić”.

- listy do redakcji
Kiedy tylko usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi, wiedziałam, że to koniec. One nie zostały zamknięte tak po prostu — one zostały zatrzaśnięte. Z impetem. Z wściekłością. Z rozpaczą. Jakby wyrwały powietrze z mieszkania. Przez moment stałam w przedpokoju, wciąż jeszcze słysząc echo jego głosu: – Nie mogę tak dłużej. Zakochałem się w Julii. Odchodzę. To koniec.
Na początku w to nie wierzyłam
Cisza po tych słowach była zatrważająca. Wszystko wokół mnie wydawało się inne: stół, na którym niedawno leżała kanapka córki, krzesło, na którym siedział, ścierka do naczyń. W mojej głowie panowała cisza. A zaraz potem pojawił się krzyk. We mnie. Głęboki, niemal pierwotny. Tylko go nie wydałam. Bo stałam jak słup soli. Sama.
Nie wiem, ile czasu minęło, zanim w końcu usiadłam na kanapie i zaczęłam oddychać. Płytko, szybko, niespokojnie. W myślach przewijały się pytania: „Jak? Od kiedy? Dlaczego?”. Przecież nic nie zapowiadało katastrofy. Owszem, bywały ciche wieczory. On coraz częściej mówił, że zostaje dłużej w pracy. Ale ja się nie czepiałam. Byłam zmęczona codziennością, jak każdy. Praca, dzieci, zakupy, kredyt. Czy to oznaczało, że nie byłam dość dobra? Że przestałam być atrakcyjna?
Nie znałam Julii osobiście. Raz tylko ją widziałam – na firmowej wigilii, gdzie przyszła z zespołu marketingu. Wysoka, zgrabna, pewna siebie. Dwadzieścia osiem lat. Nie miała dzieci. Mówiła dużo i śmiała się zbyt głośno, jak na mój gust. Wtedy nie przyszłoby mi do głowy, że pół roku później to przez nią stracę swojego męża. A może nie przez nią? Może przez niego? Może przeze mnie?
Codzienność nas pokonała
Kiedy ochłonęłam na tyle, by zebrać myśli, zaczęłam analizować. Czy coś przegapiłam? Może moment, w którym przestaliśmy być parą, a staliśmy się współlokatorami? Nasze rozmowy były krótkie: „Odbierzesz Kacpra z przedszkola?”, „Zrobisz zakupy?”, „Masz pojęcie, gdzie jest pilot od telewizora?”. Bez głębi. Bez spojrzeń. Bez bliskości. Ale myślałam, że to normalne. Że każdy związek z czasem ewoluuje. Że nie trzeba codziennie świec i kolacji przy winie. Myliłam się?
Złość mieszała się we mnie z poczuciem winy. W jednej chwili obiecywałam sobie, że nigdy mu nie wybaczę. A w drugiej zastanawiałam się, czy może... mogłam zrobić coś inaczej? Tydzień później próbowałam wrócić do normalności. Kacper nie pytał zbyt wiele. Miał tylko sześć lat i chyba nie do końca rozumiał, dlaczego tata „teraz śpi gdzie indziej”. Ja również tego nie rozumiałam. Wieczorami robiłam herbatę i siadałam na tarasie. Bez muzyki, bez książki. Po prostu siedziałam i próbowałam poczuć... coś. Ale wszystko we mnie było wymarłe. Jakby ktoś zgasił światło i odszedł.
Któregoś wieczoru zadzwonił domofon. Spojrzałam na ekran – Michał. Stał z bukietem frezji. Zawsze wiedział, że je lubię. Serce przyspieszyło, ale nie z tęsknoty. Przez chwilę nie wiedziałam, co robić. W końcu wcisnęłam guzik. Weszłam do przedpokoju i uchyliłam drzwi. Staliśmy naprzeciwko siebie przez długą chwilę. On z kwiatami, ja ze wzrokiem zimnym jak lód.
– Mogę na chwilę? Chciałem porozmawiać – zapytał niepewnie.
Czego ode mnie oczekiwał?
Wzruszyłam ramionami i odsunęłam się. Wszedł. Pachniał tymi samymi perfumami co zawsze. Ale jego obecność była obca. Nieprzyjemna.
– Nie wiem, co mam powiedzieć – zaczął, siadając na skraju fotela. – Ja się po prostu zakochałem. Nigdy nie myślałem, że mógłbym Cię zdradzić.
– Oczywiście – prychnęłam. – Bo przecież zakochiwanie się w kimś innym, kiedy ma się żonę i dziecko, to coś normalnego. Jak pójście do sklepu po chleb i masło.
– Chciałem do ciebie wrócić. Jeśli mi pozwolisz – dodał cicho.
– A ja chciałam mieć życie, które się nie rozpadnie w środę o dziewiętnastej trzydzieści.
Nie wiem, dlaczego go nie wyrzuciłam. Może chciałam usłyszeć przeprosiny. A może chciałam tylko widzieć, że żałuje. Że choć przez chwilę cierpi. Ale został. Na kanapie. Następnego dnia odprowadził Kacpra do przedszkola. Zrobił zakupy. Gotował. Grał rolę przykładnego męża i ojca. Ale ja już nie byłam tą samą kobietą. Zmieniałam się. I nie chodziło o włosy, ubrania czy ton głosu. Czułam, że jestem zupełnie inną osobą i nie potrafię wrócić do tego, co było kiedyś.
Dlaczego to zrobiłam?
Po dwóch tygodniach spotkałam się z Martą – moją najbliższą przyjaciółką. Spotkanie odbyło się w kawiarni, powitałam ją z posępną miną.
– Wpuściłaś go? – zapytała bez wstępu.
– Tak.
– I co? Kajałaś się razem z nim? Czy może wymyśliłaś nowy plan: hej, stało się, co się stało, zacznijmy wszystko od nowa!
Nie odpowiedziałam. Marta westchnęła.
– Lena, jesteś cudowną kobietą. Ale masz jedną wadę: jesteś za miękka. On cię zdradził, porzucił, upokorzył. A ty go wpuszczasz do środka, bo przyszedł z kwiatkami. Żartujesz sobie?
– On się stara – odparłam słabo.
– On się stara, bo tamta go wyrzuciła.
Zamknęłam oczy. Marta powiedziała dokładnie to, czego się bałam. Gdy poszła do toalety, siedziałam przy stoliku z dłonią opartą o brodę. I wtedy usłyszałam ciche chichoty ze stolika obok, odgrodzonego drewnianym parawanem.
– Wyobraź sobie, że przybiegł do mnie z kwiatami i płaczem – mówiła jedna z dziewczyn. – Powiedział, że zostawił dla mnie żonę! Myślał, że będę jego „drugą połówką”.
– I co, zostałaś? – zapytała druga.
– A skąd! Powiedziałam mu, żeby wracał do swojego nudnego życia. I tak był beznadziejny. A teraz? Teraz mam na oku nowego. Zobacz, jaki śliczny...
Nie miał się gdzie podziać
Te słowa brzmiały jakby dotyczyły mnie i mojego życia. Chciałam zerwać się i krzyczeć, że to podłe, że niszczą czyjeś życie. Ale nic nie zrobiłam. Nawet nie podeszłam. Bo zrozumiałam, że nie chodzi o te dziewczyny. Chodzi o mnie. O to, że dałam się zmanipulować komuś, kto nie był wart nawet jednego z moich łez. Wróciłam do domu i długo stałam w drzwiach salonu. Michał czytał Kacprowi bajkę. Spojrzał na mnie z pytaniem w oczach. Ale ja już znałam odpowiedź.
– Musisz się wyprowadzić – powiedziałam cicho. – Nie jestem gotowa. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę.
Nie protestował. Widział w moich oczach, że nie ma dyskusji. Samotność była trudna. Ale przynosiła spokój. Nauczyłam się jeść śniadania w ciszy. Nauczyłam się znów śmiać bez poczucia winy. Zaczęłam malować – coś, co porzuciłam po studiach. Wróciłam do biegania. Zdziwiłam się, jak bardzo brakowało mi siebie przez ten czas. Tego momentu, kiedy zakładasz słuchawki, a świat znika. Gdy biegniesz przez park i nie jesteś matką, nie jesteś żoną – jesteś po prostu sobą. Potem wracasz i czujesz zmęczenie w mięśniach, ale dusza jest jakby lżejsza.
Najtrudniejsze były wieczory z Kacprem. Jego dziecięca bezpośredniość wbijała czasem więcej niż tysiąc ostrych słów.
– Mamo, a czemu tata już tu nie śpi?
Albo:
– Jak będziemy robić rodzinny album, to gdzie damy zdjęcie taty?
Nie kłamałam. Tłumaczyłam, jak umiałam. Że czasem dorośli tak robią. Że miłość bywa trudna. Że tata bardzo go kocha, tylko my z tatą musimy odpocząć od siebie. Nie wiem, ile z tego rozumiał. Ale przytulał się mocniej. I to wystarczało. Zaczęłam też spotykać się z ludźmi. Najpierw powoli. Herbata z koleżanką z pracy. Kino z Martą. Potem spontaniczna decyzja o weekendzie w górach. Tylko ja, plecak i cisza. Pierwszy raz od lat poczułam, że nie jestem gorsza. Nie jestem gorsza. Nie jestem czymś zepsutym, bo nie mam faceta.
Nie wiem, czy kiedyś zaufam komuś w pełni. Ale wiem jedno: Nie pozwolę już nikomu niszczyć mojego świata tak, jak on to zrobił. Nawet jeśli znów przyniesie frezje.
Lena, 37 lat
Czytaj także:
- „Kupiłam tacie marzenie każdego majsterkowicza na Dzień Ojca. Mógł zbudować między nami most, ale on wolał go pogrzebać”
- „Nakryłem mojego ojca i żonę na gorącym uczynku. Mieli pielić hortensję, a zadbali o inny ogródek”
- „Szparagi i czereśnie to dla mnie nieosiągalny luksus. Po porodzie zostałam w domu z dzieckiem i bieda aż piszczy”