Reklama

Kiedy wspomniałam mu o moich podejrzeniach, że chyba jestem w ciąży, cały się rozpromienił. Przytulił mnie mocno, a potem szybko popędził do pobliskiej drogerii, żeby kupić test. Gdy zamknęłam się w toalecie, by sprawdzić wynik, on chodził w kółko pod drzwiami jak na szpilkach. Kupił mi wielki bukiet czerwonych róż i stwierdził, że to najcudowniejszy moment w całym jego życiu. Zaraz potem jednak... musiał wyjechać służbowo. Tak już bywa – to klienci ustalają reguły gry.

Reklama

Obydwoje pragnęliśmy dziecka

Mąż wrócił w doskonałym humorze i już tego samego dnia wpadł na pomysł, żebym poszła na urlop i zaczęła o siebie dbać. Mój ginekolog stwierdził, że przesadzamy.

Bycie w ciąży to nie stan chorobowy – stwierdził, przytaczając wypowiedź jednej z pań z ministerstwa.

– Ale to nasze pierwsze maleństwo, a Iza jest taka drobniutka. Przecież pan widzi, jaka z niej delikatna istotka. Lepiej nie podejmujmy ryzyka – zaapelował mój mąż, dyskretnie przesuwając kopertę w kierunku ginekologa i spoglądając mu prosto w oczy.

Miał niezwykłą umiejętność perswazji. Doktor przez moment się zawahał, a ja oniemiałam z zaskoczenia, jednak ostatecznie udałam się na L4. W późniejszym czasie, również pod wpływem nalegań Wiktora, zrezygnowałam z pracy. Tej, w której go poznałam. Z tą różnicą, że on – przebojowy i zdecydowany – wspinał się po kolejnych stopniach zawodowej drabiny, podczas gdy ja ugrzęzłam jako sekretarka jednego z mniej istotnych kierowników. Nie przepadałam za tą robotą, ale jednocześnie nie miałam sprecyzowanego pomysłu, czym pragnęłabym się zajmować, dlatego w pełni zawierzyłam Wiktorowi.

Kiedy wzięliśmy ślub, czułam się jak w bajce. Nie mogłam uwierzyć, że facet taki jak on chciał mnie za żonę. Chodziło mu tylko o moje dobro – brał wolne w robocie, żeby mnie wozić do doktora albo na jakieś badania. Później nadganiał fuchy po godzinach, a nawet w soboty i niedziele. W domu prawie go nie było. Mówił, że musi zarobić na rodzinę, bo teraz czeka nas życie pełne kosztów. Nie marudziłam. Nie mogłabym. Mimo że stać nas było na fachowców, sam odświeżył ściany w pokoju dla malucha, dobrał kolory, panele i meble.

– Wiesz, że wiem, jak to się robi – zażartował, chociaż po liceum artystycznym olał malarstwo i poszedł w bankowość.

Oddalał się ode mnie

Przykro mi było patrzeć, jak wraz z powiększaniem się mojego brzucha, mąż coraz mniej interesował się moją osobą. Rzadziej mnie przytulał, unikał pocałunków i nie chciał się kochać, zupełnie jakby obawiał się, że czymś go zarażę. Tłumaczył się, że jest starej daty i martwi się o dziecko, starał się to nadrobić troskliwością, ale trudno mi było pogodzić się z narastającym dystansem między nami. Tęskniłam za czułością, a jednocześnie przybywało mi obowiązków. Na forach internetowych dla kobiet pisali, że „faceci już tacy są”, więc miałam nadzieję, że po urodzeniu dziecka znów się do siebie zbliżymy.

Jakoś udawało mi się tolerować jego wizje odnośnie przyszłości naszego synka (już wtedy było wiadomo, że urodzi nam się chłopiec), niekończące się dyskusje o imieniu, przesłuchania kandydatek na nianię zorganizowane przez Wiktora na miesiąc przed rozwiązaniem, ciągłe wymienianie wózków i zabawek, które nie spełniały jego wymagań; no i w końcu zakup ogromnego samochodu dla rodziny. Z czasem coraz bardziej opadałam z sił i przestawałam angażować się w kolejne pomysły męża, a on traktował każdą sprawę jak osobiste wyzwanie. Konsultował, analizował, czytał, zgłębiał, zupełnie jakby od nawet najdrobniejszych szczegółów zależały przyszłe losy naszego Janka (bo takie imię dla synka wybrał Wiktor). A kiedy kończył kolejne zadanie, które sam sobie wyznaczył – znikał.

Zatracał się w swoich obowiązki zawodowych. Ciągle gdzieś wyjeżdżał – na konferencje albo w podróże służbowe. Zrobiłby chyba wszystko, żeby tylko zdobyć następnego kontrahenta. Tak bardzo był pochłonięty pracą, że prawie nie zdążył na narodziny naszego dziecka. Do kliniki pojechałam taksówką, którą wezwała moja znajoma z biura, gdy do niej zadzwoniłam.

– A gdzie teraz jest Wiktor? – spytała, odbierając moją komórkę.

– W pracy...

Byłam tak przerażona, że odeszły mi wody, że nie zwróciłam uwagi na to, jak dziwnie zamilkła.

– Zaraz złapię taksówkę i po ciebie podjadę – rzuciła po chwili ciszy.

Zdążył w ostatniej chwili

Dotarł do szpitala zasapany i zaaferowany, od razu odsyłając Monikę.

– Damy już radę we dwójkę, dzięki wielkie – burknął, wyciągając z portmonetki stówkę. – Masz za taksę.

Obróciła się na pięcie i wyszła, a on schował forsę do kieszeni i upewniwszy się u pielęgniarki, że dam radę poczekać jeszcze moment... pognał do mieszkania po ciuszki dla synka. Byłam zupełnie sama w jednoosobowej sali szpitalnej. Krążyłam po pomieszczeniu, usiłując dostosować się do wskazówek pielęgniarki i przyspieszyć poród. Gdy rodziłam nasze dziecko, Wiktor przesiadywał za drzwiami, zajęty odświeżaniem statusu na portalu społecznościowym i odpisywaniem na niezliczone wiadomości od swoich kontrahentów. Przekroczył próg sali dopiero po porodzie, dzierżąc w dłoni kamerę.

– Skarbie, muszę cię uwiecznić! – oświadczył, zupełnie ignorując moje samopoczucie. Nawet nie wziął na ręce naszego synka. Tłumaczył, że boi się wyrządzić mu jakąś krzywdę. – No, uśmiech! – zażądał, pstrykając nam fotkę, ale nie potrafiłam się do tego zmusić.

Jakąś godzinę potem zniknął. Oczywiście upewnił się wcześniej, czy niczego mi nie brakuje. Co prawda oddzwaniał, wypytując o moje samopoczucie, dał znać bliskim i przyjaciołom, że został ojcem, a nawet wrzucił te nieszczęsne fotki na parę social mediów, ale do mnie i małego zawitał dopiero kolejnego dnia pod wieczór.

– Pana żona wraz z synkiem są gotowi do wypisu – oznajmił lekarz. – Stan ich zdrowia jest dobry, zatem nie widzę powodu, żeby zostali tu na dłużej.

Wolałbym, gdyby pobyli tu jeszcze przez jakiś czas. Będę spokojniejszy – odparł mój mąż zdziwionemu doktorowi, który tylko wykonał gest bezradności.

„Zapewne podczas swojej pracy miał do czynienia z wieloma nietypowymi sytuacjami” – przeszło mi przez myśl, gdy zgodziłam się z mężem, tym bardziej że hojnie zapłacił za nasz pobyt w szpitalu. Mój mąż musnął ustami przestrzeń tuż nad moją głową, delikatnie dotknął naszego synka i ruszył do roboty. Ponownie zostałam tutaj sama jak palec i miałam wrażenie, jakbym siedziała zamknięta w luksusowej, jednoosobowej klatce. Małemu nic nie było, smacznie sobie spał w łóżeczku obok, ja również czułam się dobrze, dlatego o poranku stwierdziłam, że nie posłucham tego, co mówił Wiktor i opuszczę szpital wcześniej niż zalecił. Pragnęłam jak najszybciej znaleźć się w naszym domu.

Jego pracą była kochanka

Próbowałam się do niego dodzwonić, ale niestety jego komórka była wyłączona. Wkładając swoje rzeczy do torby, pomyślałam sobie, że pewnie odsypia zmęczenie. Po upływie godziny kolejny raz włączyła się poczta głosowa. Sama nie wiem, skąd wzięłam w sobie tyle determinacji i odwagi, by na własne życzenie wypisać się z kliniki. Nie zależało mi na odzyskaniu wpłaconych pieniędzy. Lekarz był zdziwiony moją decyzją i nawet usiłował skontaktować się z Wiktorem, aby mnie odebrał, ale jemu też się to nie udało. Zajęłam miejsce w taksówce, która zawiozła mnie prosto do mieszkania. Byłam opanowana i przekonana, że zrobię mężowi fajną niespodziankę. Szczerze wierzyłam, że mąż smacznie śpi po męczącym dniu w pracy.

– Tata ma tyle na głowie, więc nie będziemy go kłopotać naszym powrotem do domu – powiedziałam z uśmiechem do synka.

Otworzyłam drzwi kluczem, na palcach wniosłam malucha oraz torbę z ciuchami do środka, dokładnie zamknęłam wejście i wtedy to do mnie dotarło. Jakieś podejrzane odgłosy sapania, pojękiwania, ciężkiego oddechu... Dźwięk zaprowadził mnie wprost do sypialni. Uchyliłam delikatnie drzwi i zamarłam w bezruchu.

Mój rozebrany do rosołu mężulek sapał nad jakąś ciemnowłosą panienką, która – jak się później okazało – była zatrudniona w dziale personalnym naszej firmy. To ona jako pierwsza mnie dostrzegła i oniemiała, a następnie usiłowała się uwolnić spod Wiktora. On z kolei obrócił się i odskoczył od niej jak poparzony. Zaczął wrzeszczeć, że to nie jest tak, jak to wygląda i że wszystko mi zaraz wyjaśni. Jeszcze parę dni wcześniej prawdopodobnie bym zemdlała albo zalała się łzami na widok czegoś takiego, ale od kiedy urodziłam syneczka, stałam się zupełnie odmienioną osobą. Wpadłam w szał i rozkazałam im obojgu się wynosić. Wiktor jednak nie posłuchał. Dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby tylko na to czekała, ale on nie dał za wygraną. Błagał, prosił, płakał i zaklinał się na naszą miłość oraz na nasze dziecko. W końcu zaczął ze mnie szydzić.

Drwił ze mnie, twierdząc, że bez niego i majątku nic nie znaczę, że gdyby nie on, wciąż pracowałabym jako sekretarka, jedząc najprostsze posiłki. Krzyczał, wymachiwał rękami i chodził po domu niczym jakiś król. Miałam dość. Wygrałam proces o podział majątku i rozwód z jego winą, bo sekretarka z działu kadr nie była jedyną kochanką. Zostałam z naszym synkiem w dotychczasowym mieszkaniu, uzyskałam spore alimenty. Niestety, co dwa tygodnie jestem skazana na Wiktora.

Darzyłam go ogromnym uczuciem! Zdawałam sobie sprawę z próżności i egoizmu męża, ale ceniłam to, co osiągnął, jego zaradność oraz znajomość świata. Szczerze sądziłam, że choć zachowuje się jak arogancki facet, w głębi duszy jest dobry. Myliłam się. Mimo wszystko łączy nas dziecko, więc w jakimś stopniu nasze losy pozostaną splecione.

Reklama

Kinga, 42 lata

Reklama
Reklama
Reklama