„Mąż wrósł w krzesło przed monitorem i zarasta brudem. Od spacerów z własnymi dziećmi woli wirtualną rzeczywistość”
„Zaczęłam analizować, co poszło nie tak. Czy byłam zbyt wymagająca? Czy nie dawałam mu przestrzeni? Czy jego ucieczka w gry to mój błąd? Ale przecież próbowałam. Prosiłam o pomoc, o rozmowę. Przez lata”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie to się stało. Kiedy Marek przestał być moim mężem, a stał się tylko ciałem w pokoju obok, wciągniętym w świat, którego nie znałam i nie potrafiłam zrozumieć – świat pikseli, wirtualnych strzelanin, głośników szepczących mu do ucha. Rano wstawałam pierwsza. Budziłam Olę i Michasia, nalewałam mleko do miseczek, szukałam zagubionych skarpetek, wiązałam w pośpiechu kucyki i starałam się nie myśleć o tym, że po drugiej stronie ściany śpi dorosły facet, który od miesięcy nie zapytał: „jak się czujesz?”.
– Mamo, tata dziś nas odprowadzi? – zapytała Ola.
– Tata jeszcze śpi, kochanie. Może jutro – uśmiechnęłam się.
Michaś popatrzył na mnie, marszcząc brwi.
– On ciągle śpi, mamo. I śmierdzi.
Zamarłam. Michaś ma pięć lat, a już wie, że jego ojciec nie pachnie bezpieczeństwem, tylko potem i piwem. Że zniknął, nie fizycznie. Fizycznie jest. Czasem idzie do sklepu, czasem zje obiad, jeśli mu przyniosę pod nos. Ale to nie Marek, nie ten, którego kochałam.
Kiedyś czytał dzieciom bajki. Śmiał się z nimi, robił im teatrzyk z pluszaków. Dziś jego ręce już nie sięgają po książki, tylko po myszkę. A dzieci nauczyły się go nie wołać.
Był piątek. Dzień, który kiedyś był zapowiedzią odpoczynku, a teraz nie różnił się niczym od poniedziałku. Szykowałam dzieci do szkoły, chociaż w głowie miałam tylko jedno pytanie: czy Marek dziś w ogóle wyjdzie z domu? Ola jak zwykle sprawdzała, czy jej zeszyty są w plecaku, Michaś biegał w kółko, szukając swojego dinozaura. W tle grało radio, ale ja słyszałam tylko ciszę z piętra wyżej. Ciszę przerywaną co jakiś czas stuknięciem klawiatury.
Wpadł w nałóg
Zawołałam Marka, nie pierwszy raz.
– Marek, możemy pogadać? – zawołałam przez drzwi, a potem weszłam, nie czekając na odpowiedź.
Siedział przy komputerze, ze słuchawkami na uszach, twarz miał zastygłą, jakby gra była ważniejsza niż wszystko, co go otacza. Spojrzał na mnie, ale nie zdjął słuchawek.
– Nie teraz, gram – powiedział bez emocji.
– Ale to ważne – spróbowałam jeszcze raz. – Marek, proszę.
Zerknął na ekran, potem na mnie.
– Mówiłem, że gram. Nie widzisz?
Wyszłam bez słowa. Bo co mogłam powiedzieć? Że dzieci go nie poznają? Że ja już nie wiem, kim on jest?
Przy śniadaniu Michaś podszedł do mnie i zapytał półszeptem:
– Mamo, czy tata jest chory?
Zamarłam. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Ola spojrzała na brata, potem na mnie.
– On śmierdzi. I nie mówi do nas.
Wtedy poczułam, że pękam. Nie krzyczałam. Nie płakałam. Po prostu usiadłam i poczułam, że nie umiem już ich chronić przed tym, co się dzieje w naszym domu.
Bały się go
Kiedy odprowadziłam ich do szkoły, wróciłam do pustego mieszkania i zamknęłam drzwi. Usiadłam na podłodze w kuchni, wciąż w kurtce. Patrzyłam na drzwi i zastanawiałam się, czy to już ten moment, kiedy trzeba odejść.
Zaczęłam analizować, co poszło nie tak. Czy byłam zbyt wymagająca? Czy nie dawałam mu przestrzeni? Czy jego ucieczka w gry to mój błąd? Ale przecież próbowałam. Prosiłam o pomoc, o rozmowę. Przez lata. A teraz miałam wrażenie, że stałam się przezroczysta. Że nie widzi mnie ani on, ani świat. Tylko dzieci, które jeszcze mnie potrzebują. I dla których nie mogę być słaba.
Spakowałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Dla dzieci kilka ubrań, szczoteczki, książki do szkoły. Swoje rzeczy wrzuciłam do walizki bez zastanowienia. Nie planowałam tej ucieczki, ale kiedy Ola zapytała rano, czemu tata nawet nie powiedział „dzień dobry”, wiedziałam, że dłużej tego nie zniosę.
Zadzwoniłam do mamy. Powiedziałam tylko:
– Mamo, mogę przyjechać?
– Oczywiście. Czekam – odpowiedziała bez pytania.
Obudziłam dzieci wcześnie.
– Jedziemy na chwilę do babci, dobrze? – powiedziałam najspokojniej jak umiałam.
Nie protestowali. Michaś tylko zapytał, czy tata jedzie z nami. Pokręciłam głową. Ola chwyciła mnie za rękę.
Miałam tego dosyć
Droga do mamy była cicha. Za szybą przesuwały się znajome krajobrazy, a ja pierwszy raz od miesięcy poczułam coś na kształt ulgi. Nie radość, nie spokój. Ulga, że na chwilę przestaję walczyć.
Mama przytuliła mnie w progu. Nic nie mówiła. Ja też nie mówiłam. Po prostu stałam, wtulona w nią, i płakałam. Nie z rozpaczy. Z ulgi, że nie jestem już tam.
Po dwóch tygodniach zadzwonił Marek. Długo nie odbierałam, ale kiedy telefon zawibrował po raz trzeci w ciągu jednej godziny, nacisnęłam zieloną słuchawkę.
– Kasia… proszę. Wróć. Ja… nie wiem, co się ze mną działo. Ale się zmienię. Naprawdę. Zgłosiłem się na terapię, chcę to wszystko naprawić.
Mówił szybko, głosem łamiącym się ze wzruszenia. A ja słuchałam i znów poczułam, że serce mi mięknie. Bo przecież Marek nie zawsze był taki, dzieci potrzebują ojca. Może tym razem…
– Wierzysz mu? – zapytała mama, gdy położyłam słuchawkę.
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Ale chcę spróbować.
Wróciliśmy tydzień później. Marek czekał przed domem, ogolony, w czystej bluzie, z bukietem tulipanów. Michaś rzucił się mu na szyję. Ola była bardziej ostrożna, ale uśmiechała się, gdy Marek wziął ją za rękę i powiedział, że tęsknił.
Myślałam, że się zmienił
Przez kilka dni było dobrze. Robił zakupy, odprowadzał dzieci, nawet sam z siebie wyniósł śmieci. Wieczorami rozmawialiśmy, jak za dawnych lat. Myślałam, że to możliwe. Że można zacząć od nowa.
Minął miesiąc. Pewnego wieczoru Marek nie zszedł na kolację. Potem drugi raz. Trzeci. Znowu usłyszałam znajome „Zaraz, gram” przez zamknięte drzwi.
Najpierw myślałam, że każdy może mieć gorszy dzień. Ale tydzień później zobaczyłam, że jego kalendarz terapeutyczny leży nietknięty, z datą sprzed trzech tygodni. Znowu wrócił do nocy przy komputerze i dni przesypianych w ciemnym pokoju.
Tego wieczoru usiadłam sama w łazience. Wpatrzona w swoje odbicie w lustrze zastanawiałam się, dlaczego znowu mu uwierzyłam. Dlaczego znowu pozwoliłam się zranić. Przecież wiedziałam, że nie będzie inaczej. Znowu zostałam z tym wszystkim sama.
Katarzyna, 34 lata
Czytaj także:
- „Wnuki przestały mnie odwiedzać, bo nie mam Wi-Fi i nie daję kieszonkowego. Od tego zależy miłości do babci”
- „Rozwiodłam się z mężem, ale wciąż mieszkamy razem. Nie mogę patrzeć, jak migdali się z nową dziewczyną”
- „Na komunii córki przyłapałam męża na grzeszeniu z matką chrzestną. Nie wróciliśmy już razem do domu”