„Mąż zarabiał 3 razy więcej ode mnie, ale nie opłacał rachunków. Wszystkiego sobie odmawiałam, a on się tylko śmiał”
„Zaczął się tłumaczyć, że nie chciał mnie zranić, że to tylko skrót myślowy. Każde jego słowo było jak ostra szpila. Siedziałam i myślałam o tym, że ukochany zredukował mnie do uciążliwego wydatku”.

- Redakcja
Pracowałam jako młodsza asystentka w domu kultury. Wierzyłam, że uczucia nie pytają o stan konta, że partnerstwo to rozmowy do nocy, śmiech przy makaronie z pesto i wspólne mycie naczyń, kiedy cieknie z kranu. I wtedy właśnie poznałam Michała.
– To Michał, brat Kuby – przedstawiła go koleżanka z fundacji, kiedy przyszli obejrzeć spektakl, który współorganizowałam. – Pracuje w IT, ale lubi teatr, więc go zabrałam.
Michał emanował spokojem. Wysoki, opanowany, mówił cicho, ale konkretnie. Pachniał dobrymi perfumami. Zaimponował mi. Nasze początki były jak z filmu – chodziliśmy na spacery, zamawialiśmy pizzę, całowaliśmy się na klatce schodowej. Michał miał plan na życie i twardo stąpał po ziemi. Ujęło mnie to wtedy, bo sama byłam typem roztrzepanej romantyczki.
Nie mieliśmy pieniędzy – zarabiałam grosze w budżetowce, on dopiero zaczynał w branży – ale wtedy to nie miało znaczenia. Dzieliliśmy się tym, co mieliśmy. On kupił lampy do mieszkania, a ja zasłony. To była prawdziwa równowaga. Tak mi się wydawało. Dopiero z czasem, kiedy Michał awansował i jego zarobki skoczyły w górę, a moje – ledwo ruszyły się z miejsca, coś zaczęło się zmieniać. Jeszcze wtedy nie umiałam go nazwać.
Zamarłam z kubkiem w dłoni
– Kupiłam twojej mamie apaszkę, taką w kwiaty, z jedwabiu – powiedziałam, kładąc torbę na kuchennym blacie. – Pomyślałam, że jej się spodoba, skoro mówiła ostatnio, że nie ma co zakładać na szyję do tego beżowego płaszcza...
– Za ile? – Michał nawet nie spojrzał na torbę.
Stał z telefonem w dłoni, coś klikał.
– Dwieście czterdzieści pięć złotych.
– Zaraz przeleję ci połowę.
Zamarłam z kubkiem w dłoni.
– Słucham?
– No co, przecież to prezent od nas. Ustaliliśmy, że dzielimy się kosztami – wzruszył ramionami, jakby chodziło o rachunek za pizzę, a nie urodziny jego matki.
– Naprawdę nie widzisz, że to nie jest „po równo”? Ty zarabiasz trzy razy więcej.
– To nie znaczy, że mam cię utrzymywać. Przecież jesteśmy partnerami, tak? Partnerzy dzielą się po równo.
– Tylko że to nie jest równo. Dla ciebie to drobne.
Westchnął i wrócił do telefonu. Jakby mój głos był tylko zakłóceniem sygnału.
– Nie dramatyzuj. Przecież sama się na to zgodziłaś.
Spojrzałam na niego. Stał tam – mój mąż, z którym dzieliłam życie, łóżko, łzy i SMS-y – i nagle poczułam, że jestem sama. Tak zupełnie sama. Wszystko po połowie. Tylko że połowa z pustego portfela boli bardziej.
Poczułam gulę w gardle
– To nie partnerstwo, tylko skrupulatna księgowość – podsumowała Anka, kiedy opowiedziałam jej, że nie kupiłam sobie nowych butów, bo musiałam zapłacić połowę za nasze wakacje nad morzem.
Siedziałyśmy na schodach przed jej kamienicą. Ona sączyła sok owocowy, ja wcinałam suchą bułkę, bo nie miałam czasu zjeść obiadu.
– Przecież on nie robi tego złośliwie – zaczęłam, jakby to miało go bronić. – On naprawdę wierzy, że tak trzeba. Że to uczciwe. Że nie ma nic złego w tym, że dzielimy się wszystkim na pół.
– Karola, ty płacisz połowę za wspólne życie, ale zarabiasz dwa i pół raza mniej. To nie jest równość – pokręciła głową Anka. – On cię nie wspiera. On cię rozlicza.
Poczułam gulę w gardle. Już nawet nie próbowałam udawać, że się nie rozklejam. Wyciągnęłam chusteczkę i wytarłam nos.
– A mama mi mówi, że przesadzam. Że kiedyś kobiety nie miały nic i nie narzekały.
– No to współczuję twojej mamie – prychnęła Anka. – Nie jesteś swoją mamą. Masz prawo oczekiwać czegoś więcej niż tylko równego rachunku w związku.
Potem długo milczałyśmy. Obok nas przejechał chłopak na elektrycznej hulajnodze, parka obściskiwała się na ławce.
– Wiesz, co jest najgorsze? – powiedziałam w końcu. – Że zaczynam się zastanawiać, czy to ja jestem nienormalna. Czy może po prostu nie nadaję się do takiego życia?
– Nie. Jesteś po prostu zmęczona byciem kimś, kto ciągle coś sobie odejmuje – powiedziała Anka i spojrzała na mnie takim wzrokiem pełnym współczucia.
Zrobiło mi się niedobrze
To był przypadek. Szukałam jakiegoś załącznika do wspólnego ubezpieczenia w skrzynce Michała – nie miał nic przeciwko, znałam hasło. Przewijałam kolejne maile i wtedy zobaczyłam temat: „Karolina znów z dramą?”. Nadawcą był jego kolega z pracy, Marek. Kliknęłam.
„Karolina znów dramatyzuje, bo nie stać jej na sushi. Jakby to moja wina była, że pracuje za grosze. Mówi, że czuje się gorsza. No to niech zmieni robotę. Mam jej płacić za bycie romantyczką?”
Zrobiło mi się niedobrze. Oparłam się o oparcie krzesła, jakby miałam zaraz zemdleć. Michał wszedł do pokoju z kubkiem kawy.
– Szukasz czegoś? – zapytał jak gdyby nigdy nic.
Odwróciłam się powoli. Oczy już miałam mokre.
– Czytałam twojego maila do Marka.
Zamarł.
– To była luźna gadka, wiesz, takie głupoty między kumplami...
– Głupoty? Naprawdę uważasz, że dramatyzuję, bo nie stać mnie na sushi? Ty nie widzisz, jak mnie to niszczy?
Zaczął się tłumaczyć, że nie chciał mnie zranić, że to tylko skrót myślowy. Każde jego słowo było jak ostra szpila. Siedziałam i myślałam o tym, że ukochany zredukował mnie do uciążliwego wydatku.
– Nie jestem twoją współlokatorką. Jestem twoją żoną. A ty zachowujesz się, jakbym była darmozjadem, który musi się tłumaczyć z każdej wydanej złotówki.
– Nie zamierzam utrzymywać kobiety – wypalił nagle.
I wtedy poczułam, że coś we mnie umarło. Bo nie chodziło o sushi. Ani o pieniądze. Chodziło o to, że w jego oczach byłam ciężarem.
Pomyślałam o rozwodzie
Wyprowadziłam się w czwartek. Spakowałam torbę, wzięłam szczoteczkę do zębów, kilka sukienek, ładowarkę. Michał patrzył na mnie, jakbym robiła scenę.
– Gdzie ty niby idziesz? – zapytał, z tą swoją niecierpliwą miną.
– Do Anki. Muszę pomyśleć. Muszę złapać oddech.
Nie próbował mnie zatrzymać. W mieszkaniu Anki unosił się zapach kawy i czegoś pieczonego. Jej kot wskoczył mi na kolana, jakby wiedział, że potrzebuję pocieszenia.
– Czułam się jak biedna kuzynka w swoim własnym domu – powiedziałam. – Wiesz, ta, która przyjeżdża z prowincji i ciągle nie wie, ile może wziąć z lodówki.
– Bo on cię tak traktował – stwierdziła Anka bez cienia wątpliwości. – Może czas przestać się godzić na bycie gorszą.
Leżałyśmy potem razem na kanapie, a ja patrzyłam w sufit i myślałam: czy bardziej boli mnie to, że nie mało zarabiam, czy to, że mąż nie okazuje mi czułości? Że nie widzi mojego zmęczenia? A może nie chce go widzieć? Wzięłam notes i zaczęłam bazgrać coś ołówkiem:
„Nie jestem tylko kosztami. Nie jestem tylko paragonem. Nie jestem tabelką. Jestem kobietą, która chciała po prostu być z tobą”.
Po raz pierwszy pomyślałam o rozwodzie na serio. Nie jako o dramatycznej ostateczności, ale jako o czymś, co mogłoby mnie uratować. Zastanowiłam się, co bym straciła. I nie umiałam wymienić niczego, czego już nie oddałam.
Nie wybiegłam z płaczem
Spotkaliśmy się w niedzielę. Michał zadzwonił i powiedział, że chce pogadać, „bez emocji”. Przyszłam do mieszkania jak do biura – obca, ostrożna, z teczką w dłoni, jakbym miała podpisać wypowiedzenie. Siedział już przy stole, miał przed sobą kartkę z notatkami.
– Przemyślałem parę rzeczy – zaczął. – Możemy założyć wspólne konto, z którego będziemy opłacać wszystko. Będziemy mieć ustalone limity wydatków. Musimy to kontrolować, wiesz, żeby nie przesadzać.
Patrzyłam na niego w milczeniu. Niby „wspólne”, ale znów: limit, kontrola, zasady. Jakby każda moja zachcianka była potencjalnym zagrożeniem dla jego porządku.
– Już nie chcę żyć w tabelce.
Zamrugał. Pierwszy raz wyglądał na zagubionego.
– Przecież próbuję to naprawić.
– Od miesięcy jestem nie sobą. Odrzucam zaproszenia, rezygnuję z drobiazgów, które mnie cieszyły. Boję się kupić książkę. I najgorsze – boję się ciebie. Boję się twojej reakcji, twojego wzroku, twojego milczenia.
– To nie tak...
– Nie. To właśnie tak jest.
Wstałam. Cicho, bez krzyków. Moje „koniec” nie było dramatyczne. Było spokojne. Bezpowrotne. Nie wybiegłam z płaczem. Zsunęłam z palca obrączkę i położyłam ją na stole. On nie zrobił nic, nie powiedział „zostań”. Tylko siedział, patrząc w stół, jakby już wiedział, że przegrał coś, czego nie potrafił nawet nazwać.
Karolina, 29 lat
Czytaj także:
- „Teściowa uważała, że robi najlepsze jagodzianki. Ale przepis od mojej babci Michaliny dosłownie zwalił ją z nóg”
- „To miały być wakacje solo na Sardynii. Espresso w towarzystwie nieznajomego sprawiło, że nabrałam smaku na coś więcej”
- „Mąż nie widzi świata poza siłownią. Coś czuję, że 7 poty wyciska z asystentką, a nie z hantlami”