„Miałam 70 lat, a on 28 i sprawiał, że czułam, że znowu żyję. Wiele nocy przepłakałam przez swoją łatwowierność”
„Lubiłam obserwować młodych ludzi na ulicy, choć nie rozumiałam ich świata. Te słuchawki, ekraniki, szybkie palce na telefonach. Nawet zazdrościłam im, że potrafią być gdzie indziej, nawet gdy są tuż obok. Pewnego dnia, gdy wracałam z biblioteki, upadłam jak długa przed sklepem. I tak się zaczęło”.

- Redakcja
Po śmierci mojego Władka życie stało się ciche. Za ciche. Mieszkanie, które niegdyś tętniło rozmowami, zapachem rosołu i dźwiękami radiowych szlagierów, dziś wypełniał tylko zegar tykający nad kredensem. Wstawałam codziennie o siódmej. Parzyłam sobie kawę – zawsze w tej samej filiżance, tej z rysunkiem konwalii. Otwierałam książkę – zazwyczaj klasykę, bo tylko ona wydawała mi się wciąż prawdziwa. Potem zakupy w osiedlowym sklepie, krótki spacer wokół bloku i powrót. Czasami zadzwonił telefon. Czasami był to Janek, mój wnuk. Najczęściej wtedy, gdy komputer znowu odmawiał posłuszeństwa, albo trzeba było „coś z internetem zrobić”.
Janek był dla mnie wszystkim. Ale był też dla mnie coraz bardziej nieosiągalny. Miał swoje życie, studia, kolegów. Widywaliśmy się coraz rzadziej. A ja czułam się jak zbędna kartka w zeszycie – już niepotrzebna, ale szkoda wyrwać. Lubiłam obserwować młodych ludzi na ulicy, choć nie rozumiałam ich świata. Te słuchawki, ekraniki, szybkie palce na telefonach. Nawet zazdrościłam im, że potrafią być gdzie indziej nawet wtedy, gdy są tuż obok.
Pewnego dnia, gdy wracałam z biblioteki z nowym tomem Rilkego, poślizgnęłam się na lodzie przed sklepem. Upadłam jak długa. Zanim zdążyłam się pozbierać, ktoś wyciągnął do mnie rękę. Młody chłopak. Wysoki, z czapką nasuniętą na czoło i uśmiechem, który rozświetlił cały zimowy szary dzień. Podniósł mnie z ziemi, zapytał, czy nic mi nie jest, i podał mi moje rękawiczki, które wypadły z torebki. Podziękowałam mu drżącym głosem. Wtedy spojrzał na książkę, którą trzymałam.
– Rilke? Serio? – zapytał zaskoczony.
– Serio – odpowiedziałam. – A ty, co czytasz?
– Ja… Gram w gry, ale może kiedyś spróbuję Rilkego. Pomóc pani dojść do domu?
I tak się zaczęło. Nie wiedziałam wtedy, że ten chłopak, Maciek, przewróci mój świat do góry nogami.
Dał mi lekcje nowoczesności
Maciek zaczął przychodzić coraz częściej. Najpierw „zobaczyć, jak się trzyma moja noga”, potem „pomóc z komputerem”, aż w końcu po prostu przychodził – tak bez powodu. Siedzieliśmy przy herbacie, a ja częstowałam go ciastkami, które piekłam z nudów.
– Jak to pani nigdy nie była na socialach? – zapytał pewnego popołudnia, rozsiadając się w fotelu.
– A ty czytałeś kiedyś Tokarczuk? – odpowiedziałam z przekąsem.
Zaśmiał się. I tak się zaczęło. Ja pokazywałam mu książki, a on mi świat, który mieścił się w telefonie.
– Niech pani zobaczy, tu babka robi omlet z bananem w 10 sekund i ma milion wyświetleń. – Maciek podał mi telefon.
– A ty kiedy ostatnio jadłeś prawdziwy omlet, nie z internetu?
– Touché, pani Emilio.
Z czasem niektóre rzeczy zaczęłam rozumieć. „Cringe” – to coś, co wywołuje zażenowanie. „Ratio” – jakaś internetowa przepychanka. Ale najbardziej zaskakiwało mnie to, jak dobrze nam się gadało.
– Babciu… – powiedział raz, po czym się strasznie speszył. – To znaczy, pani Emilio…
– Możesz mówić „babciu”. Chyba że wolisz „królowo życia”.
– To drugie brzmi poważniej.
Śmialiśmy się jak dzieci. I wtedy pomyślałam, że może jeszcze nie jestem aż tak przeterminowana.
Wnuczek postawił mi ultimatum
Tuż po świętach Janek wpadł bez zapowiedzi. Mój wnuczek – jedyny, jaki mi został z rodziny – przyniósł mandarynki i swoje spięte czoło. Gdy wychodził z kuchni z herbatą, na korytarzu minął się z Maćkiem. Spojrzeli na siebie krótko, ale wystarczyło. Wnuczek zbladł, Maciek rzucił ciche „do widzenia” i zniknął za drzwiami.
– Kto to był? – Janek stanął jak wryty.
– Znajomy. Pomagał mi, gdy się przewróciłam. Od tamtej pory czasem wpadnie na herbatę.
– Starsza pani zaprasza do domu przypadkowych typów z ulicy?
– Starsza pani umie ocenić, kto jest dobrym człowiekiem.
– To wygląda... dziwnie. Masz siedemdziesiąt lat, a on dwadzieścia parę.
– I co z tego? Rozmawiamy. Ty, mój własny wnuk, nie masz czasu nawet zadzwonić.
– A on pewnie ma. Bo coś od ciebie chce. Babciu, nie bądź naiwna.
– Przestań. Jesteś nieuprzejmy i niesprawiedliwy.
– Nie jestem. Po prostu się martwię. I stawiam sprawę jasno: albo on, albo ja.
Zamarłam. Chciałam coś powiedzieć, ale język mi odmówił współpracy. W końcu odezwałam się cicho:
– Nie wybieram. I nie pozwolę ci stawiać mi warunków. Jeśli chcesz – przychodź. Jeśli nie – twoja sprawa. Ale ja mam prawo do własnego życia.
Janek spojrzał na mnie wymownie. Opuścił wzrok.
– Dobrze. Odezwę się, jak będę gotowy.
I wyszedł. Trzasnęły drzwi. A ja zostałam przy stole, z dwoma kubkami herbaty. Tylko Maciek jeszcze nie wrócił.
Zniknął nagle bez słowa
Zima minęła niepostrzeżenie. W marcu wróciły krokusy, a Maciek – jak zawsze – przyniósł mi świeże bułki z piekarni i nowy dowcip z internetu, który ledwo zrozumiałam.
– Patrz, to mem. Pani profesor mówi: „To nie będzie trudne zadanie”, a potem pokazuje się smutny SpongeBob z podpisem „Zostałem zniszczony emocjonalnie”.
– Wygląda, jakby miał zapalenie spojówek – mruknęłam.
– A i tak ma trzy miliony polubień. Internet kocha dziwne rzeczy.
Zaczynałam powoli rozumieć ten ich świat. Nie wszystko, ale wystarczająco, by czuć się jego częścią. A potem… Maciek przestał przychodzić. Najpierw myślałam, że może coś mu wypadło. Miał młode życie, pewnie dziewczynę, może egzaminy. Napisałam wiadomość: „Wszystko w porządku? Czekam herbatą”. Nie odpisał. Następnego dnia też nie. Minął tydzień. Potem dwa.
– Może wyjechał – mówiłam do siebie, choć nikt nie słuchał. – Albo się przeziębił.
W końcu, po miesiącu, zrozumiałam. Zniknął. Bez słowa, bez wyjaśnienia. Po prostu przestał istnieć w moim świecie. Nawet nie zabrał swojego kubka, ten z napisem „Team Zgred”. Usiadłam przy stole, wzięłam go do ręki. W środku była kartka. Cytat z „Mistrza i Małgorzaty”: „Nigdy z nikim i niczym nie należy się rozstawać na zawsze”. Głupio mi było, że płakałam. Ale płakałam.
To było jak objawienie
Minęły dwa lata. Dwa długie lata, w których Maciek był jak sen – coś, co się zdarzyło, a potem rozpłynęło. Nie szukałam go. Czasem tylko patrzyłam na jego kubek w szafce, ten z przetartym napisem. Nie potrafiłam go wyrzucić. Ani dotknąć. W jeden z zimowych wieczorów tuż przed kolacją, przypadkiem włączyłam transmisję na kanale religijnym. Miałam w ręku herbatę, czekałam, aż skończy się reklama. Na ekranie pojawiła się twarz młodego mężczyzny w habicie.
Zamarłam.
– Boże... – szepnęłam. – Maciek?
Może to złudzenie? Twarz była poważna, skupiona, zupełnie inna niż ta, którą znałam. Ale oczy... jego oczy się nie zmieniły. Patrzyły prosto w kamerę, jakby wiedział, że go oglądam. Zrobiło mi się słabo. Oparłam się o stół. Tylko filiżanka stuknęła o blat. Maciek – mój Maciek – stał tam, wśród dominikanów. Już nie chłopak od sociali, nie ten od głupich memów. Po transmisji zaczęłam szukać. Zero zdjęć. Brak kontaktu. Nie odbierał maili. Nie istniał w tym świecie, który mnie do niego przybliżył. Usiadłam i długo patrzyłam na ekran. Było mi... dziwnie. Ani żal, ani złość. Raczej zrozumienie. Może nawet spokój. Ale nie zadzwoniłam. Nie napisałam. Zrozumiałam jedno – on już wybrał.
Nie mówiłam mu o Maćku
Nie próbowałam więcej go szukać. Zrozumiałam, że jego wybór był ostateczny. Maciek – mój nieoczekiwany przyjaciel, przewodnik po świecie, którego nigdy nie planowałam poznać – wybrał życie, w którym nie było już miejsca na herbatę u starszej pani. Ale codziennie o nim myślałam. Cicho. Z czułością.
– Co ty tak w zamyśleniu siedzisz, babciu? – zapytał Janek pewnego popołudnia. Przyszedł bez zapowiedzi. Jak gdyby nic się nigdy nie wydarzyło.
– Patrzę na zdjęcia – odpowiedziałam. – To mnie relaksuje.
Nie mówiłam mu o Maćku. Ani o transmisji. Ani o tej ciszy, która była między mną a jego zniknięciem. Janek krzątał się po kuchni jak dawniej, otwierał szafki, podjadał ciasteczka.
– Wiesz, że ten stary kubek z napisem „Team Zgred” jest kultowy? – zaśmiał się. – Prawie jak relikt.
– Tak. Prawie.
Nie powiedziałam, że należał do kogoś, kto nauczył mnie śmiać się z memów i pytać o znaczenie „ratio”. Zostawiłam to dla siebie. Wieczorem znów przejrzałam nasze wspólne zdjęcia. Uśmiechnęłam się przez łzy. Tak, zostawił mi coś. Może więcej, niż sam rozumiał.
To głupie, ale czułam się ważna
Siedzę na tej samej ławce, przy której Maciek kiedyś pomógł mi wstać z tego lodu, gdy leżałam jak długa. Minęło już kilka lat. Mam siedemdziesiąt pięć i wiem, że jestem starsza – nie tylko metryką, ale też spokojem, który przychodzi, gdy człowiek zrozumie, że nie musi już nikogo gonić. Ani niczego udowadniać. Dzieci bawią się w śniegu, a ich śmiech niesie się po pustym skwerze. Z jednej z toreb wyciągam stary kubek. Ten z napisem. Jest lekko wyszczerbiony, ale trzymam go jak relikwię. W środku noszę herbatę malinową – ulubioną Maćka. Może to głupie. Może sentymentalne.
Nie żałuję, że wtedy wybrałam jego, a nie dumę mojego wnuczka. Bo przez kilka miesięcy czułam się ważna. Potrzebna. Po prostu obecna. A to, ile coś trwa, nie zawsze ma znaczenie. Ważne, jak mocno w nas zostaje. Janek znów zaczął wpadać. Regularniej. Nigdy nie tłumaczył się z tamtego. Ale nosił mi siatki, pytał, czy coś naprawić. Przyjęłam go z uśmiechem. Dystans już został, ale może to nawet lepiej. Jestem wolna. Nawet wobec własnej rodziny. Czasem myślę, że może Maciek też czasem o mnie myśli... Może w ciszy swojej celi przypomina sobie starszą kobietę, która pytała, co to znaczy „cringe”? Może też się uśmiecha? A jeśli nie? To nic. Ja pamiętam za dwoje.
Emilia, 75 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W mojej skrzynce pojawiały się dziwne koperty. Prawda o mojej matce, którą w nich znalazłam, złamała mi życie”
- „Moja teściowa zamknęła się w domu jak w trumnie. Wspierałam jak córka, lecz nie takiej reakcji się spodziewałam”
- „Dodałam te 2 nietypowe składniki do pierogów i zamknęłam synowej buzie. Już nigdy nie powie, że jestem złą gospodynią”