Reklama

Nazywam się Julia. Mam dziewiętnaście lat, kończę właśnie liceum i za kilka dni piszę maturę. W teorii powinnam być pełna nadziei, ekscytacji, nawet strachu. W końcu przede mną początek dorosłości, prawda? Ale ja nic z tego nie czuję. Nic. Jakbym szła przez życie na autopilocie, wcielając się w rolę, którą ktoś mi napisał dawno temu. A dokładniej – moja matka.

Przestałam się sprzeciwiać

Codzienność w naszym domu wygląda jak w zegarku. 6:30 – pobudka. 6:45 – śniadanie (owsianka lub jajko na miękko, żadnych słodyczy). 7:10 – wyjście do szkoły. A po powrocie? Lekcje, korepetycje z matematyki, kurs przygotowawczy z historii. Wszystko zaplanowane, ustalone przez nią. Koordynatorka mojego życia – Barbara, moja mama.

– Nie zapomnij, że jutro masz dodatkowe zajęcia z historii – rzuca, nawet nie patrząc mi w oczy. Stoi przy kuchence, miesza coś w garnku, a ja już wiem, że jak jej nie odpowiem, to będzie gorzej.

– Pamiętam – mówię cicho, ale w środku aż mnie skręca.

Matka zawsze wie lepiej. To ona decyduje, co noszę (żadnych krótkich spódniczek – „to nie wypada”), z kim się przyjaźnię (najlepiej z córkami jej koleżanek, „ambitnymi i dobrze wychowanymi”), co jem i dokąd pójdę na studia.

– Prawo to świetna opcja, Julka. Spokojna przyszłość, prestiżowy zawód. Będziesz mi jeszcze za to dziękować – słyszę od niej od dwóch lat, odkąd tylko wspomniałam, że może chciałabym studiować psychologię.

A ja? Ja... dawno przestałam się sprzeciwiać. Zresztą, jak miałam to zrobić, kiedy każda próba kończyła się chłodnym milczeniem, wzrokiem pełnym zawodu, a czasem łzami w oczach mamy, która powtarzała:

– Po tym, co dla ciebie robię, tak mi się odwdzięczasz?

Więc grzecznie ubieram się w klasyczne sweterki, nie farbuję włosów na różowo, nie spotykam się z ludźmi, którzy mi się podobają. I uczę się, żeby móc studiować prawo. Tylko że coraz częściej nie poznaję siebie w lustrze. Widzę dziewczynę, która uśmiecha się, kiedy trzeba, kiwa głową, kiedy trzeba... ale gdzieś w środku – krzyczy. Z bezsilności, z żalu, z tęsknoty za życiem, które mogłoby być inne. Bo ja naprawdę nie wiem, kim jestem. Wiem tylko, kim mam być – według niej.

Miarka się przebrała

Siedziałam przy biurku, robiąc notatki do historii, kiedy weszła do mojego pokoju. Trzymała w ręce jakiś dokument, który od razu rzuciła na blat, obok mojego zeszytu. Spojrzałam na niego – formularz aplikacyjny na prawo. Wszystko już było wypełnione. Moje dane, uczelnia, podpis – jej podpis.

– Wysłałam to rano, masz już konto w systemie rekrutacyjnym – powiedziała spokojnie, jakby informowała mnie o pogodzie.

Co to ma być? – zapytałam, odsuwając papiery jak coś obcego. – Nie myślisz chyba, że... że ja to podpisałam?

– Nie musisz. Zajęłam się tym. W końcu ktoś musi myśleć przyszłościowo – dodała, poprawiając mankiet rękawa, jakby temat był zamknięty.

Zamarłam. Poczułam, jak narasta we mnie fala czegoś, co trudno było nazwać – złości, zmęczenia, strachu? Może wszystkiego naraz. Wstałam, odsunęłam krzesło, które zaskrzypiało na panelach i popatrzyłam na nią, szukając w sobie odwagi.

– A może byś mnie chociaż zapytała, czego ja chcę? – głos zadrżał mi na końcu, ale nie spuściłam wzroku.

– Nie muszę – odpowiedziała z chłodnym spokojem. – Jestem twoją matką. Wiem, co dla ciebie najlepsze.

I wtedy coś we mnie pękło. Po prostu przestałam udawać, że to jest normalne.

Ty nic nie wiesz – powiedziałam cicho. – Nie masz pojęcia, kim jestem, co czuję, co mnie interesuje. Nigdy nie zapytałaś.

Wzruszyła ramionami.

– Może właśnie dlatego, że nie masz jeszcze pojęcia, co jest ważne. Od tego jestem ja.

Nie odpowiedziałam. Przeszłam obok niej i wyszłam z pokoju. Za drzwiami przystanęłam na moment, a potem zeszłam po schodach, ubrałam kurtkę i wyszłam z domu. Nie powiedziałam, dokąd idę. Nie miałam celu, potrzebowałam przestrzeni. W głowie mi szumiało. Myślałam o tych wszystkich razach, kiedy robiłam coś tylko dlatego, że tego ode mnie oczekiwała.

Tańce, które porzuciłam, bo „to strata czasu”. Bluzka, której nigdy nie założyłam, bo była „zbyt odważna”. Dziewczyna z mojej klasy, z którą przestałam rozmawiać, bo „ma zły wpływ”. Wszystko po to, żeby nie sprawiać jej zawodu. Tego dnia po raz pierwszy zrozumiałam, że jeśli nie przestanę, to już zawsze będę kimś, kogo stworzyła ona – nie ja.

Coś się we mnie obudziło

Pamiętam dzień, w którym spakowałam torbę i po cichu zamknęłam za sobą drzwi. Bez łez, bez krzyków. Po prostu wiedziałam, że gdybym została choć tydzień dłużej, to mogłabym już nigdy nie spróbować żyć po swojemu. Na prawo nie poszłam. Zapisałam się na psychologię – kierunek, o którym marzyłam od lat, ale nigdy nie miałam odwagi nawet powiedzieć tego głośno. Wynajęłam pokój w akademiku, daleko od domu. Czułam się jak ktoś, kto wyszedł z piwnicy na słońce i jeszcze mruży oczy, ale już nie chce wracać.

Na zajęciach usiadłam obok dziewczyny, która miała krótkie włosy w kolorze oberżyny i nosiła ciężkie buty nawet w najcieplejsze dni. Miała na imię Ola. Była odważna w sposób, który mnie przerażał i fascynował jednocześnie. Kiedyś, po zajęciach, zapytała mnie, czy chcę pójść z nią na kawę. Poszłyśmy. A potem jeszcze raz. I jeszcze.

Zaczęłam się uczyć siebie. Kupiłam bluzę w kolorze, którego nigdy nie nosiłam. Zmieniłam fryzurę. Zapisałam się na fakultet z psychologii emocji, choć mama uznałaby to za stratę czasu. Czułam, jak coś się we mnie zmienia. Jakbym przestawała być zbudowana z samych nakazów i zakazów. Któregoś wieczoru, gdy siedziałyśmy z Olą na ławce przed akademikiem, zapytała nagle:

Dlaczego boisz się wracać do domu?

Zamilkłam. Słyszałam w tym pytaniu nie tylko ciekawość, ale też troskę.

– Bo tam... nie jestem sobą – odpowiedziałam po chwili. – Nigdy nie byłam. Mama nie słucha, tylko zawsze wie lepiej. A ja całe życie starałam się jej nie zawieść. Aż w końcu zapomniałam, czego sama chcę.

Ola przyglądała mi się uważnie, ale nie powiedziała nic. Po prostu wyciągnęła rękę i dotknęła mojej dłoni. Siedziałyśmy tak długo, aż zrobiło się zimno.

Nic się nie zmieniło

Wracałam na weekend z duszą na ramieniu. Przez całą drogę w pociągu zastanawiałam się, jak zareaguje na mój powrót. Myślałam, że może udamy, że nic się nie zmieniło. Że znowu zagram rolę dobrej córki. Nie udało się. Już w progu spojrzała na mnie z wyraźnym szokiem, wręcz niesmakiem.

Co ty masz na sobie? – spytała, patrząc na moją oversize’ową kurtkę i krótkie włosy. – Nie po to cię wychowywałam, żebyś wyglądała jak... jak ktoś obcy.

– A kim ja niby miałam być? Tobą?

Nie odpowiedziała. Widziałam, jak mocno zaciska usta. Usiedliśmy do obiadu, ale jedzenie stygło na talerzach.

– Słyszałam, że nie poszłaś na prawo – zaczęła w końcu. – Jeśli tak ma wyglądać twoje życie, to radź sobie sama.

Zatrzymałam widelec w powietrzu.

Nie potrzebuję twojego pozwolenia. Potrzebuję tylko twojego wsparcia – powiedziałam spokojnie, choć dłonie mi się trzęsły.

Matka nie odpowiedziała, nawet na mnie nie spojrzała. Wstałam od stołu i po prostu wyszłam. Nie trzaskałam drzwiami. I tym razem nie płakałam.

Miałam w sobie żal

Minęły trzy lata. Zdałam wszystkie egzaminy, obroniłam licencjat, później zaczęłam pierwszą pracę w poradni. Wynajęłam kawalerkę i sama urządziłam ją po swojemu – bez zasłon, z plakatem z filmu, którego mama nigdy by mi nie pozwoliła oglądać. Wymieniałam z nią tylko krótkie wiadomości na święta. „Wesołych Świąt, Julia”. „Zdrowia na Nowy Rok”. Z jednej strony było mi lżej, z drugiej – czegoś brakowało. Albo raczej: kogoś.

Tęskniłam, ale nie za tamtym domem. Tęskniłam za tym, co mogło być, gdybyśmy umiały się dogadać. Nie chciałam już wracać, ale czasem łapałam się na tym, że układam w głowie rozmowy, których nigdy nie odbyłyśmy.

Pewnego wieczoru, po pracy, znalazłam w skrzynce kopertę. Rozpoznałam jej pismo od razu. W środku był list, krótki, pisany odręcznie. Ręką, której drżenie znałam aż za dobrze: „Nie umiałam cię wspierać. Dopiero teraz widzę, że chciałam cię zatrzymać, bo bałam się, że cię stracę”.

List trzymałam przez długi czas w dłoni, zanim w końcu przeczytałam go jeszcze raz. Potem usiadłam na podłodze i długo nie ruszałam się z miejsca.

Zrobiłyśmy pierwszy krok

Spotkałyśmy się w parku. Umówiłyśmy się na ławce przy stawie, tym samym, gdzie kiedyś karmiłyśmy kaczki, gdy byłam dzieckiem. Przyszłam pierwsza. Usiadłam i czekałam, z sercem bijącym za szybko. Matka przyszła oczywiście punktualnie, ale była inna niż ją zapamiętałam. Trochę przygarbiona, jakby zmalała. W dłoniach trzymała termos i dwie papierowe kubki.

– Pomyślałam, że może nadal lubisz cynamonową – powiedziała, wręczając mi jeden.

– Nadal – odpowiedziałam i spojrzałam jej w oczy.

Siedziałyśmy przez chwilę w milczeniu. W końcu powiedziała cicho:

Byłam zła, że się odsunęłaś. Ale jeszcze bardziej zła na siebie, że cię do tego skłoniłam.

– Wreszcie mogę cię słuchać – powiedziałam, z trudem zbierając słowa. – Bo już nie muszę się bać tego, co powiesz.

Kiwnęła głową. Upiła łyk kawy, ja też. Rozmawiałyśmy długo, może nie o wszystkim, ale o najważniejszym. Było trudno, płakałyśmy obie. To nie był powrót do tego, co było. Raczej pierwszy krok w zupełnie nowym kierunku.

Nigdy nie będzie idealnie

Czasem, kiedy patrzę na nią z boku, widzę kobietę, która chciała być dobrą matką, ale przez większość życia myliła kontrolę z troską. Nie mówię tego z wyrzutem, po prostu teraz widzę to wyraźnie. Może dlatego, że teraz potrafię patrzeć nie tylko jako córka, ale też jako dorosły człowiek.

Nie jesteśmy blisko, nie dzwonimy do siebie codziennie. Ale kiedy już rozmawiamy, jest w tym coś nowego – ostrożność, ale też ciekawość. Jakbyśmy naprawdę chciały się poznać, a nie odgrywać role. To dziwne uczucie, zacząć uczyć się matki na nowo, kiedy ma się dwadzieścia parę lat. Ale lepsze to niż udawać, że wszystko jest w porządku.

Wiem, że nie wrócimy do tego, co było. I nie chcę. Potrzebowałam się odciąć, by w końcu być blisko. Nie jako dziecko, które spełnia cudze oczekiwania, tylko jako kobieta, która sama wybiera, kogo wpuszcza do swojego życia. Nawet jeśli to ktoś tak ważny, jak matka. Nasza relacja nigdy nie będzie idealna, ale jest prawdziwa. I to mi wystarcza.

Julia, 19 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama