Reklama

Byłam zmęczona. Ostatni klient przyszedł pięć minut przed zamknięciem, a ja marzyłam tylko o cichym wieczorze i kubku herbaty. Przeszłam skrótem przez osiedlowe podwórko. I wtedy to zobaczyłam. Na chodniku, tuż przed blokiem, ktoś narysował wielkie różowe serce. A w środku: „Mama i tata – kocham Was!”. Zamarłam. Poznałam ten charakter pisma od razu. Klara. Tylko ona potrafiła tak prostymi słowami poruszyć mi duszę do głębi. Poczułam, jak ściska mnie w gardle. Przyklękłam i dotknęłam ostrożnie linii z kredy. Jakby to mogło dać mi pewność, że to prawdziwe. Że to nie tylko echo tego, czego już dawno nie było między mną a Markiem.

Reklama

– Podoba Ci się? – usłyszałam za plecami.

Odwróciłam się. Stała tam, z rękami za plecami, w kurtce zza długimi rękawami. Uśmiechnęłam się, choć w oczach miałam łzy.

– Bardzo. To najpiękniejsze serce, jakie widziałam.

– Może tata też zobaczy… – powiedziała cicho, jakby się bała, że wypowiada coś zakazanego.

Zamilkłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Tak bardzo nie chciałam dawać jej nadziei, której może nie powinniśmy już mieć. Ale nie umiałam też jej odebrać.

– Może… – wyszeptałam.

Usiadłyśmy razem na krawężniku. Nic nie mówiłyśmy. A kiedy wróciłyśmy do mieszkania, serce wciąż tam było. Nie zmyłam go. Nie potrafiłam. Nie mogłam jej tego zrobić.

Może nie wszystko było skończone?

Mama zadzwoniła, że Klara zostaje u niej jeszcze jedną noc. Cieszyła się, bo miały piec razem ciasto. Westchnęłam z ulgą – trochę potrzebowałam tej ciszy. Wyszłam po zakupy, chociaż nie do końca wiedziałam, co chcę kupić. Przechodząc koło bloku mojej mamy, zobaczyłam Marka. Dziwnie kucał na chodniku, przechylony. Od razu domyśliłam się, na co patrzy. Nie zauważył mnie. Przeszłam wolno, na drugą stronę ulicy. Widziałam, jak dotyka rysunku palcami, jakby próbował coś zrozumieć. W jego oczach było coś, czego dawno już u niego nie widziałam. Jakaś miękkość. Żal. Może tęsknota.

Po chwili zadzwonił mój telefon.

– Ela? Cześć… Ja tylko na chwilę. Szukałem tej książki Klary, tej o dinozaurach. Nie ma jej u mnie.

– Pewnie jest gdzieś u nas, w bałaganie – powiedziałam chłodno. – Sprawdzę.

– Dziękuję.

Zapadła cisza. Myślałam, że już się rozłączy, ale usłyszałam jego głos znowu.

– Klara coś dla nas narysowała.

Zacisnęłam palce na telefonie.

– Wiem. Widziałam.

– Nie sądzisz, że… nadal jesteśmy jej rodzicami? Że może warto…

– Nie wiem, Marek. To wszystko było trudne.

– Ale może nie jest jeszcze zupełnie skończone?

Nie odpowiedziałam. W słuchawce panowała cisza, którą kiedyś wypełniał śmiech. Teraz została tylko ostrożność. I coś jeszcze – cień tego, co między nami było. Tylko czy ten cień może wystarczyć, żeby... wrócić? Rozłączyłam się pierwsza. Jakbym chciała uciąć to w zarodku.

Czułam w sobie głęboko tęsknotę

Zaproponował spotkanie. Nie przez telefon, tylko esemesem. „Porozmawiajmy. Dla Klary”. Przez długi czas wpatrywałam się w te słowa, jakby mogły same się rozwinąć w coś więcej. W końcu napisałam tylko: „Dobrze. W parku. O siedemnastej”.

Usiadłam na ławce przy piaskownicy. Klara uwielbiała to miejsce. Znała każdy zakamarek, każdą nierówność na zjeżdżalni. Patrzyłam na dzieci bawiące się obok i czułam, jakby czas zaciągnął hamulec. Marek przyszedł punktualnie. Jak to on. Nie przywitał się uściskiem, tylko skinieniem głowy. Usiadł obok. Zachowywaliśmy się jak ludzie, którzy przypadkiem trafili na tę samą ławkę.

– Widziałaś ją wczoraj? – zapytał cicho.

– Tak. Była szczęśliwa. Ale pytała, czy tata też zobaczy to serce.

Westchnął. Spojrzał gdzieś przed siebie.

– To dziecko bardziej rozumie, czym jest miłość, niż my.

– Bo nie zna jeszcze naszych błędów – odpowiedziałam zbyt szybko. Potem pożałowałam tego. Ale on tylko się uśmiechnął, smutno.

– A może właśnie dzięki niej mamy szansę je naprawić?

Nie odpowiedziałam. Nie byłam gotowa mówić o naprawianiu. O powrotach. Bałam się, że jedno nieostrożne słowo roztrzaska to, co już i tak było bardzo kruche. Siedzieliśmy jeszcze chwilę w milczeniu. Jego ręka drgnęła – jakby chciał jej użyć, ale nie wiedział jak. W końcu wstał.

– Dzięki, że przyszłaś – powiedział, zanim odszedł.

Nie zatrzymałam go. Ale gdy spojrzałam mu w oczy, po raz pierwszy od miesięcy nie widziałam w nich złości. Tylko zmęczenie. I tę samą tęsknotę, którą ja czułam gdzieś na dnie w sobie.

Coś w nas na nowo drgnęło

Klara podbiegła do mnie z uśmiechem od ucha do ucha. Trzymała mnie za rękę i prawie ciągnęła w stronę bramy. A potem nagle zatrzymała się, jakby sobie coś przypomniała.

– A może pójdziemy na lody… wszyscy troje? – zapytała, patrząc to na mnie, to na Marka, który właśnie wysiadał z auta.

Zrobiło mi się gorąco. Spojrzałam na niego, niepewna, czy powinnam się zgodzić. Ale on tylko się uśmiechnął, kiwnął lekko głową. Odpowiedziałam tym samym. I tak poszliśmy – powoli, cicho, obok siebie. Klara szła między nami, opowiadając o nowej koleżance z przedszkola, jakby to wszystko było zupełnie naturalne. Jakby minione miesiące nie istniały.

Nie trzymaliśmy się za ręce. Nie rozmawialiśmy o tym, co było. Ale to, że szliśmy razem, miało w sobie coś miłego. Jakby powietrze zrobiło się trochę lżejsze, jakby świat dał nam chwilę oddechu. Usiedliśmy potem przy stoliku z plastikowymi krzesłami. Klara wybrała truskawkowe, Marek waniliowe, ja – cytrynowe, jak zawsze. Złapałam się na tym, że pamiętam jego ulubiony smak. Że wiem, jak trzyma łyżkę, jak krzywi się, gdy coś jest za słodkie.

– Mama, a może jutro też pójdziemy razem? – zapytała Klara z nadzieją.

Nie odpowiedziałam od razu. Spojrzałam na Marka. On też nie wiedział, co powiedzieć. Ale znów – uśmiechnął się.

– Zobaczymy, Klaruś – powiedział cicho.

A ja poczułam, że może faktycznie – coś się zmieniło.

Nie było już we mnie żalu, był spokój

Rano Klara zapytała, czy może przenieść swój kredowy rysunek na kartkę, a potem zwiesić go na ścianie w kuchni. Najpierw pomyślałam, że to zupełnie bez sensu. Ale spojrzałam w jej oczy i nie potrafiłam odmówić. Narysowała raz-dwa, bardzo podobne serce kredą, tylko mniejsze. Razem znalazłyśmy starą ramkę z zeszłorocznego zdjęcia grupowego. Włożyłyśmy rysunek do środka. Teraz serce wisiało nad stołem, w miejscu, gdzie zawsze siadał Marek.

Nie mieszkał z nami. Jeszcze nie. Ale zaczął częściej wpadać – na kawę, po Klarę, czasem tylko po to, żeby oddać jakąś książkę. Był ostrożny, a ja nie udawałam, że to wszystko mnie nie rusza. Bo ruszało. Każde jego spojrzenie, każde ciche „cześć” w drzwiach, każdy wspólny śmiech z Klarą.

Tego dnia zrobiłam herbatę i nalałam dwie filiżanki. Bez pytania. Usiedliśmy w salonie, a on przez chwilę patrzył na ten rysunek Klarci.

– W ramce wygląda jak prawdziwe dzieło – powiedział z uśmiechem.

– Bo to jest dzieło – odpowiedziałam.

Zamilkł. Wiedziałam, że chce coś powiedzieć. W końcu się odezwał.

– Nie wiem, co z nami będzie, Ela. Naprawdę nie wiem.

Popatrzyłam na niego. Już nie z żalem. Ze spokojem.

– Nie musimy wiedzieć wszystkiego. Może wystarczy próbować.

– Dla niej – powiedział, wskazując wzrokiem na kuchnię, gdzie Klara nuciła coś pod nosem.

– I trochę dla nas – dodałam cicho.

Nie odpowiedział. Ale jego dłoń znalazła moją i przez dłuższą chwilę nie cofałam jej.

Potrzebowałam jeszcze trochę czasu

Wieczorem Klara siedziała przy biurku i coś notowała w swoim zeszycie z twardą okładką. To jej „tajny pamiętnik”, do którego czasem zaglądała tylko po to, żeby coś zamazać albo dorysować serduszko. Tym razem nie przeszkadzałam. Udawałam, że czytam, ale ukradkiem zerkałam, jak skupia się, marszczy brwi, po czym uśmiecha się sama do siebie.

Gdy skończyła, zamknęła zeszyt z dumą i powiedziała na głos:

Miłość to nie jest bajka. Ale ja myślę, że bajki też mają trudne momenty, zanim wszystko się ułoży.

Zamarłam. Dzieci potrafią jednym zdaniem otworzyć człowiekowi serce. Przytuliłam ją mocno, a potem patrzyłyśmy razem przez okno. Na ławce przed blokiem siedział Marek. Jakby czekał na moją odpowiedź. Nie wyszłam do niego od razu. Nie dlatego, że nie chciałam. Po prostu potrzebowałam jeszcze tej jednej chwili – żeby przypomnieć sobie, jak wyglądał świat, zanim wszystko się rozpadło. I jak może wyglądać, teraz gdy coś zacznie się odbudowywać na nowo.

Klara zasnęła szybko. A ja usiadłam przy kuchennym stole i spojrzałam na jej rysunek w ramce. Serce z kredy już dawno się starło z chodnika, zmył je deszcz i czas. Ale w naszym domu i w mojej głowie wciąż było. Trochę krzywe, trochę niepewne. Ale nasze.

Ela, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama