„Mój chłopak nie je mięsa, a ja zaprosiłam go na grilla. Tego, jak upokorzyła go moja rodzina, nigdy nie zapomnę”
„Z Tomkiem jesteśmy razem od pół roku. To nie jest jeszcze na zawsze, ale to na teraz jest naprawdę dobre. Szanuje mnie, słucha, rozumie. I jest tylko jeden mały problem. Nie dla mnie, ale dla mojej rodziny. Tomek jest weganinem. Dlatego zaproszenie na rodzinnego grilla mnie przerażało”.

- Redakcja
Czasem łapię się na tym, że za bardzo dzielę życie na dwie osobne szuflady. W jednej: Marta z miasta, niezależna, pracująca, która potrafi sama zmienić koło w aucie i nie boi się mówić „nie”. W drugiej: dziewczyna z małego miasteczka, która wciąż wraca do domu z sercem ściśniętym jak przed klasówką i z głową pełną obowiązków, lojalności i... poczucia winy.
Tak, jestem rozdarta. Bo kiedy siedzę z Tomkiem w naszej mikrokawalerce na Woli, popijając wino i dyskutując o filmach, czuję się wolna, dorosła, jestem sobą. A gdy jadę do mamy, wpadam w tryb córki: tej, co powinna częściej dzwonić, tej, co nie umie powiedzieć wujkowi „nie”, nawet jeśli jego żarty są jak z PRL-u. Tej, co zawsze trochę przeprasza za swoje życie.
Mój chłopak to weganin
Z Tomkiem jesteśmy razem od pół roku. To nie jest jeszcze „na zawsze”, ale to „na teraz” jest naprawdę dobre. Szanuje mnie, słucha, rozumie. I choć czasem czuje się niepewny w moim świecie, to właśnie jego spojrzenie przypomina mi, że mam prawo wybierać. I że przy nim mogę być sobą.
— A co on je? — zapytała mama przez telefon, gdy mówiłam, że przyjadę z chłopakiem na grilla do ciotki Joli.
— Jest weganinem — odpowiedziałam z wahaniem, czując jak gardło mi się zaciska.
— Ojojoj, to Stefan się ucieszy… — mama zaśmiała się nerwowo, jakby już przewidziała katastrofę.
Wiedziałam, że to nie będzie łatwe. Stefan, brat mojej mamy, to chodzący stereotyp: karkówka, piwo, kiełbasa i żarty, które miałyby szansę tylko w towarzystwie równie podpitego towarzystwa. Ale nie mogłam w nieskończoność chować Tomka przed rodziną. Musiałam to zrobić.
W sobotę rano, w aucie, z duszą na ramieniu, mówiłam Tomkowi, że „będzie miło, tylko nie daj się sprowokować”.
— Kochanie, nie martw się. Przeżyję karkówkę i twojego wujka — uśmiechnął się, ściskając mnie za dłoń. — Nie jestem agresywnym aktywistą, tylko facetem, który nie je mięsa.
Wtedy jeszcze wierzyłam, że wystarczy grzeczność i uśmiech, żeby wszystko poszło dobrze.
Wszyscy się zdziwili
Gdy wysiadłam z auta, od razu poczułam znajomy zapach – dym z grilla pomieszany z zapachem mokrej trawy i starego betonu. Wujek Stefan stał przy ruszcie, jak zawsze w krótkich spodenkach i podkoszulku z wyciągniętym kołnierzykiem. Już od kilku minut słychać było jego donośny śmiech i pokrzykiwania. Podeszliśmy razem z Tomkiem. Uśmiechałam się, próbując nie wyglądać na spiętą.
– Ooo, młody, jaki chudy – rzucił Stefan, oceniając Tomka od stóp do głów. – Mam nadzieję, że nie boisz się karkówki, co?
– Dzień dobry, miło pana poznać – odpowiedział Tomek uprzejmie.
– Mów mi Stefan – wujek podszedł bliżej i poklepał Tomka po plecach z taką siłą, że niemal nim zatrząsł. – A niech tylko nie powie, że nie je mięsa – dodał ściszonym głosem, zerkając na mnie z kpiną.
– Jestem weganinem – powiedział Tomek spokojnie, nie spuszczając wzroku.
Przez chwilę wszyscy zamilkli. Słychać było tylko skwierczenie karkówki. Mama podała mi miskę z sałatką i próbowała załagodzić sytuację.
– Usiądźcie, dzieci, zaraz wszystko będzie gotowe.
Usiedliśmy przy stole. Atmosfera była napięta, mimo że wszyscy udawali, że jest jak zawsze. Piwo się lało, Stefan rzucał kolejne anegdotki, a ja widziałam, że Tomek się nie odzywa. Patrzył na ruszt z wyraźnym niesmakiem.
Wszystko poszło nie tak
– Jeszcze nie widziałem, żeby facet jadł sałatkę i był zdrowy na umyśle – powiedział Stefan, wskazując na talerz Tomka.
– To truchło, nie jedzenie – odpowiedział Tomek spokojnie, wskazując na skwierczącą na grillu karkówkę.
Zapadła cisza. Nawet dzieci przestały się bawić. Stefan spojrzał na niego, jakby nie wierzył, że ktoś mógł to powiedzieć na jego grillu.
– Nie obrażaj naszej tradycji – powiedział, już bez uśmiechu. – My tu nie jemy trawy i nie rozmawiamy z liśćmi.
– Nie rozmawiam z liśćmi. Po prostu nie jem zwierząt. To wszystko.
– Wypchaj się z tymi swoimi fanaberiami – podniósł głos Stefan i podszedł do Tomka. – Nie przyszedłeś tu po to, żeby nas pouczać, chłopcze.
– Przyszedłem, bo Marta mnie zaprosiła. A mam prawo mieć swoje zdanie.
Zerwałam się z miejsca. Stałam między nimi, nie wiedząc, co zrobić.
– To miał być spokojny wieczór… – powiedziałam drżącym głosem.
– No to może czas już pójść – powiedział Tomek cicho, ale zdecydowanie. – Nie chcę się z nikim szarpać.
– Wypadałoby, żebyś nie obrażał ludzi w ich własnym domu – dorzucił Stefan, stając mu na drodze.
– Nie obrażam ludzi. Mówię, co myślę – odparł Tomek i ruszył przed siebie.
Zatrzymałam go za ramię, ale nie spojrzał na mnie. Odszedł. Nie krzyczałam za nim. Stałam tylko, jak wmurowana, z oczami pełnymi łez. Rodzina siedziała w ciszy. Nikt się nie odezwał.
– To naprawdę musiało tak wyglądać? – zapytałam w końcu, zrezygnowana. Ale nikt nie odpowiedział.
Miałam tego dość
Zostałam. Chociaż każda cząstka mnie chciała wstać, złapać za torebkę i pójść za Tomkiem, nie zrobiłam tego. Mama właśnie przyniosła półmisek z ciastem i postawiła go na stole z takim namaszczeniem, jakby nic się nie wydarzyło. Tata sięgnął po widelec i nałożył sobie kawałek sernika, nawet nie patrząc w moją stronę. Stefan odsunął się od grilla i zaczął rozlewać kolejne piwa.
– To może ja zrobię kawę – powiedziała ciotka Jola i już była w kuchni, zanim ktokolwiek odpowiedział.
Usiadłam z powrotem przy stole, ale nie mogłam przełknąć ani jednego kęsa. Patrzyłam na rodzinę, która właśnie zdecydowała, że wszystko da się zamieść pod dywan. Przecież grill się udał. Było mięso, był alkohol, były żarty. A że ktoś wyszedł? Że ktoś poczuł się upokorzony? To nieistotne.
– Naprawdę nic wam nie przeszkadza, że facet został obrażony i wyproszony? – zapytałam, nie kryjąc już rozczarowania.
– Po co go w ogóle przywoziłaś? Przecież wiedziałaś, jaki jest Stefan – odezwała się mama, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
– Czyli to moja wina? Bo wiedziałam, że jest jaki jest, więc powinnam udawać, że wszystko gra?
– Nie chodzi o udawanie. Po prostu nie każdy musi słuchać takich rzeczy, jakie on gadał – dodała ciocia, kiwając głową w kierunku wujka.
Spojrzałam na Stefana. Nie powiedział nic. Pociągnął łyk piwa, odwrócił wzrok. Jakby jego to w ogóle nie dotyczyło. Jakby nie było go wtedy przy grillu.
– A wujek Stefan to święta krowa? – rzuciłam cicho, ale z taką siłą, że cisza przy stole zrobiła się jeszcze cięższa.
Mama spuściła wzrok. Tata nadal jadł ciasto. Nikt nie zareagował. Zrozumiałam wtedy, że nie mogę liczyć na żadne słowo wsparcia. Że jedynym sposobem na „pokój” w tej rodzinie było udawanie, że wszystko jest jak zawsze. A ja nie chciałam już tego udawać.
– Dziękuję za gościnę – powiedziałam, wstając. – Ale naprawdę nie dam rady dłużej tu siedzieć.
Zabrałam torbę z przedpokoju i wyszłam, nie oglądając się za siebie.
Koniec relacji
Wróciłam do miasta jeszcze tego samego wieczoru. Droga dłużyła się niemiłosiernie. Pociąg był zatłoczony, pachniało smażonym mięsem z czyjegoś pudełka, a ja nie miałam siły ani czytać, ani słuchać muzyki. Siedziałam wpatrzona w okno i odtwarzałam w głowie scenę z grilla. Każde słowo, każdą minę, milczenie.
Tomek nie odezwał się przez całą niedzielę. Ja też nie pisałam. Byłam zła. Na niego, że wyszedł. Na siebie, że nie poszłam za nim. Na nich wszystkich, że udali, że to była zwykła sobota.
W poniedziałek przyszłam do pracy jak zawsze. Zrobiłam sobie herbatę, odpisałam na maile, ale wszystko robiłam jak automat. Wieczorem Tomek przyszedł do mnie. Stał w drzwiach z rękami w kieszeniach, jakby nie wiedział, czy powinien wejść.
– Wiedziałaś, że nie jem mięsa. Po co mnie tam zabierałaś? – zapytał od razu, bez przywitania.
– Myślałam, że się uda. Że nie będzie aż tak – odpowiedziałam, nie patrząc mu w oczy.
Usiadł na kanapie, ja przy stole. Byliśmy blisko, a jednak obcy. On czuł się zdradzony, ja oszukana. Oboje zranieni, tylko że w różny sposób.
– Nie chcę więcej takich sytuacji – powiedział po chwili. – I nie chodzi o twoją rodzinę. Po prostu... nie chcę być tym, który musi się tłumaczyć z tego, kim jest.
– Rozumiem.
Wiedziałam już wtedy, że to koniec. Nie potrzebowaliśmy dramatycznych scen, płaczu czy krzyków. Po prostu dotarliśmy do ściany. Nie umieliśmy się ochronić nawzajem. Kilka dni później napisałam do niego krótką wiadomość. Podziękowałam. Za wszystko. I przeprosiłam.
Nie odpowiedział.
Wiedziałam, że musiałam to zakończyć. Ale to nie była jedyna relacja, która się wtedy skończyła. Z wujkiem Stefanem już nigdy nie rozmawiałam. Przestałam odbierać telefony, przestałam jeździć na rodzinne spotkania. Nie był to akt buntu. Raczej decyzja o ochronie siebie.
Dużo mnie to kosztowało
Minęły dwa lata. Mam nową pracę, w innej firmie, z zupełnie innym rytmem. Zmieniłam mieszkanie. Teraz jest trochę większe, z balkonem wychodzącym na dziedziniec. Mam nowego chłopaka. Jest spokojny, ciepły, nie znosi konfliktów. Kiedyś zapytał mnie, czy mam dużą rodzinę. Odpowiedziałam, że tak, ale nie dodałam nic więcej. Nie pytał.
Z zewnątrz wszystko się poukładało. Ale w środku... w środku wracam czasem do tamtej soboty. Do tego momentu, kiedy patrzyłam, jak Tomek odchodzi, a ja zostaję, choć czułam, że powinnam zrobić coś innego. Wciąż nie wiem, co dokładnie. Nie mam gotowych odpowiedzi.
Czasem myślę o Stefanie. O tym, jak łatwo przyszło mu wyrzucić człowieka z własnego podwórka tylko dlatego, że był inny. Ale częściej myślę o sobie. O tej milczącej zgodzie na rzeczy, których nie akceptuję. O tych momentach, kiedy wybierałam wygodę zamiast odwagi.
Z mamą rozmawiam tylko przez telefon. O pogodzie, o pracy, o jej kolanach. Nigdy nie o Stefanie. Nigdy o Tomku. Czasem zaprasza mnie na święta, ale ja mówię, że mam plany. I nie kłamię. Mam plany: żeby nie wracać do miejsc, w których mnie nie chciano.
Nie mam żalu. Mam żal tylko o to, że nie umiałam wtedy wybrać. Że za długo próbowałam pogodzić wszystko naraz – ich, siebie, jego. I może właśnie dlatego wszystko się rozpadło. Czasem największe konflikty rodzą się z najmniejszych słów.
Nie wiem, czy powinnam była iść za sercem, za rodziną, czy za sobą. Może nie da się tego pogodzić. Ale wiem jedno – tamtego dnia straciłam więcej, niż się wtedy wydawało.
Marta, 26 lat
Czytaj także:
- „Boże Ciało u teściowej miało być sielanką. Ale truskawkowy tort z bitą śmietaną stał się początkiem rodzinnego dramatu”
- „Siostra pokazała swoje prawdziwe oblicze. Nie miała żadnych skrupułów, żeby zaprosić mojego męża do swojego ogródka”
- „W Boże Ciało moja kochana teściowa urządziła nam piekło. Nic dziwnego, że szwagier wyszedł, trzaskając drzwiami”