„Mój facet miał jednocześnie aż 4 narzeczone i od wszystkich ciągnął kasę. Uknułyśmy perfidną zemstę”
„– A wiesz, że on nas oszukał? Że oświadczył się równocześnie nam czterem? Nie dwóm, ale czterem! Bigamista to przy nim pikuś! I naciągał nas na kasę! Nie puścił żadnej z torbami, bo nie zdążył. Może któraś przepisałaby na niego mieszkanie albo samochód, albo coś podżyrowała?”.
- Michalina, 24 lata
Dzień jak każdy. Praca, zakupy, spotkanie z ukochanym. Ja cała w skowronkach, bo niedawno mi się oświadczył, zapewniał o miłości po sam grób i obiecywał złote góry. I jak tu nie być szczęśliwą? I wszystko byłoby pięknie, gdyby właśnie wtedy nie zostawił telefonu w samochodzie, a ja – wiedziona babską ciekawością – zerknęłam do SMS-ów. To, co przeczytałam, sprawiło, że włos mi się zjeżył na głowie.
Nie mogłam w to uwierzyć
Cztery miasta i cztery kobiety. I dla każdej ta sama gadka o uczuciach i świetlanej przyszłości. Każdej z nas przysięgał. I jeśli pozostałym trzem tak samo nawijał makaron na uszy jak mnie, pewnie osiągał podobne efekty. Jadłyśmy mu z ręki i – co gorsza – pożyczałyśmy pieniądze. Bo niby tylko pożyczał i na początku nawet zwracał, ale później nieco bardziej opieszale, a kwoty rosły. Bo choroba mamy, bo okazja inwestycyjna, bo nagła naprawa auta. Ciągle coś, ale nie budziło to moich podejrzeń, no bo te czułe słowa o miłości, bo pierścionek, bo misiowaty Wiktor zupełnie nie wyglądał na oszusta matrymonialnego. Aż dorwałam ten cholerny telefon i wszystkie jego ciemne sprawki wyszły na jaw!
Najpierw był szok i niedowierzanie, a potem się we mnie zagotowało. Zaczęłam od odszukania pozostałych narzeczonych, co okazało się najłatwiejsze. Po prostu do nich zadzwoniłam i ściągnęłam w jedno miejsce. Siedziałyśmy w kawiarni, na początku odnosząc się do siebie nieufnie. Ale w pewnym momencie bariera po prostu pękła i wylał się żal. Wszystkie wyciągnęłyśmy telefony i porównałyśmy wiadomości od Wiktora. Identyczne. Nie trudził się, żeby do każdej z nas pisać coś innego. Nie wysilał się nawet, by zmieniać imiona – używał pieszczotliwych określeń, które pasowały do każdej z nas. Świnia! I kretyn. Skoro tak pilnował, by się nie pomylić, powinien mieć komórkę na gumce, zawsze przy sobie.
– Jak mógł mi to zrobić? – Anka pociągnęła nosem.
– Nie tobie, tylko nam – burknęła Karolina. – Ustrzelił cztery naiwne idiotki jedną kulą. Powinni nas w telewizji za pieniądze pokazywać.
Zobacz także
– Zamiast biadolić, zemścijmy się na draniu – przeszłam do rzeczy. – Tak, żeby go zabolało.
– Myślisz? Dopiec mu, zniszczyć życie, nie pozostawiając śladów? – Renata miała wątpliwości.
Pokiwałam głową i kiwnęłam na nie palcem.
– Mam plan.
Musiał dostać za swoje
Byłam zadowolona ze spotkania. Solidarność jajników zwyciężyła i udało nam się osiągnąć porozumienie. Odtąd pozostawałyśmy w stałym kontakcie, nie dając Wiktorowi odczuć, że coś się zmieniło. Ciągnął swój proceder, a każda wiadomość od niego tylko syciła nasz gniew. Jakże inaczej brzmiały teraz czułe wiadomości, kiedy przesyłałyśmy je sobie nawzajem i komentowałyśmy. Gnojek. Zabić to mało. Więc i tak byłyśmy łaskawe. Zamierzałyśmy „tylko” go porwać, tak by nie wiedział, że to my, wywieźć do lasu, stłuc na kwaśne jabłko, upokorzyć i zostawić gołego na pastwę zimna, wstydu i robactwa. Nakręcałyśmy się tą wizją.
I zapewne od planów przeszłybyśmy do czynów, gdyby w sprawę nie wtrąciła się Dorota, moja siostra. Umówiłyśmy się, że pójdziemy do klubu. Wpadła po mnie, ale jeszcze nie byłam gotowa, więc zostawiłam ją w pokoju i poleciałam pod prysznic. Wydał mnie SMS od Karoliny zawierający kilka szczegółów związanych z porwaniem. Znudzona oczekiwaniem Dorka sięgnęła po mój telefon, usłyszawszy dźwięk sygnału wiadomości. Gdy po dziesięciu minutach wyszłam z łazienki, powitał mnie jej podniesiony głos.
– Co ty odstawiasz?! – walnęła telefonem na kanapę.
– O co ci chodzi? – przybrałam obronny ton.
– Odbiło ci?! Przeczytałam SMS-a od jakiejś Karoliny, a że był kompletnie absurdalny, to przejrzałam twój telefon i… Młoda, bój się Boga… porwanie?!
– A wiesz, że on nas oszukał? Że oświadczył się równocześnie nam czterem? Nie dwóm, ale czterem! Bigamista to przy nim pikuś! I naciągał nas na kasę! Nie puścił żadnej z torbami, bo nie zdążył. Może któraś przepisałaby na niego mieszkanie albo samochód, albo coś podżyrowała? A jakby się któraś tak zaangażowała, że skończyłaby z załamaniem i finansowym, i nerwowym? Jakby coś sobie zrobiła, to…?
– Słuchaj, Misiątko ty moje… – głos Doroty złagodniał. – Ja wiem, że czujecie się skrzywdzone, ale to, co chcecie zrobić, jest złe. I jest karalne. Chcesz skończyć w więzieniu z powodu jakiegoś dupka? Naprawdę warto?
Ostatecznie zamiast szpilek i odjazdowej kiecki wciągnęłam na siebie dres i kolorowe skarpety. Nie pamiętam, ile godzin przesiedziałyśmy na kanapie, przekrzykując i przekonując się nawzajem. Wreszcie ona wygrała. Uległam argumentacji, że plany najlepiej wyglądają na papierze, ale w życiu zawsze coś może pójść nie tak. A wtedy zamiast zemsty zafundujemy sobie potężne kłopoty. Z powodu palanta Wiktora? No faktycznie, nie warto.
Zmiana planów
Teraz musiałam wszystko odkręcić. Ponownie zwołałam naradę wojenną. Dziewczyny zdążyły się już jednak nastawić bojowo i – podobnie jak ja na początku – nie chciały odpuścić. Trudno mi było grać rolę adwokata diabła. Choć siostra mnie przekonała, to gdzieś w głębi mojej duszy wciąż tliły się gniew i żal. Bardzo chciałam się jakoś odegrać…Finalnie poszłyśmy na kompromis i znalazłyśmy złoty środek pomiędzy laniem Wiktora gałęzią po gołym tyłku a zaniechaniem jakiejkolwiek zemsty.
Doszłyśmy do wniosku, że idealną karą będzie ujawnienie całej sprawy w jego środowisku. Narobienie mu smrodu. To nie podpadało pod żaden paragraf – nie groziło nam oskarżenie o zniesławienie, szarganie opinii, utratę dóbr moralnych. W końcu to myśmy straciły. A nawet gdyby gnida ośmielił się pójść do sądu, miałyśmy dowody na to, że mówiłyśmy szczerą prawdę i że to on nas oszukiwał. Może nie zadbałyśmy o weksle czy potwierdzenia na pożyczane kwoty – bo kto się bawi w takie rzeczy z ukochanym – ale SMS-ów i maili od niego nie usuwałyśmy. Zostawiłyśmy na pamiątkę. Zajęłyśmy się akcją upublicznienia wrednych i podłych poczynań naszego wspólnego narzeczonego.
Ustaliłyśmy, że zrobimy to, kiedy w firmie Wiktora – był menedżerem sprzedaży, stąd liczne podróże służbowe – będzie się odbywać jedno z ważniejszych spotkań z udziałem zarządu firmy oraz przedstawicieli instytucji współpracujących. Szeroka i ważna widownia była niezbędna, by porządnie mu zaszkodzić, zapaskudzić na dobre opinię i zepchnąć w taki dół, z którego się łatwo nie wygrzebie. No bo kto chciałby współpracować z oszustem matrymonialnym? Wierzyłyśmy, że dla własnego dobra szefostwo firmy wyciągnie wobec Wiktora solidne konsekwencje. Miałyśmy nadzieję, że go zwolnią, i to z wilczym biletem. Dla takiego planu nawet moja krytyczna siostra wyraziła aprobatę. W końcu postawienie kogoś pod pręgierzem opinii publicznej to nie to samo co porwanie i porzucanie na golasa w lesie.
Udało się koncertowo
Wtargnęłyśmy do sali konferencyjnej w kulminacyjnym momencie spotkania, gdy panowała absolutna cisza i obecni spijali słowa z ust prezesa. Zgromadzeni byli tak zszokowani pojawieniem się czterech desperatek, że nikt nie zaoponował, nie próbował nas powstrzymać. Potem zrobiło się zbyt ciekawie, by nas wyrzucać. A kiedy na finał cisnęłyśmy w Wiktora czterema identycznymi pierścionkami zaręczynowymi, odniosłam wrażenie, że obecne na sali kobiety mają ochotę bić nam brawo. Chyba nigdy nie byłam tak z siebie dumna jak tamtego dnia, choć po wyjściu, gdy poziom adrenaliny nieco opadł, mało nie zemdlałam.
Epilog nastąpił parę miesięcy później. Pewnego popołudnia, wróciwszy z pracy, od niechcenia włączyłam telewizor. Akurat leciał jakiś program, w którym policja opowiadała o rozwiązanej sprawie porwania. Ponoć dokonanego z zemsty. Zatrzymałam się w połowie drogi do kuchni i przysiadłam na kanapie. Moją uwagę przyciągnęła ta część historii, która mówiła o konsekwencjach, jakie poniósł porywacz. Jego pobudki nie stanowiły żadnego usprawiedliwienia, bo porwanie to poważne przestępstwo. Panie Boże i rodzice moi kochani, dziękuję wam za starszą siostrę i jej rozsądek! Owszem, w dzieciństwie tłukłyśmy się strasznie, robiłyśmy sobie na złość i dokuczałyśmy, ile wlezie, ale gdy dorosłyśmy, dostałam w bonusie miłość, troskę i rozsądek. Pewnie nikogo innego bym wtedy nie posłuchała.
Tylko Dorota była w stanie do mnie dotrzeć, przedrzeć się przez moją złość i wybić mi z głowy ten szalony pomysł. Rodzina to jednak siła.