„Mój książę z bajki zdjął maskę tydzień po ślubie. Nie mogę uwierzyć, że tak łatwo dałam się nabrać na jego sztuczki”
„Zaczęło się niewinnie. Kiedy w poniedziałek wróciliśmy z podróży poślubnej, Marek przebrał się w stary dres, który pamiętał chyba czasy liceum, rzucił się na kanapę i bez słowa włączył telewizor. Wzięłam to za chwilowe zmęczenie”.

- Redakcja
Gdy pierwszy raz zobaczyłam Marka, był jak wyjęty z filmu, który oglądałam tysiąc razy w głowie. Stał pod teatrem, czekał z biletami w ręku, ubrany w elegancki płaszcz, pachnący jak obietnica czegoś nowego. Powiedział, że wyglądałam jak jego ulubiona bohaterka z Bergmana. Potem poszliśmy na „Hamleta”, a ja, jak idiotka zakochana w idei romantyzmu, uznałam to za znak.
Było jak w bajce
Potrafił zaskakiwać – raz przyniósł mi bukiet irysów, bo powiedziałam kiedyś mimochodem, że uwielbiam ich zapach. Gotował ravioli z dynią i szałwią. Podawał z winem, do tego świece, jazz sączył się cicho z głośnika. Mówił: „Jesteś moją muzą. Natchnieniem. Chcę z tobą robić wszystko”. Topniałam. Serce pchało mnie do przodu, nie dopuszczając do głosu rozsądku.
Zaręczyliśmy się po roku. To było na wzgórzu, wśród drzew, przy zachodzie słońca. Płakałam. Pół roku później stanęliśmy na ślubnym kobiercu. Miałam na sobie koronkową suknię mamy, Marek wpatrywał się we mnie jak w cud. Przysięgał, że będzie mnie kochać do końca życia. Patrzyłam mu w oczy i wierzyłam, że znalazłam swojego księcia z bajki. Że to już na zawsze.
Zaczęło się niewinnie, prawie niezauważalnie. Kiedy w poniedziałek wróciliśmy z podróży poślubnej, Marek przebrał się w stary dres, który pamiętał chyba czasy liceum, rzucił się na kanapę i bez słowa włączył telewizor. Wzięłam to za chwilowe zmęczenie. Myślałam, że może musi odpocząć po intensywnym czasie. Chciałam dać mu przestrzeń.
Zmienił się
Ale kolejne dni wyglądały podobnie. Śniadania jadał w milczeniu, czytając wiadomości na telefonie. Nie zagadywał już o tym, co przeczytał ciekawego w książce. Nie proponował wyjść do kina czy na spacer. Wieczorami siadał z piwem, wpatrzony w ekran. Najpierw sport, potem wiadomości, potem coś bez sensu. A ja siedziałam obok, próbując nie zadawać zbyt wielu pytań.
W czwartek, kiedy wrócił z pracy, zaproponowałam spacer. Padał drobny deszcz, ale wcześniej zawsze mówił, że lubi chodzić w taką pogodę.
– Nie chcemy iść dzisiaj na spacer jak kiedyś? – zapytałam.
– Daj spokój, jest mecz – odpowiedział bez patrzenia na mnie.
– Ale przecież zawsze mówiłeś, że lubisz nasze wieczory…
– Po co się tak spinasz?
Patrzyłam na niego, siedzącego w tym samym miejscu, gdzie jeszcze miesiąc temu całował mnie po dłoni i mówił, że nigdzie nie czuje się tak dobrze, jak przy mnie. Teraz sprawiał wrażenie, jakbym była tylko przeszkodą między nim a ekranem.
Nie poznawałam go
W sobotę rano wstałam wcześniej niż zwykle. Usiadłam przy stole z parującą kawą i wpatrywałam się w pusty talerz, jakbym miała w nim znaleźć odpowiedź. Wiedziałam, że nie wytrzymam dłużej w tej ciszy. Kiedy Marek zszedł po śniadanie, próbowałam raz jeszcze.
– Możemy pogadać?
– O czym?
– O nas.
Wzruszył ramionami, jakby właśnie powiedziałam coś zupełnie bez znaczenia, i usiadł, wyciągając rękę po telefon.
– Czy ty jesteś szczęśliwy w tym małżeństwie? – zapytałam, zbierając w sobie resztki odwagi.
– A czemu ma nie być? Mam dach nad głową i spokój.
– A gdzie jesteśmy my? Gdzie to wszystko, o czym mówiłeś?
Zacisnął usta. Przez chwilę myślałam, że może w końcu coś poczuje, zrozumie. Ale tylko westchnął i powiedział:
– Ty naprawdę masz problem.
Nie potrafiłam pogodzić się z myślą, że dałam się oszukać. Że ten, którego kochałam, był tylko wyobrażeniem.
Ignorował mnie
Potrzebowałam usłyszeć inny głos. Kogoś, kto znał mnie od zawsze. Poszłam do mamy. Usiadłyśmy przy stole jak za starych czasów, kiedy po liceum wracałam zapłakana, bo jakaś koleżanka coś powiedziała.
– Mamo, nie tak to miało wyglądać – zaczęłam. – Ja naprawdę myślałam, że to będzie coś pięknego. Że Marek to ten właściwy.
– Co się dzieje?
– On zupełnie się zmienił. Tydzień po ślubie. Nie rozmawia ze mną, nie patrzy na mnie, nie pyta. Siedzi z tym piwem, jakby był w barze.
Mama przez chwilę milczała, jakby zbierała słowa.
– Nie przesadzaj, Kasiu. Każdy facet w końcu przestaje się starać. Taki ich urok.
– To po co w ogóle się zakochiwać?! – wybuchłam.
– Bo kobieta potrzebuje stabilizacji, a nie romantyzmu – powiedziała bez emocji.
Patrzyłam na nią w niedowierzaniu. W ustach mojej matki – kobiety, która całe życie była z ojcem, choć oboje byli jak cienie obok siebie – to brzmiało jak wyrok. A ja nie chciałam tak żyć. Nie chciałam latami jeść zup w ciszy i patrzeć na plecy kogoś, kto kiedyś mnie kochał.
Była racjonalna
Następnego dnia długo chodziłam po mieście bez celu. Mijałam kawiarnie, sklepy, ludzi trzymających się za ręce, śmiejących się, zajętych czymś, czego w moim świecie już nie było. Usiadłam na ławce w parku, gdzie kiedyś Marek czytał mi fragmenty książki o malarstwie.
Patrzyłam na kobiety z dziećmi, psy tarzające się w trawie i czułam, że jestem niewidzialna, jakby to wszystko, co przeżywam, działo się gdzieś obok mnie, a ja tylko obserwuję. Zastanawiałam się, czy odejście to porażka. Czy jeśli się teraz spakuję i wyjdę, to znaczy, że się poddałam? A może właśnie wtedy wygram siebie?
Czekałam na spokojny wieczór. Taki, kiedy Marek nie będzie zmęczony, rozdrażniony ani zajęty. Kiedy zjadł kolację i odłożył talerz do zlewu, weszłam do kuchni i oparłam się o blat. Nie unikałam jego wzroku.
– Chciałabym z tobą porozmawiać. Ostatni raz, naprawdę – powiedziałam cicho.
– O co ci znowu chodzi?
– Nie chcę żyć z kimś, kto tylko udaje, że mnie kocha. Kto mówił piękne słowa, a teraz nie potrafi nawet zapytać, jak się czuję. Ty tylko grałeś. W teatrze byłeś mistrzem, w domu – statystą.
Nie widział problemu
Zaczął się śmiać. Krótko, bez ciepła.
– Nie każdy musi ciągle udawać, że jest z bajki.
– Wolałabym samotność niż życie z iluzją – odpowiedziałam spokojnie.
Patrzył na mnie jak na obcą. Jakbym była kimś, kogo nigdy nie znał. A może właśnie wtedy pierwszy raz zobaczył mnie naprawdę – bez zachwytu, bez roli.
Nie powiedział już nic. Przeszedł obok mnie i usiadł znowu przed telewizorem. Przez chwilę staliśmy tak – on patrzył w ekran, ja w ścianę. Nie było już krzyków, nie było płaczu. Tylko ciche pożegnanie, które oboje zrozumieliśmy.
Następnego dnia spakowałam walizkę. Włożyłam do niej tylko tyle, ile mogłam unieść. Zostawiłam klucz na stole. Nie obudziłam go. Nie miałam już siły tłumaczyć, prosić, wyjaśniać.
Mama mówiła przez telefon, że powinnam jeszcze przemyśleć, że może Marek miał trudny czas. Ale ja już nie chciałam niczego przeczekiwać. Ola zaprosiła mnie na weekend w góry – pierwszy raz od lat zrobiłam coś tylko dla siebie.
Marek nie dzwonił, nie próbował mnie zatrzymać. I dobrze. Wiem, że moja bajka się skończyła, ale może teraz zaczyna się coś lepszego. Coś, co napiszę sama. Bez iluzji, bez masek, z prawdziwymi emocjami. I może nie będzie księcia, tylko zwykły człowiek, ale tym razem prawdziwy.
Katarzyna, 30 lat
Czytaj także:
- „Zobaczyłem ją w kościele i myślałem, że dostałem objawienia. Jednak zakazana miłość na plebanii prowadziła do piekła”
- „Myślałam, że znam swojego męża. Dopiero po 20 latach na strychu odkryłam, jak bardzo się myliłam”
- „Włoski sen szybko zmienił się w koszmar. Rodzina Marco zbojkotowała nasz ślub, bo nie spełniałam ich oczekiwań”