„Mój mąż kontrolował mnie jak przedszkolaka. Dopiero przyjaciółka uświadomiła mi, że on wcale nie jest troskliwym misiem”
„To dziwne uczucie – być z kimś, kto robi wszystko dla twojego dobra, a jednocześnie odbiera ci prawo do decydowania o sobie. Kiedy próbuję się buntować, Marek mówi, żebym nie przesadzała, bo to wszystko dla mnie. Może i tak. Ale co, jeśli moje dobro to wolność, której on nie umie mi dać?”.

- Redakcja
Z pozoru jesteśmy idealną parą. Znajomi zazdroszczą mi Marka – że taki troskliwy, opiekuńczy, czuły. Pięć lat razem. Pięć lat, podczas których codziennie słyszę: „Ubierz szalik, bo zimno”, „Nie zapomnij wziąć tabletek”, „Pojadę z tobą, nie musisz iść sama”. I z początku to było miłe. Czułam się zaopiekowana, kochana. Przecież każda kobieta marzy o kimś, kto będzie o nią dbał, prawda?
Ale ostatnio... coraz częściej mam wrażenie, że ta opieka to kajdany. Im dłużej jesteśmy razem, tym ciaśniej je czuję. Każda moja próba samodzielności kończy się spojrzeniem pełnym zaniepokojenia, krytyką ubraną w troskę. „Nie musisz tego robić, ja się tym zajmę” – mówi z uśmiechem. Ale ja już nie czuję w tym uśmiechu ciepła. Czuję... kontrolę. To dziwne uczucie – być z kimś, kto robi wszystko „dla twojego dobra”, a jednocześnie odbiera ci prawo do decydowania o sobie. Kiedy próbuję się buntować, Marek mówi: „Nie przesadzaj, przecież chcę tylko twojego dobra”. Może i chce. Ale co, jeśli moje dobro to wolność, której on nie umie mi dać?
Czasem zastanawiam się, czy to ze mną jest coś nie tak. Może jestem zbyt wrażliwa? A może zbyt niezależna? Czy to źle, że chcę sama naprawić cieknący kran albo pojechać rowerem do lasu? Czy naprawdę potrzebuję pozwolenia? Czy to partnerstwo, jeśli jedna strona cały czas wie lepiej? Coraz częściej łapię się na tym, że duszę się w tej relacji. Że zamiast miłości, czuję ciężar. I że mimo jego troski, czuję się coraz bardziej samotna.
Czułam się upokorzona
Zajrzałam pod zlew i spojrzałam na cieknący kran. To nie była żadna wielka awaria, po prostu uszczelka do wymiany. Już wcześniej czytałam w internecie, co trzeba zrobić, miałam nawet odpowiedni klucz i nową uszczelkę. Wzięłam się do pracy, a właściwie – chciałam się wziąć, bo ledwo odkręciłam pierwszą śrubę, do kuchni wszedł Marek.
– Zostaw, nie dotykaj tego, jeszcze coś pogorszysz – powiedział tonem, który miał brzmieć łagodnie, ale bardziej przypominał rozkaz.
– Ale to tylko wymiana uszczelki... – odparłam ostrożnie, odwracając się do niego.
– To nie dla ciebie. Zajmę się tym po pracy – dodał, po czym wyjął mi klucz z ręki i schował go do szuflady, jakby to była zabawka, a nie narzędzie.
Stałam przez chwilę, nie wiedząc, co powiedzieć. W gardle czułam znajome pieczenie, które zawsze pojawiało się, gdy czułam się upokorzona. Zrobiło mi się przykro, a zaraz potem przyszła złość. Miałam trzydzieści lat, potrafiłam prowadzić samochód, robić przelewy, pracować na odpowiedzialnym stanowisku. Ale wymiana uszczelki była już „nie dla mnie”.
Nie powiedziałam nic. Usiadłam przy stole i udawałam, że czytam coś w telefonie, choć nie widziałam liter. Marek krzątał się po kuchni jakby nigdy nic, wyjął sobie jogurt z lodówki, zjadł go w ciszy, a potem wyszedł do salonu. Nawet nie zapytał, czy chcę pomóc przy obiedzie. Pewnie i tak uznałby, że coś przypalę albo źle doprawię.
Zostałam sama, patrząc w miejsce, gdzie leżały wcześniej narzędzia. Pomyślałam, że może rzeczywiście coś bym popsuła. Może nie powinnam była się za to brać. Ale zaraz potem przyszła myśl, która nie dawała mi spokoju od miesięcy – dlaczego za każdym razem, gdy chcę coś zrobić, muszę czuć się, jakbym stawała do egzaminu, który i tak obleję?
Może rzeczywiście Marek się tylko troszczył. Może naprawdę uważał, że mnie chroni. Ale ja czułam się, jakbym była pod ciągłym nadzorem. Jakbym była dzieckiem, które lepiej, żeby niczego nie ruszało. I to bolało bardziej niż cokolwiek innego.
To nie była troska, tylko kontrola
Była sobota, piękne słońce, bezchmurne niebo i lekki wiatr – idealny dzień na rower. Już od rana chodziłam po mieszkaniu z dziwną energią, która nie dawała mi usiedzieć na miejscu. Marek jeszcze spał, więc postanowiłam nie czekać, tylko przygotować wszystko sama. Znalazłam w piwnicy kask, dopompowałam koła, wzięłam butelkę wody. Chciałam pojechać do lasu, przejechać parę kilometrów ścieżką, którą lubiłam od lat.
Gdy już stałam w butach przy drzwiach i sięgałam po klucze, Marek ziewając, wyszedł z sypialni.
– Dokąd się wybierasz? – zapytał, jeszcze przecierając oczy.
– Na rower. Pogoda cudowna, szkoda siedzieć w domu – odpowiedziałam beztrosko.
Od razu zobaczyłam, jak się prostuje, jak z jego twarzy znikają resztki snu.
– Anka, przecież mówiłem, że to niebezpieczne – rzucił ostro.
– Marek, mam trzydzieści lat, nie pięć! – podniosłam głos, nie chcąc, ale nie potrafiłam inaczej.
– Nie chcę, żebyś się rozbiła gdzieś w lesie! – odpowiedział szybko. – A jak się przewrócisz? A jak cię ktoś napadnie? Albo telefon ci się rozładuje?
– To nie troska, to kontrola! – krzyknęłam, zanim zdążyłam się ugryźć w język. Stałam już z ręką na klamce, ale nie otworzyłam drzwi. Spojrzałam na niego, a on stał w korytarzu z wyrazem twarzy, którego nie umiem do dziś zapomnieć. Szok i coś jeszcze – jakby smutek, jakby niezrozumienie.
– Robię to z miłości – powiedział cicho, prawie szeptem.
Te słowa spadły na mnie jak kamień. Opuściłam rękę, nie wiedząc, co teraz. Bo może naprawdę tak myśli? Może on kocha tak, jak umie, a ja... jestem niesprawiedliwa?
Wróciłam do kuchni i usiadłam przy stole. Serce waliło mi jak szalone, a w głowie kłębiły się myśli. Czy miłość to zabieranie komuś głosu? Czy miłość to obawa przed każdym krokiem drugiej osoby? Może powinnam była go wysłuchać. Może to ze mną jest coś nie tak, skoro buntuję się przeciw trosce?
Ale siedząc tam, z rękami na kolanach, czułam też coś nowego – rodzaj buntu. Nie złości, nie histerii, tylko spokojnego, cichego „nie”. Nie chcę być już tą, która pyta o pozwolenie. Nie chcę, żeby każda moja decyzja musiała przechodzić przez jego filtr. Może się boję, ale muszę coś z tym zrobić.
To nie była troska, to gaslighting
Spotkałyśmy się u niej na kawie, tak zwyczajnie, w czwartkowe popołudnie. Magda była moją przyjaciółką od studiów, jedyną osobą, przy której nie musiałam nic udawać. Wiedziała, że w ostatnich tygodniach coś się we mnie kotłuje, ale czekała cierpliwie, aż sama zacznę mówić.
– Pokłóciliśmy się – zaczęłam bez wstępów, trzymając w dłoniach kubek z kawą. – O to, że chciałam pojechać na rower.
– Co? – uniosła brwi.
– Tak. Powiedział, że to niebezpieczne. Że mogę się rozbić. Że się boi. A kiedy się zdenerwowałam, powiedział, że robi to z miłości – opowiedziałam, nie patrząc jej w oczy. – I wtedy poczułam się tak... dziwnie. Bo przecież on naprawdę nie robi mi krzywdy. Nie bije mnie. Nie krzyczy. Po prostu... nie pozwala mi nic zrobić samej.
Magda długo nic nie mówiła, a potem wstała i podeszła do okna. Stała tam chwilę, zanim wróciła i usiadła naprzeciwko mnie.
– Anka, to nie brzmi zdrowo. To nie troska, to gaslighting – powiedziała spokojnie.
Zamarłam.
– Ale on przecież mnie nie zdradza, nie pije, nie wrzeszczy. Zawsze dba. Chce, żebym była bezpieczna...
– Ale odbiera ci wolność. I pewność siebie – wbiła we mnie spojrzenie. – Ile razy dziennie zastanawiasz się, czy masz prawo coś zrobić sama?
Nie umiałam odpowiedzieć. Bo ona miała rację. Zaczęłam się zastanawiać nie tylko przy rowerze czy kranie. Nawet wybór obiadu potrafił mnie sparaliżować. Bo a nuż Marek uzna, że to niezdrowe? Że lepiej, żebym zjadła coś innego?
Wzięłam łyk kawy, ale nie czułam smaku. Siedziałam sztywno, czując, jak coś się we mnie przewraca.
– Czy związek bez przemocy może być toksyczny? – zapytałam, bardziej siebie niż ją.
– Może – odpowiedziała bez wahania. – Bo nie chodzi tylko o siniaki. Chodzi o to, czy jesteś sobą. Czy możesz decydować? Czy czujesz się równa? A ty? Czujesz się równa?
Zamknęłam oczy. I pierwszy raz naprawdę dopuściłam do siebie myśl, że to, w czym żyję, nie jest dobre. Że może być ciche, troskliwe, pełne dbałości... i jednocześnie raniące.
Nie chciałam jego nadzoru
Wieczorem wrócił późno. Przyszedł cicho, jakby próbował nie narobić hałasu, chociaż i tak słyszałam każdy jego krok. Udawałam, że czytam książkę, ale tak naprawdę czekałam. Wiedziałam, że jeśli tego nie powiem teraz, to już nigdy nie powiem.
– Marek – zaczęłam, zanim zdążył się rozebrać z kurtki. – Musimy poważnie pogadać.
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem, ale kiwnął głową i usiadł przy stole.
– Chcę jeździć rowerem. Sama decydować. Naprawić coś bez pytania. Chcę czuć się dorosła, a nie jak dziecko – mówiłam powoli, ważąc każde słowo, żeby nie uciec z własnych myśli.
– Ania, nie rób z tego problemu – jęknął, przecierając dłonią twarz. – Wszystko zawsze wyolbrzymiasz. Przecież cię kocham, troszczę się...
– Ale to jest problem – przerwałam. – Duszę się. Czuję, że nie mogę oddychać, bo wszystko, co robię, muszę konsultować z tobą. Czuję się jak... jak pod twoim nadzorem. Jak uczennica.
Zamilkł. Długo nic nie mówił. Patrzył gdzieś obok mnie, jakby chciał uciec wzrokiem, ale nie miał gdzie. W końcu podniósł głowę.
– To nie tak, jak mówisz. Chcę cię tylko chronić. Wiem, że czasem może przesadzam, ale to się zmieni. Postaram się.
– Ale ty nawet nie widzisz, co robisz – powiedziałam cicho. – Nie chodzi o to, że przesadzasz. Tylko o to, że nie widzisz we mnie dorosłego człowieka.
Westchnął i wstał, jakby chciał zakończyć rozmowę, choć ledwo się zaczęła.
Wiedziałam, że to nie moja wina
Zostałam przy stole. Patrzyłam na swoje dłonie i czułam, jak serce bije mi szybciej. Z jednej strony chciałam mu wierzyć. Naprawdę wierzyć, że się zmieni, że coś zrozumie. A z drugiej... wszystko we mnie krzyczało, że znowu to ja będę musiała się dopasować. Że znowu to ja mam czuć się winna. Ale tym razem nie chciałam się z tym pogodzić. Wiedziałam, że to nie jest moja wina. I choć czułam wyrzuty sumienia, że ranię kogoś, kogo przecież kiedyś kochałam tak bardzo, to jeszcze mocniej czułam, że już nie mogę dłużej tak żyć.
Anna, 37 lat
Czytaj także:
- „Mąż zdradzał mnie na prawo i lewo, a ja przy nim trwałam. Jednak to, co teraz zrobił, złamało obietnice przed Bogiem”
- „Mąż zdradził mnie z moją własną ciotką i nie widzi problemu. Szantrapa ma 8 lat więcej i 2 razy mniej wstydu”
- „Romans z żonatym kolegą wciągnął mnie już od pierwszych sekund. On zdradzał, ale to ja straciłam wszystko”