Reklama

W naszym domu panowała cisza. Taka ciężka, przytłaczająca, nie ta kojąca po ciężkim dniu, tylko gęsta od niedopowiedzeń. Przywykłam do niej, chociaż nigdy się z nią nie pogodziłam. Dawniej było inaczej. Zanim Stefan przeszedł na emeryturę, potrafiliśmy spędzać razem całe wieczory – przy kawie, przy radiu, przy rozmowie. Śmialiśmy się, kłóciliśmy, ale wszystko między nami było żywe. A potem coś pękło. Stefan przestał mówić. Zaszył się w fotelu, z pilotem w ręku, i zniknął w dźwiękach telewizora.

Reklama

Czasem stałam w progu salonu z kubkiem herbaty, patrzyłam na jego profil i zastanawiałam się, czy jeszcze mnie widzi. Czy ja jeszcze widziałam w nim męża, czy już tylko współlokatora? Tyle lat razem, a miałam wrażenie, że stał się obcy. Siedział, wpatrzony w ekran, odpowiadał półsłówkami. „Tak.” „Nie.” „Nie wiem.” I znowu cisza.

– Stefan, może pójdziemy na spacer? – zapytałam któregoś wieczoru.

– Nie. Oglądam – burknął, nie odrywając wzroku od telewizora.

I wtedy dotarło do mnie, że chyba przestaliśmy ze sobą rozmawiać.

Mąż przestał mnie zauważać

– Ile można tak żyć?! – krzyknęłam w końcu, zrywając się od stołu, przy którym jak zwykle siedzieliśmy w milczeniu. – Stefan, do cholery, żyjesz w tym domu czy tylko tu bywasz?

Spojrzał na mnie od niechcenia.

– Co znowu? – mruknął. – O co ci chodzi?

– O wszystko! O to, że milczysz, że nawet nie zauważasz, że obok ciebie jestem! – głos mi zadrżał, ale nie odpuściłam. – Przecież my już w ogóle nie rozmawiamy! Siedzisz tylko przed tym choler... telewizorem i udajesz, że niczego nie widzisz!

Stefan wziął oddech, jakby miał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Wstał, zgarnął talerz i ruszył do zlewu. Zignorował mnie.

– Nie udawaj, że wszystko jest w porządku! – poszłam za nim do kuchni. – Bo nie jest! Czasem myślę, że lepiej byłoby, gdybyś w ogóle nie był tutaj. Przynajmniej bym nie czekała, że coś się zmieni!

Stefan odłożył talerz, otarł ręce w ściereczkę i spojrzał mi prosto w oczy. I wtedy, zamiast wybuchnąć – jak się spodziewałam – on po prostu spuścił wzrok i wyszedł z kuchni. Bez słowa. Jakby zgasł. Zostawił mnie tam samą, ze wszystkim, co zdążyłam wyrzucić z siebie.

Stałam chwilę w bezruchu. W powietrzu czuć było gorycz. Serce mi waliło, ręce drżały. „To nie tak miało wyglądać” – pomyślałam. Chciałam go sprowokować, zmusić do reakcji. Ale nie do obojętności. Nie do milczenia.

Usiadłam przy kuchennym stole i patrzyłam na zaschnięty sok z buraków na talerzu. „Czy on mnie jeszcze kocha?” – przebiegło mi przez głowę. Albo gorzej – „Czy on w ogóle coś jeszcze czuje?”

Coraz większy mur między nami

– Danutka, ty tak nie możesz – powiedziała Basia, gdy tylko usłyszała, że znowu się z Stefanem pokłóciliśmy. – Ile ty jeszcze wytrzymasz w tej ciszy?

Siedziałyśmy na ławce w parku, jak za starych czasów. Basia popatrzyła na mnie z takim współczuciem, że chciało mi się płakać.

– Ja nie chcę się rozstawać, Basia. Nie po tylu latach. Ale to już nie ma sensu – powiedziałam cicho. – Nie wiem, kim on jest. A chyba najgorsze, że sama nie wiem, kim ja się przy nim stałam.

– Może on też się pogubił? Może nie umie inaczej? – Basia próbowała złagodzić mój ból, ale ja tylko pokręciłam głową.

– Od dwóch lat ani razu nie zapytał, jak się czuję. Nie przytulił. Nawet jak zmarła moja siostra, to tylko powiedział: „Trzymaj się”. Jak listonosz. Jak obcy.

Basia zamilkła, a potem nachyliła się w moją stronę.

– Danusia, może czas z nim porozmawiać naprawdę. Tak szczerze. Albo się dogadacie, albo… zacznij układać życie bez niego.

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.

– Ty serio mówisz o separacji?

– A czemu nie? Ty nie żyjesz, tylko trwasz. Ile jeszcze będziesz liczyć, że samo się naprawi?

Zamilkłam. Wiedziałam, że Basia ma rację. Ale w głowie dudniło mi tylko jedno pytanie: „Czy ja mam jeszcze siłę, żeby cokolwiek naprawiać?”

Babcia za tobą tęskni

– Babciu, a dziadek zawsze był taki... cichy? – zapytał nagle Arek, mój wnuk, gdy układaliśmy razem puzzle na dywanie.

Uśmiechnęłam się blado.

– Nie. Kiedyś potrafił zagadać człowieka na śmierć. Zwłaszcza jak wracał z trasy, to potrafił godzinami opowiadać, co widział, z kim rozmawiał, jaki był korek na obwodnicy. – Roześmiałam się cicho. – Ale to było dawno. Zanim się wszystko... uciszyło.

Arek popatrzył na mnie spod grzywki. Miał te same oczy co Stefan. I tę samą minę, kiedy czegoś nie rozumiał.

Wtedy do pokoju wszedł dziadek. Arek spojrzał na niego i powiedział prosto, bez emocji:

– Dziadku, babcia za tobą tęskni.

Stefan zatrzymał się, jakby ktoś rzucił w niego kamieniem. Nie odpowiedział. Po chwili odwrócił się i wyszedł. Tylko jego kroki było słychać na korytarzu. Nie pobiegłam za nim. Nie miałam siły. Usiadłam na fotelu i przetarłam oczy. Arek podszedł, położył głowę na moim ramieniu.

– Przepraszam, babciu. Nie powinienem...

– Nie, kochanie – pokręciłam głową. – Dobrze, że powiedziałeś. Czasem dzieci widzą więcej niż dorośli.

Spojrzałam przez okno. Drzewa stały nagie i nieruchome, jakby też się wstrzymały z oddechem. Czy można zestarzeć się razem, a jednak żyć osobno? Być obok, ale się nie dotykać, nie mówić, nie słyszeć? Bo chyba właśnie to się z nami stało.

Propozycja wyjazdu

Zebrałam się w sobie. Musiałam. Otworzyłam szufladę, wyjęłam z niej stary album ze zdjęciami i usiadłam przy stole. Wzięłam długopis i kartkę. Pisałam powoli, skreślając każde zdanie po trzy razy. „Stefan. Chciałabym, żebyśmy pojechali razem do Międzyzdrojów. Tak jak kiedyś. Wiem, że minęły lata, ale może jeszcze możemy coś od siebie odzyskać. Tylko musimy oboje chcieć. Jeśli ty też chcesz – pojedź ze mną. Pociąg jutro, 9:42.”

Zostawiłam kartkę na jego stole. Bez słowa. Bez rozmowy. Następnego dnia wstałam wcześniej, przygotowałam torbę, ubrałam się i zeszłam na dół. W kuchni pusto. W salonie cicho. Zerknęłam na stół – leżał tam bilet. Jeden. Obok karteczka: „Jeśli chcesz, jedź sama.” Nie było we mnie złości. Ani łez. Tylko taka... martwa pustka. Wzięłam bilet i wyszłam.

W pociągu patrzyłam przez okno. Drzewa migały jedno za drugim. Tyle razy jechaliśmy tą trasą razem. Z kawą w plastikowym kubku, z gazetą, z kanapkami w folii. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Teraz siedziałam sama. I choć bolało, to pierwszy raz od dawna czułam coś innego niż bezsilność. Może to była ulga? Może spokój? Nie wiedziałam, co dalej. Ale wiedziałam jedno – przestałam czekać.

Każdy w swoim fotelu

Wróciłam po pięciu dniach. Drzwi nie były zamknięte na klucz. W środku pachniało zupą ogórkową, którą pewnie zjadł sam, w milczeniu. Zdjęłam płaszcz, powiesiłam go w przedpokoju i weszłam do kuchni. Stefan siedział przy stole. Czytał gazetę. Nawet nie podniósł wzroku.

– Byłam – powiedziałam cicho.

– Mhm – odpowiedział tylko i przerzucił stronę.

Nie zapytał, jak było. Nie zapytał, czy padał deszcz, czy spałam sama, czy patrzyłam w morze. I ja też nic mu nie powiedziałam. Wstawiłam wodę na herbatę, wyjęłam dwie szklanki, ale nalewałam tylko do jednej. Usiedliśmy w salonie – każde w swoim fotelu. Jak zawsze. Jakby nic się nie wydarzyło. Jakby wszystko już zostało powiedziane. Tylko że nie zostało. I już pewnie nie zostanie.

Wieczorem zmyłam naczynia i wyłączyłam światło w kuchni. Stefan był już w łóżku, oglądał jakiś dokument, głos miał ściszony. Przeszłam obok niego w ciszy. Nawet na mnie nie spojrzał. Położyłam się i leżałam długo z otwartymi oczami. W głowie pojawiło się jedno zdanie, jak mantra: „Nie odszedł. Ale czy był?” Bo tak naprawdę, od lat go tu nie było. A teraz i mnie już nie było w nas.

Danuta, 61 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama