Reklama

Kiedyś myślałam, że babcia mnie kocha. W końcu to ja zawsze dostawałam od niej najwięcej pierogów, a ona – z tą swoją powagą dyrektorki szkoły – potrafiła się przy mnie nawet zaśmiać. Z perspektywy czasu... raczej rżała ze śmiechu, że dałam się wkręcić. Przez lata grałam w jej spektaklu rolę „wnuczki idealnej” – zawsze dostępna, gotowa, uśmiechnięta i podziwiająca.

Reklama

Nie chodzi o to, że jestem mściwa. Po prostu... zmądrzałam. Bo kiedy kolejny raz babcia zadzwoniła, nie żeby zapytać, co u mnie, ale żeby poprosić, żebym „przy okazji” pojechała z nią do sanepidu, poczułam, że coś tu jest nie tak. No ile można? Nie wiem, czy babcia kiedykolwiek naprawdę mnie słuchała. Jednak wiem, że świetnie słyszy, kiedy czegoś potrzebuje. Zwłaszcza kiedy chodzi o darmową podwózkę, pomoc w klikaniu przycisków w bankowości internetowej albo udawanie, że się „świetnie dogadujemy” na rodzinnym obiedzie. W końcu powiedziałam: dość.

Zacisnęłam zęby

Telefon zadzwonił o 7:06 rano. W sobotę. Babcia zawsze dzwoni o tej godzinie. Spojrzałam na ekran. Babcia Regina. Westchnęłam, przeciągnęłam się i odebrałam z miną męczennicy.

– No cześć, Zojuśka – usłyszałam ten zbyt słodki ton, który zwiastował kłopoty. – Nie śpisz jeszcze?

– Babciu, jest sobota.

– Wiem, dlatego dzwonię teraz. Potrzebuję tylko drobiazgu. Takiej malutkiej przysługi

Zamknęłam oczy. Czekałam na to.

– Co znowu?

 Mogłabyś mnie podrzucić do przychodni na Grójecką? Mam dziś EKG. Niby mogłabym wziąć taksówkę, ale one teraz drogie takie, a ty masz samochód.

– A czemu nie poprosisz cioci Joli? Przecież mieszka bliżej.

– Bo Jola to teraz wiesz... ta joga, ten partner jej nowy, on ją ciągle gdzieś wozi. A ty jesteś wolna.

Jasne, przecież moje życie to tylko oglądanie seriali i malowanie paznokci.

– Dobrze, o której?

– Ósma. Tylko się nie spóźnij jak ostatnio.

– Babciu, wtedy był korek.

– Ale ja prawie nie zdążyłam! Wiesz, co to znaczy dla serca, kiedy się spóźnia człowiek na EKG?!

Zacisnęłam zęby.

– Za godzinę będę – powiedziałam chłodno i się rozłączyłam.

Znowu jej się udało.

Aż mnie ścisnęło w brzuchu

Babcia już na mnie czekała. Wsiadła do auta z impetem, jakby to był radiowóz.

– Jest ósma zero jeden – rzuciła z przekąsem. – Powiedziałaś, że będziesz za godzinę.

– I jestem – odparłam spokojnie.

– Wiesz co, czasem masz taki ton jak... no nie wiem, jakbyś mi łaskę robiła.

– A nie robię?

Babcia spojrzała na mnie kątem oka. Nie odpowiedziała. A szkoda. Lubię te nasze słowne przepychanki. Trochę jakbyśmy grały w ping-ponga z granatem. W przychodni pachniało papierem i jakimś tanim odświeżaczem. Babcia pewnym krokiem podeszła do rejestracji. Szłam za nią jak osobisty ochroniarz.

– Pani na co? – zapytała kobieta w okienku, nie odrywając wzroku od monitora.

–EKG. Na ósmą.

Kobieta spojrzała, zarejestrowała, kiwnęła głową... i uśmiechnęła się do mnie.

– Pani wnuczka? – zagadnęła.

– Tak – odparła babcia, tonem jakby przedstawiała psa wystawowego. – Złote dziecko. Wszystko mi zrobi, wszystko załatwi.

– To miłe – odpowiedziała rejestratorka i dodała ciszej – Nie wszystkie wnuczki takie oddane.

„Oddana”? Ja? Aż mnie ścisnęło w brzuchu. Wyszłam na zewnątrz zaczerpnąć powietrza. Babcia właśnie reżyserowała nową scenę, a publiczność już biła brawo.

Kontynuować rozdział 3?

Zamarłam

Po badaniu, które trwało pięć minut, babcia zaproponowała:

– Podjedźmy jeszcze do sklepu. Muszę kupić ser i mąkę.

– Jestem w dresie. Nie planowałam dziś wchodzić do ludzi.

– Z samochodu ci nie każę wysiadać. Tylko podwieź.

Podjechałam. Oczywiście wysiadłam. Bo sama sobie nie poradzi, prawda? Babcia od razu wzięła wózek. Zaczęła wrzucać do środka: ser, mąka, margaryna, zupa w proszku, dwie paczki ciastek.

– My tylko po ser i mąkę, tak? – uniosłam brwi.

– A co, mam chodzić do sklepu co drugi dzień?

Przy kasie wszystko było gotowe na finał dramatu. Babcia powoli wyciągała portfel, kiedy kasjerka powiedziała:

– Czterdzieści osiem siedemdziesiąt dwa.

I wtedy się zaczęło.

– Oj... zapomniałam portfela! – babcia teatralnie klasnęła w czoło. – Zapłacisz, prawda?

Zamarłam.

– Babciu, mówiłaś, że tylko ser i mąka.

– No przecież oddam, nie dramatyzuj. Zrobisz mi przelew, jak wrócimy. Prawda?

Kasjerka patrzyła na mnie z zainteresowaniem.

– Oczywiście, że zapłacę – powiedziałam słodko.

Wyszłyśmy. Babcia roześmiała się pod nosem.

– Czasem trzeba sobie pomagać. Od tego jest rodzina.

Nie odpowiedziałam.

Liczyłam na cud

Po drodze do domu babcia zapytała:

– To może jeszcze na herbatę do mnie wpadniesz?

Spojrzałam na nią podejrzliwie.

– Tak po prostu… na herbatę?

– A co, już nie mogę wnuczki na herbatę zaprosić?

– Mogłaś, ale zazwyczaj towarzyszy temu prośba o „małe spojrzenie na komputer”.

– Oj, jaka ty się zrobiłaś… podejrzliwa. Przecież nic nie chcę.

Zatrzymałam się przed jej blokiem. Wysiadła, wzięła torby, a ja... wbrew sobie poszłam za nią. Może rzeczywiście tylko herbata. Cud się kiedyś musi wydarzyć, prawda? Babcia nastawiła czajnik i wskazała mi fotel.

– Z cukrem?

– Bez – odparłam.

– Oczywiście. Ty teraz jesteś na tych swoich detoksach.

– To się nazywa zdrowe odżywianie, babciu.

Usiadła naprzeciwko, podając mi kubek z namalowanym zającem. Zawsze dostawałam tego zająca.

– À propos tego komputera…

Zamknęłam oczy.

– Bo ja kliknęłam coś i zniknęło mi konto. A miała być emerytura.

– Babciu...

– No dobrze! Wiem, co zaraz powiesz. Ale przecież tylko ty umiesz to odczarować. Dla mnie to jak chińskie krzaczki.

– Chińskie krzaczki czy manipulacja? – mruknęłam, biorąc kubek do ust.

Uśmiechnęła się i nic nie powiedziała.

Zamurowało mnie

Wróciłam do siebie zła. Znowu dałam się wkręcić. Znowu zrobiłam wszystko, czego babcia potrzebowała. I znowu nie usłyszałam ani jednego pytania, co u mnie słychać, jak sobie radzę, czy czegoś potrzebuję. Nic. W niedzielę zadzwoniłam do babci.

– Jak dobrze, że dzwonisz. Bo właśnie chciałam cię prosić...

– Nie. Tym razem nie.

Zapadła cisza. Tak długa, że myślałam, że się rozłączyło.

– Jak to... „nie”?

– Tak to. Nie będę twoją szoferką, technikiem, sprzątaczką i kasjerką. Nie dzwonisz do mnie, żeby pogadać. Zawsze czegoś chcesz.

– Przecież my tak zawsze... – zaczęła, ale przerwałam jej.

– Nie, babciu. Ty tak zawsze. A ja już nie chcę.

Znów cisza. A potem – coś, czego się nie spodziewałam.

– To może... wpadniesz w środę? Tak po prostu. Zjemy naleśniki. Opowiesz mi, co u ciebie.

Zamurowało mnie.

– Ty mnie właśnie... zapraszasz?

– No... chyba czasem można?

– Nie wiem. Chyba się nie przyzwyczaiłam.

Zaśmiała się.

– Już stara jestem. Czasem człowiek robi się wygodny. Ale to nie znaczy, że cię nie kocham.

– To widzimy się w środę?

– Jeśli bez podstępów... to tak – powiedziałam z uśmiechem.

Bo może... coś w tym teatrzyku się zmieniło.

Czułam się dziwnie

W środę, punkt siedemnasta, stanęłam pod drzwiami babci. Były otwarte. Pachniało naleśnikami.

– O, jesteś! – powiedziała, wycierając dłonie w fartuch. – Już myślałam, że ci się odechciało.

– A nie chciało ci się dziś przypadkiem załatwiać nowego paszportu? – spytałam z uśmiechem.

– Nie. Mam ważny. A nawet jakbym nie miała – dziś nie jesteś moim kierowcą, tylko wnuczką.

Usiadłam przy stole. Dostałam swój kubek z zającem, choć dziś nawet mi to nie przeszkadzało. Babcia postawiła przede mną talerz naleśników.

– To, co tam u ciebie? – zapytała nagle. – Serio pytam.

Spojrzałam na nią ostrożnie. Czekałam na „ale”. Nie padło.

– Aż dziwnie – powiedziałam. – Bo w sumie... wszystko dobrze. Tylko czasem tak jakby... czegoś mi brakuje.

– Czego?

– No właśnie... nie wiem. Może tego, żeby ktoś po prostu zapytał, co u mnie.

– No to zapytam częściej – powiedziała. – Ale ty też pytaj, co u mnie. Bo czasem też chcę coś powiedzieć. Tylko... nikt nie pyta.

Zamilkłyśmy. Przekonałam się, że babcia też potrafi być człowiekiem. Trzeba tylko zejść ze sceny.

Zoja, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama